czwartek, 30 czerwca 2022

Opowiadanie w numerze 7-9/2022 HELIKOPTER

Opublikowali mi opowiadanie Świat to śmieszne miejsce w magazynie internetowym "Helikopter". Ktoś chętny to może sobie zajrzeć - pozycja 31. Zachęcam też do zapoznania się z tekstami innych autorów - jest tam Michał Banaszak; poeta z mojego miasta, ale prawie się nie znamy. Cały czas się jakoś kręci, kolejne teksty gdzieś lądują, staram się nieustannie pisać. Ale po co? Nie pytajcie mnie, po prostu piszę, nie chcę myśleć o sensie tego wszystkiego...

https://opt-art.net/helikopter/7-9-2022/



wtorek, 28 czerwca 2022

Założyłem sobie w końcu stronę na FB

Wydawnictwo mnie namówiło, żebym sobie w końcu założył stronę na FB. No i to zrobiłem. Zachęcam do likowania, obserwowania czy co tam się jeszcze robi. Będę się starał być tam na bieżąco ze sprawami. A blog oczywiście pozostaje do publikowania opowiadań i rzeczy, które na FB by nie przeszły.

https://www.facebook.com/Marcin-Mielcarek-strona-autorska-108881838536805

piątek, 24 czerwca 2022

Pogadanka w Radiu Index

Wrzucam link do wywiadu w radio, radiu - chuj wie...

W każdym razie dałem dupy na początku - mam jakąś blokadę w mózgu, że o kurna jesteś w radio, więc niech ci zatnie się mózg.  Ale później było chyba lepiej. W każdym razie dzięki prowadzącemu za wywiad. Radio Index Zielona Góra. O książce głównie. I wyglądam jakbym chlał tydzień. Ryj jak zombie - w realu wyglądam lepiej, tak mówi mama xD. Może tak było w sumie?

https://www.facebook.com/index96fm/videos/1072559870324755/?flite=scwspnss

czwartek, 16 czerwca 2022

Pierwsza recenzja Sztuki latania

No i doczekałem się pierwszej, profesjonalnej recenzji książki - mam nadzieję, że będą jakieś kolejne. Portal internetowy esensja.pl (mają na FB całkiem dużo obserwujących, czapki z głów). Z tekstem Pani Joanny Kapicy-Curzytek (za który wypada mi podziękować, więc to robię) możecie się zapoznać tutaj, podsyłam link niżej:

https://esensja.pl/ksiazka/recenzje/tekst.html?id=32453

Chyba pozytywna ta recenzja, nie?

czwartek, 9 czerwca 2022

Wrzucam nowe opowiadanie

Dawno nic nie wrzucałem, więc żeby ci wszyscy, którzy na to nie czekali, przestali się już zastanawiać co ostatnio ze mną to proszę. Piszę, żyję, jakoś leci. Opowiadanie napisane już dwa, trzy tygodnie temu. Musiało trochę dojrzeć, wysłałem je też w świat, ale nikt na razie się nie odzywa. Może za dużo wulgaryzmów. Albo za mało? 

Znowu o życiu i piciu, i śmierci, i o facecie zbierającym butelki po śmietnikach, o szalonych kobietach, i o moim i waszym ojcu. O wszystkim i niczym.

https://mmielcarek96.blogspot.com/2022/06/prawie-prawdziwy-facet.html

A tutaj po prawej o. Trzymam sobie książęczkę jak paniena. Zachęcam wszystkich do zainteresowania się tą pozycją.


Prawie prawdziwy facet

Po długim i namiętnym numerze podniosłem się z łóżka i poszedłem do kuchni. Nagle syknąłem z bólu jak dzieciak, który zdarł kolano na betonie. Spojrzałem w dół. Zabłąkany kawałek szkła wbił mi się w sam środek stopy. Znalazłem się szybko w łazience, utykając zabawnie po drodze. Wsadziłem nogę do umywalki, pod wodę tryskającą z kranu, a krew z mojego ciała uciekała równie obficie. Wyjąłem ostrożnie kawałek tego ostrego dziadostwa i wyrzuciłem do kosza. Przez chwilę zastanawiałem się skąd to się tam wzięło, ale zaraz sobie przypomniałem. To była pozostałość po tym jak Daria zdzieliła mnie butelką w tył głowy. Zrobiła to, bo dowiedziała się, że kręcę jeszcze z taką jedną Magdą. Miała prawo, fakt. Ale musicie wiedzieć, że nie mogłem ot tak zrezygnować z Magdy, odpuścić na zawołanie – nawet jeśli ta znajomość tak naprawdę znaczyła niewiele. Miała wyjątkowo gorące ciało, cudowne nogi i krągłe, pełne biodra, natomiast Daria posiadała hipnotyzujący czar i najpiękniejsze oczy jakie kiedykolwiek widziałem u kobiety – mężczyźni to faktycznie w głównej mierze zwykłe psy; spytajcie feministek, one poświęcają temu zagadnieniu aż za wiele energii. Zrozumcie więc, że to nie takie proste wybrać jedną, wybrać na całe życie, kiedy połowa ludzkości to kobiety. Skąd wiadomo, że to właśnie ta odpowiednia, tobie przeznaczona? W każdym razie trafiłem wtedy na kilka dni do szpitala i kiedy wyszedłem z głową owiniętą bandażem niczym mumia, nie miałem już ani Darii ani Magdy. Pieskie życie cholera.

Ale teraz minęły trzy tygodnie i znowu zszedłem się z Darią, bo ludzie z jakichś powodów czasami nie potrafią od siebie uciec. Miałem swoją teorię na ten temat, bo dużo nad tym myślałem – głównie w łóżku podczas tych samotnych, cichych nocy. Całość kręciła się wokół strachu przed samotnością. Czasami to strach, a nie miłość łączy ze sobą ludzi. Czasami też jest to pragmatyzm, ale nie ma to wtedy nic wspólnego z uczuciami. Można oczywiście i tak.

– Kochanie! – krzyknąłem w miarę spokojnym głosem. – Mamy jakąś gazę?!

Woda wypełniająca białą umywalkę nabrała różowego koloru. Obejrzałem ranę dokładniej i zdałem sobie sprawę, że rozcięcie jest naprawdę spore i głębokie. Nie miałem pojęcia jak taki mały kawałek szkła mógł mnie pokiereszować do tego stopnia.

– Kochanie no! – rzuciłem bardziej nerwowo. – Mamy jakiś bandaż?!

– Że co?! – odkrzyknęła. – Chcesz coś to przyjdź, a nie krzyczysz!

– Nie krzyczę!

– Nie krzycz! Przyjdź!

– Ale kiedy ja kurwa nie mogę!

– Co?!

– No chodź tu!

Po chwili stanęła w uchylonych drzwiach, pełna pierwotnej, czystej nienawiści, która nie zrodziła się oczywiście w tej chwili. Jej twarz szybko jednak nabrała przerażonego wyrazu po tym jak zobaczyła mnie w takim stanie.

– Co ci się stało? – zapytała ze strachem.

– Co mi się stało kurwa? – odparłem pełen jadu. – To ta twoja butelka, którą zdzieliłaś mnie w łeb trzy tygodnie temu! Kawałek szkła przyczaił się w dywanie niczym partyzant i kiedy uznał, że to odpowiedni moment, zaatakował moją stopę!

– To była twoja butelka po tym śmierdzącym piwsku, nie moja!

– Ale to ty mnie nią walnęłaś z zaskoczenia!

– A co niby?! Nie należało ci się?!

O Boże w niebiosach błękitnych jak oczy mojej szalonej Darii, pomyślałem zmęczony na umyśle i prawie ciele. Znowu ta sama gadka, powtarzajaca się sytuacja, powracająca i powracająca, fale odbijajace się od skalistego brzegu. Nie wiem dlaczego w tym momencie do łba przyszła mi pewna piosenka, czyli Stuck in the middle with you Stealers Wheel. Może dlatego, że słuchałem jej rano, jadąc autem, a może dlatego, że skoczny rytm dziwnie kojarzył mi się z temperamentem Darii. A przecież było przed chwilą tak miło, tak dobrze, tak łatwo. Cholera jasna. Tylko ja, ona, trochę wina i miękkie łóżko. Śmiech i przyjemność, świat w rozkwicie, zachodzące słońce i motyl lądujący na pąku róży. Ale już przeszło, przeszło i nie wróci jak mówią Czesi. Do następnego razu przynajmniej.

W przypływie empatycznego odruchu, próby załagodzenia sporu, a przynajmniej zapobiegnięciu dalszej eskalacji, odezwałem się łagodnie, głosem pasterza skierowanym do zbłąkanej owieczki:

– Dariuś, kochanie moje najsłodsze, nie ma o co się denerwować. Było, minęło. Ważne jest teraz, a teraz to moja krwawiąca stopa. Mamy ten bandaż?

– Jest tam gdzie powinien być! A poza tym spójrz tu! O tu!

Popatrzyłem tam gdzie wskazała mi swoim niemalże ceramicznym palcem. Niczego tam nie zobaczyłem.

– Twoje wstrętne paznokcie, widzisz?! Wszędzie! Za każdym razem!

Teraz dopiero to zobaczyłem i od razu zrobiło mi się strasznie głupio. Kilka małych, cienkich, keratynowych opiłek pochowało się tu i tam wokół umywalki i kranu. Obcinałem wczoraj paznokcie i fakt, znów zapomniałem po sobie dokładnie posprzątać. Ohyda. Nie lubiłem jednak kiedy wypominała takie rzeczy. To jeden z tych intymnych wytyków, po którym człowiek nie wie co ma powiedzieć i gdzie podziać oczy. Zazdrościłem jej jednak umiejętności dostrzegania szczegółów i nie chodziło tylko o takie sytuacje. Potrafiła dostrzec wiele rzeczy, które mi umykały. Gdzie ja widziałem tylko ludzką twarz, ona widziała znacznie więcej. Już dawno zrozumiałem, że gdybym posiadał taki dar nie musiałbym pracować przy budowie kolejnych kilometrów asfaltowych dróg.

– Przepraszam – oznajmiłem ze skruchą. – Już to sprzątam, ale kochanie… Powiesz mi gdzie jest ten bandaż?

– Mówiłam ci. Tam gdzie powinien być. Pomyśl!

Odwróciła się na pięcie i zniknęła w głębi mieszkania. Czyli rozmowy pokojowe rzadko przynoszą efekt. Tak jak myślałem.

Zacząłem przeglądać nerwowo wszystkie szafki. Gdzie my kurwa trzymamy leki? Potem mi się przypomniało i znalazłem. Mieliśmy jeszcze jakiś zafoliowany kawałek bandaża – został po ostatniej akcji z butelką. Przemyłem rozcięcie utlenioną wodą i zrobiłem opatrunek. Nie wyglądało to za dobrze, ale przecież nie byłem pielęgniarką tylko zwykłym fizycznym robolem. Pokuśtykałem z bólem do salonu i usiadłem na kanapie. Włączyłem telewizor i gapiłem się w niego kilka chwil, ale nic ciekawego mi nie zaprezentował.

Daria przyszła natomiast po kilku minutach i usiadła obok mnie, zimnie obojętna.

– Zrobiłeś przelew za mieszkanie? – spytała nagle.

– Jeszcze nie – odparłem.

– Do jutra jest termin zapłaty. Nie muszę ci mówić chyba?

– Nie musisz.

Westchnąłem ciężko i rozejrzałem się za telefonem. Nie było go w pobliżu, a nie chciałem ruszać nogi – i tak czułem śmieszną wilgoć pod stopą, której nie powinno tam być.

– Podasz mi mój telefon? – zapytałem łagodnie.

– A po co ci? – warknęła.

– No chcę zrobić ten przelew.

– Gdzie jest?

– Nie wiem.

– To ja mam wiedzieć?

– Sprawdź w sypialni. Może być w łóżku.

Podniosła się, wyszła z gracją łabędzia i za chwilę wróciła, podając mi od niechcenia telefon. Odpaliłem aplikację bankową i zrobiłem ten cholerny przelew za wynajem mieszkania, pozbywając się praktycznie większości wypłaty, na którą zapracowałem ciężko kilka dni temu. Czynsz jest za wysoki i opłaty są za wysokie, życie jest drogie, ceny dryfują w kosmosie i będzie jeszcze drożej, a przecież pić się chce. No i nie było lekko, pamiętam, że ledwo udało nam się znaleźć ten lokal, a to działo się na krótko przed wybuchem wojny na Ukrainie. Teraz znalezienie podobnego mieszkania graniczyło z cudem. Znalezienie w podobnych, i tak horrendalnie wysokich kosztach, było już niemożliwe. A kupienie swojego, na lichwiarski kredyt jak w trochę lepszych czasach, równało się z samobójstwem. Czekamy teraz grzecznie jak ogrodowe krasnale, aż dobije nas inflacja, kolejny szczep jakiegoś wirusa oraz ogólno światowy głód. Na bomby też przyjdzie czas. Dobrze już było, lepiej nie będzie, witajcie w nowym świecie dzieciaki – mógłby zaśpiewać jakiś rockowy band, gdyby było to chociaż trochę śmieszne. Ulice jednak pozostaną puste, nie będzie nowej rewolucji, bo ludzki duch zdechł gdzieś po dziurawej drodze.

– Zapłaciłeś za to mieszkanie? – spytała z nudzącą mnie już agresją.

– Tak – przyznałem.

– Muszę ci o tym zawsze przypominać?

– Musisz.

Uniosłem wyżej nogę, chcąc zobaczyć co dzieje się z moją stopą. Nie wyglądało to za dobrze. Biały bandaż zrobił się całkowicie czerwony. Poprosiłem Darię, żeby przyniosła mi jeszcze trochę gazy. Zrobiła to, ale kiedy tylko usadowiła swoje niewielkie pośladki na kanapie, znowu zaczęła irytujący koncert:

– Zachowujesz się jak dziecko. Jesteś jak dziecko. Tysiąc razy trzeba ci powtarzać to samo.

– To samo?

– No tak.

– Co trzeba mi powtarzać?

– Wszystko.

– Czyli co?

– O Boże… Trzeba ci o wszystkim przypominać, pokazywać, prowadzić za rączke jak małego chłopca. Zero inicjatywy, zero pomyślunku z twojej strony. Póki ci nie powiem, że trzeba wynieść śmieci to tego nie zrobisz. Sam z siebie nie pozmywasz naczyń, chyba nigdy nie zrobiłeś prania, chociaż większość kosza to twoje gacie i skarpety, które zmieniasz trzy razy dziennie. Jeżeli coś weźmiesz, to potem nigdy nie odłożysz tego na swoje miejsce. Ciągle cię muszę prosić o to byś zrobił zakupy, chociaż piwo to wiesz, że trzeba kupić. No i te butelki. Zbierasz je, kolekcjonujesz czy jak?

Przez moment się nie odzywałem, bo po prawdzie nie wszystko do mnie dotarło. Oglądałem z przestrachem rozlewającą się pod stopą czerwoną plamę. Robiła się coraz większa i większa. Chyba rozbolała mnie głowa, ale mogłem to sobie wkręcić.

– I nigdy, ale to nigdy, nie słuchasz! – wyrwała piskliwie. – O to się wszystko rozbija!

– O co niby?

– Że nie słuchasz! Że mnie nie słuchasz!

Nie wiedziałem czy poziom jej adrenaliny przerodzi się w agresję czy smutek. Na wszelki wypadek już chciałem osłonić się ręką – dobrze pamiętałem ten cios butelką i dobrze pamiętałem również minę pani doktor, kiedy wytłumaczyłem z głupią miną, że po prostu spadłem ze schodów. Wyszedłem pewnie na jakiegoś patusa, ale w sumie, trochę tak to wyglądało. Nasz związek był dysfunkcyjny, ale przecież niektóre pary w takim samym położeniu jak my decydują się na kredyt albo dziecko. Powiedzcie mi teraz co jest bardziej dysfunkcyjne?

Daria zamiast rzucić się na mnie z pazurami, rozpłakała się żałośnie. Nie lubiłem kiedy to robiła, czułem się wtedy nie najlepiej. Objąłem ją od razu i zacząłem pocieszać. Mówiłem coś, pewnie jakieś błahe słówka, chcąc ukoić zszargane nerwy mojej lubej. W końcu jej przeszło, zawsze przechodziło.

– Co ty w ogóle za gówno oglądasz, co? – wyrzuciła ze złością, pociągając nosem i poprawiając swoje prawie rude, splątane włosy.

Sięgnąłem po pilot i wyłączyłem telewizor, bo faktycznie leciał kolorowy szlam bezlitośnie wygładzający zwoje mózgowe.

– Nie rozumiem jak telewizja może emitować takie rzeczy – oznajmiła ze słodką naiwnością. – Przecież to promocja złych postaw, patologii.

Poczułem nagle, że muszę wytłumaczyć jej kilka rzeczy, wejść w rolę mentora, podobnie jak robił to w Indiach Budda albo Jezus nauczający w Kafarnaum czy Nazarecie.

– Nie wiń mediów za to, że ludziom się to podoba. Telewizja tylko robi pieniądze, nic więcej. Poczucie misji już dawno poszło w zapomnienie, teraz liczy się tylko mamona, tym bardziej, że są to jej ostatnie podrygi. Internet zaciska mocno pętle, internetowe platformy, gdzie każdy ogląda to na co ma w tej chwili ochotę wypierają archaiczne programy telewizyjne. Robią kasę póki jeszcze mogą. Zapomnieli tylko, że w tym wszystkim powinni też edukować, że oglądają ich dzieci. Chociaż w sumie o czym ja mówię? Od zawsze liczyła się tylko mamona skarbie.

Nie miałem pojęcia czy słyszała co do niej powiedziałem – a niby to ja nie słucham – bo przeglądała z zaciętością fejsbuka, instagrama, tik-toka czy co tam cholera jeszcze istnieje. Nagle odezwała się i brzmiało to jak wyrzut, pochwała czy jeszcze coś ze sobą wewnętrznie sprzecznego :

– Zbyszek pojechał na front. Wczoraj pojechał. Jako ochotnik.

No tak, pomyślałem. Pojechał. Pewnie, że pojechał, miał powód żeby jechać w przeciwieństwie do kogoś takiego jak ja.

– No i? – rzuciłem, ale zabrzmiało to bardziej źle niż chciałem.

– No i? – powtórzyła zaczepnie. – Chyba chwalebny czyn, co nie?

– Chciał to pojechał. Pewnie. Odważny ruch. Ale w sumie to za dużo do stracenia i tak nie ma.

– Jak to nie? A Nadia to co?

– No myślę właśnie, że Nadia to cały powód wyjazdu.

Zbyszek był bezrobotnym kuzynem Darii, który już długi czas mieszkał u swoich rodziców ze swoją dziewczyną Nadią. Nadia była oczywiście Ukrainką.

– A ty byś pojechał za mnie walczyć? Za ojczyznę? – zapytała nagle z zainteresowaniem.

– Nie wiem – westchnąłem szczerze.

– Jak to nie wiesz? Boisz się? Jesteś tchórzem czy jak?

– Nie wiem czy jestem tchórzem, ale łatwo o czymś mówić, o czymś zapewniać, kiedy sytuacja jest teoretyczna. Każdy może powiedzieć, że tak pewnie, będę walczył. Praktyka jednak to zwykle zupełnie inna sprawa i ci co głośno krzyczą, przeważnie pierwsi potem uciekają.

– Prawdziwy facet by tak nie powiedział.

– A jak powiedziałby prawdziwy facet?

– Prawdziwy facet powiedziałby, że dałby się za mnie zabić.

Znowu westchnąłem i zacząłem się zastanawiać dlaczego nie rozumiem kobiet. Z jednej strony promowany jest feminizm, siła kobiecości, kobieta bez mężczyzny, a z drugiej większość dziewczyn, które poznałem liczy głównie na takie właśnie romantyczne gesty. Ciężko za tym nadążyć, sinusoida ma zbyt dużą częstotliwość. Jesteśmy chyba na to za tępi i prości, my faceci, potomkowie prymitywnych myśliwych.

– Jezu, cackasz się z tą nogą jak panienka – zawyła, widząc jak znowu grzebię przy stopie.

– Kochanie – oznajmiłem powoli – chyba nie jest z tym najlepiej.

– O Boże…

– No nie, serio, spójrz. Coś jest nie tak.

Cały bandaż nasiąknął krwią, materiał zrobił się całkiem wilgotny. Tępy ból nie chciał ustąpić.

– Faktycznie – przyznała. – Nie wygląda to dobrze.

– Może jednak zawieziesz mnie na SOR?

– Aż tak?

Pokiwałem z powagą głową.

A potem poszło jakoś sprawnie – zmieniliśmy pod prysznicem opatrunek, szybko wrzuciliśmy na siebie ubrania i wyszliśmy z mieszkania. Czekaliśmy teraz na nadjeżdżającą windę, oparci o swoje ciała. Daria popatrzyła na mnie, w oczach grał dziwny blask. Potem uśmiechnęła się blado i uścisnęła moją dłoń.

– No co? – zapytałem w końcu.

– Ostatnio też cię przecież zawiozłam – powiedziała zadowolona.

– Bo ostatnio też była to twoja wina. Wszystko kręci się i sprowadza do ciebie kochanie. Wszystko.

– Tak. Wszystko kręci się wokół mnie.

Oczywiście, że nie wszystko, bo była jeszcze masa innych spraw i rzeczy, z którymi prawdziwy facet musi się mierzyć, z którymi mierzyć się też muszą prawdziwe kobiety, o ile też istniało takie pojęcie. Prawdziwy człowiek codziennie, od samego początku swojej tragicznej egzystencji, stara się walczyć o ogień. To śmieszna walka, czasami komiczna, z boku, wyglądająca na studium szaleństwa. Tak właśnie jest, rutyna dnia, zakazy i nakazy, sen i praca, poddani i władcy oraz nieśmiertelny, starzejący nas czas. Raz czy dwa wydarzy się coś ciekawego. Raz czy dwa dostaniesz butelką w głowę. Nic nadzwyczajnego. Ale o to właśnie chodzi, takie są koleje umęczonej ludzkości. Chyba nie ma w tym nic więcej. Nic więcej.

A my zjechaliśmy na sam dół i zniknęliśmy, połknięci przez noc jasną od sztucznych świateł, noc zimną od obojętności wieków. Noc znudzoną naszymi marnymi codziennymi wysiłkami. Noc zmęczoną nami wszystkimi.

Z wizytką na dołku

Moje nowe opowiadanie znalazło się w majowym numerze e-eleWatora. Takie z humorem. https://e-elewator.org/e-e-8-marcin-waldemar-mielcarek/