poniedziałek, 28 lutego 2022

Zaczął się marzec

Jak wygląda wasze osobiste życie w cieniu wielkich światowych wydarzeń?

U mnie nie najgorzej. Chyba już w marcu wydam Sztukę latania, bo jest już wstępna okładka, a sam tekst przechodzi ostatni szlif (Czytać po raz któryś swoje to udręka). Mieliśmy na Dzień Kobiet zdążyć, taki był plan, ale... Wiadomo jak ostatnio jest. Wojna. Także nie będę narzekał, bo wyszedłbym na niewdzięcznika. Są istotniejsze sprawy niż terminy.

Poza tym wzięli mi opowiadanie do Akantu, takiego ogólnopolskiego czasopisma, także nie ma próżni. Tekst kiedyś wrzucałem, można sobie tutaj przeczytać, odwołuję poniżej, chociaż pewnie większość z was czytała, Trochę o zwykłym obłędzie:

https://mmielcarek96.blogspot.com/2022/01/troche-o-zwykym-obedzie.html

Poza tym ze swoją internetową znajomą mamy zamiar podjąć się pewnego projektu - wydać wspólnie zbiór erotycznych opowiadań; ja pewnie będę pod pseudonimem (także nic nie wiecie jakby co). W każdym razie chyba coś z tego będzie, ona ma już dosyć wyrobioną markę w tej branży. Dla mnie to będzie szansa w końcu zacząć jakkolwiek zarabiać na tym co piszę, także spoko. Ogarnijcie sobie pisarkę Natalia Dziadura. Jak ktoś lubi tego typu klimaty (typowy kobiecy erotyk) to zachęcam do kupowania jej książek. Ostatnio wydała powieść Ten Zły. Dobrze to czytelniczki i czytelnicy przyjęli. Tutaj link na lubimyczytać.pl:

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4961334/ten-zly

(Myślę, że się nie obrazi jak ją trochę zareklamuje też, wrzucam z czystej sympatii do niej)



piątek, 25 lutego 2022

Napiszę o wojnie tylko raz

Wiadomo, że tematem numer jeden jest teraz wojna za naszą granicą i to oczywiste. Nie zajmuję się polityką, nie obchodzi mnie polityka, ale niestety wojna nie jest sprawą polityki, tylko przerażającą katastrofą, kataklizmem, bezcelową śmiercią ludzi, którzy umierać nie powinni. Nie wiem czy dało się tego uniknąć czy nie, co siedzi w głowach polityków Zachodu, co siedzi w głowie Putina i nikt nie wie na pewno jak to wszystko się skończy. Prawdopodobnie, kiedy już opadnie wojenny kurz, obudzimy się w zupełnie innej rzeczywistości. Sądzę jednak, że wojna jako taka do naszego kraju nie przyjdzie, ale jej konsekwencje już jak najbardziej - no chyba, że nas w nią bezsensownie, niepotrzebnie i głupio nasi rządzący wciągną; albo ktoś ważniejszy, kto rzeczywiście sprawuje tutaj władzę. Napiszę o tym raz i wystarczy, bo chociaż to temat ważny i trudny, trzeba żyć dalej. Jakikolwiek się da i na ile pozwolą.

Opcje dla Ukrainy są dwie. Właściwie trzy, bo jeżeli Ukraina się obroni to dalszy wywód jest bezcelowy. (Jak się obronią to pewnie przyjmą ich do NATO może do UE i wtedy Ukraina zacznie pełnić rolę Polski z tym, że pewnie pójdą w nią większe Amerykańskie inwestycje niż wyłożone w nas). Czyli teraz dwie najbardziej prawdopodobne. Albo Rosja zajmie cały kraj, wchłaniając go do swojego terytorium, albo zabierze część ziem, a z pozostałej części utworzy państwo marionetkowe (coś jak Vichy we Francji podczas Drugiej Wojny Światowej). Oczywiście obie perspektywy dla nas są złe, ale to co najbardziej będzie dla naszego kraju istotne to napływ uchodźców z Ukrainy.

No i niestety ci teraz biedni ludzie, będą stanowić dla nas problem i tylko po części od nas zależy jak to rozegramy. Nie dziś, nie jutro, ale już za kilkanaście tygodni już tak. Chodzi o to, że tak duża migracja sprawi, że w Polsce, kraju całkowicie monoetnicznym, pojawi się duża, kilkuprocentowa mniejszość. O ile ci biedni ludzie w tej chwili uciekający od wojny, będą myśleć tylko o przeżyciu i chętnie przyjmą naszą pomoc, o tyle za jakiś czas, kiedy wojna przejdzie do historii, będą oni chcieli również godnie żyć, może na podobnych zasadach co u siebie. I teraz tak, na pewno duża część wyjedzie na Zachód, Niemcy czy Francja chętnie przyjmie wykwalifikowany, młodych ludzi do swojego społeczeństwa. Część z uchodźców wróci z powrotem na Ukrainę jakkolwiek ona będzie wyglądać. Ale chyba większość zostanie tutaj, u nas, sprawiając że będziemy mieć pokaźną mniejszość. Coś jak Meksykanie w Stanach. Tylko że ta mniejszość może zostać użyta przez różne siły jako pretekst do kolejnej inwazji Rosji w celu obrony swojej mniejszości (Jeżeli Ukraina zniknie to automatycznie Putin uzna tych ludzi za Rosjan). Może ta mniejszość zostać wykorzystana do destabilizacji naszego społeczeństwa poprzez różnego rodzaju prowokacje (Polacy gdzieś pobili Ukraińców, Ukraińcy po szyldem Bandery będą bili Polaków) i nagle mamy wojnę domową na ulicach. W interesie różnych graczy będzie skłócić naród Polski Ukraińskim, a co przez wzgląd na historię będzie dziecinnie łatwe. Może być też tak że marionetkowe państwo ukraińskie znacznie pełnić rolę podobną do dzisiejszej Białorusi i ci sami żołnierze i ta sama armia, której tak gorąco dopingujemy w obronie swoich granic, za rok  czy dwa może walić z armat, które im jako Zachód dostarczamy, w naszym kierunku. Powodów może być setka, problemów może być setka. Miejmy nadzieję, że jednak się jakoś ułoży i uda nam się koegzystować we względnym spokoju.

W każdym razie ten region nie będzie już taki sam i czasy pokoju i dobrobytu, mogły już nam bezpowrotnie minąć. Nie będę rozpisywał się o ekonomicznych konsekwencjach tego co się dzieje, bo są różne i powodowane niestety też paniką - chociażby ceny paliw, które sztucznie - jeszcze - zaczynają rosnąć. Wszyscy jeszcze bardziej zbiedniejemy i to jest przykre.

Nasze władze czeka ogromny test, który myślę, że niestety obleją, bo żaden rząd w tym kraju nie radzi sobie z niczym. Nie wiem z czego to wynika - może z braku kompetencji tych ludzi, którzy powinni być przecież elitą, a są raczej chciwą bandą, a może z tego, że ten kraj naprawdę jest z kartonu i wszyscy na wysokich stołkach reprezentują interesy obcych państw, korporacji czy mafii, a tylko nie polskiego narodu. Przyjrzyjcie się ich działaniom. Posłuchajcie tego co mówią. Nie jest i nie będzie różowo.

Nie jest też żadną tajemnicą, że rozgrywa się pewien konflikt mocarstw, jakichś potężnych sił, a my jako kraj jesteśmy mało znaczącym punktem na mapie. To tak odnośnie samej wojny.

Dużo wbrew pozorom, będzie zależeć od nas. Zwykłych ludzi. Trzeba zachowywać spokój i się nie podpalać. Co ważne to zastanówcie się trzy razy na tym co usłyszycie czy zobaczycie w mediach, nie wierzcie ani jednym ani drugim, myślcie sami, wyciągajcie wnioski. Miejcie otwarte oczy i umysł. Zrozumcie, że internet nie jest miejscem wolnym od propagandy. Nie dajcie się sprowokować w niepotrzebne dyskusje. W sieci będą krążyły dziesiątki teorii - czy to teraz czy za jakiś czas - odnośnie tego co się dzieje i będzie działo. Niektórzy będą mieli rację, inni nie. Starajcie się odsiać ziarno od plew. Oczywiście teraz, na dzień dzisiejszy, tych zwykłych, uciekających ludzi trzeba wspierać. To nasz obowiązek. Wszystko jednak z głową, nie bądźmy w tej relacji jakimiś sługami. Gośćmi trzeba zająć się jak gośćmi. Pomóżmy na ile możemy.

I zrozumcie to, że tak naprawdę rozgrywka toczy się na górze, a my jesteśmy tylko pionkami czy puzzlami w układance potężnych graczy. Nie idźmy z entuzjazmem na rzeź w imię obcych, czasami małostkowych interesów. Wszyscy mamy równo przesrane. Czy to Anton z Nowosybirska, Marek z Białegostoku czy Janis z Rygi. Nikt z nas nie chce zabijać, zmuszają nas do tego dlatego stawiajmy opór. Wojna nie jest niczym szlachetnym, tak sądzę. Nic nam nie da. Lepiej cholera żyć, nie?

Nie rozwijam się dalej, nie widzę powodu, nie jestem politykiem ani komentatorem. Po prostu bądźmy czujni, nie panikujmy i nie dajmy się wciągnąć w różnego typu gry. Damy radę cholera, damy radę.

A ci co mogą pomóc tym ludziom to niech pomogą. Jak się da. Finansowo, dobrym słowem. Ja też na ile będę mógł pomogę. Zbiórki są wszędzie. Zróbmy to co nikt dla nas nie zrobił w czasie II Wojny Światowej.

środa, 23 lutego 2022

Ostatnio napisałem coś z wątroby

Ostatnio napisałem coś z wątroby, późno w nocy to pisałem, na telefonie. Mój przyjaciel dobrze stwierdził, że to pewnego rodzaju larum. I tak właśnie jest. To diagnoza stanu ducha mojego pokolenia. Oczywiście są w tym pokoleniu cechy i postawy godne pochwały, i z tym trudno się nie zgodzić, ale ja skupiam się na przykrej stronie - za dużo Schopenhauera może, a może rzygam już kłamstwami, którymi nas karmią, mówiąc, że wszystko jest okej. W każdym razie napisałem ni to wiersz, ni proza - tak, takie larum cholera. Wysłałem do czterech czasopism. I tak skurwiele tego nie wydrukują, bo po co, nie? Przecież jest tak pięknie w życiu, ptaszki śpiewają, kwiatki pachną, ludzie uśmiechają się do siebie na ulicach. Nic tylko sielanka. Także napisałem coś takiego:

Autopsja pokolenia dokonana telefonem o czwartej nad ranem

Sztandarowym postulatem mojego pokolenia jest legalizacja trawki, zamknięcie kościoła oraz

homoseksualne małżeństwa.

Od życia wymagamy łatwej forsy i równie łatwej sławy.

Faceci chcą zwykle dymać na pieska, kobiety fantazjują o kontrolowanych gwałtach.

Wieczorny pacierz zastąpiło przewijanie treści Facebooka.

Chcemy mieć ciała jak z okładek Playboya i jednocześnie żreć codziennie na dowóz.

Utożsamiamy się z amerykańską kulturą i stylem życia, ale większość nie potrafi sklecić po angielsku

nawet trzech zdań.

Wygłaszamy w necie modne tyrady, nie zdając sobie sprawy z własnych ograniczeń.

Wyższe wykształcenie jest tylko pustą kartką papieru.

Pokorę i skromność zamieniamy na arogancję i śmierć autorytetów.

Zamiast nazwisk noblistów, znamy pseudonimy pajaców z reality-show.

Chłopcy nie chcą umierać na wojnie, dziewczynki nie zamierzają rodzić dzieci.

Historię naszych ojców mamy za nic, chociaż przyszłość rysuje się w ciemnych barwach.

Każdy wolałby znaleźć się w innym miejscu na świecie, w tym samym jednak czasie.

To autopsja ducha tego pokolenia dokonana w i tak za długim jak dla niego skrócie.

Takich właśnie wyhodowała nas telewizja, spieprzony system edukacji, darmowy dostęp do pornografii,

gry komputerowe, infantylna prasa, ślepi politycy, idiotyczne reklamy, wszechobecny ateizm,

przekłamane socjal-media, brak książek, bezstresowe wychowanie, dzika globalizacja, fałszywe elity.

Można nas za to winić albo nie.

Jesteśmy po prostu tacy jakimi nas stworzono.

Jesteśmy tylko produktem na sprzedaż.

Napisałem coś takiego i wysłałem im. I myślę, że będę te pojedyncze punkty, które są oddzielnymi, ważnymi tematami, rozwijał w takiej czy innej formie - pewnie opowiadań. O pozytywnej stronie moich ziomków też może kiedyś napiszę. Uważam, że naprawdę chwali się np. dbanie o ekologię - chociaż nie wiem czy jest tu o czym się rozpisywać. No i mam nadzieję, że będę w ogóle miał czas dalej pisać. Może nam skurwiele rozdający karty zgotują takie piekło, że nie będziemy musieli myśleć o takich prozaicznych rzeczach jak nowe buty czy lepszy samochód. Oby nie.

War, children, It's just a shot away.

https://www.youtube.com/watch?v=RbmS3tQJ7Os

niedziela, 20 lutego 2022

Koniec weekendy, mam nadzieję, że też chociaż trochę odsapnęliście

Zawsze robię zakupy w tym samym markecie. Jadę tam po siódmej rano, jestem co tydzień w piątek. No i wyszło tak, że jak szedłem po wózek na zakupy do tej altanki na zewnątrz, to zorientowałem się, że w portfelu mam tylko same drobne, więc nie mogłem wziąć tego cholernego wózka. Nie chciało mi się wchodzi od razu do sklepu - znajduje się w takiej jakby galerii handlowej - i iść te kilkadziesiąt metrów rozmienić u kasjera. Dlatego stanąłem przed szklanymi drzwiami, pod zadaszeniem, i zaczepiałem wchodzących do środka ludzi. Z wyciągniętą dłonią, w której miałem dwa razy po pięćdziesiąt groszy, pytałem ludzi czy rozmienią mi na złotówkę. Ruch był niewielki, bo to ranek. I wiecie co? Gówno. Spytałem może kilka osób, dziesięć maksymalnie i większość z nich po prostu potraktowała mnie jak menela - poszli do przodu, nie patrząc na mnie i nie słuchając co do nich mówię. Uciekali przede mną. Może się mylę, rano widziałem się w lustrze, i nie wydaje mi się, żebym aż tak chujowo wyglądał. Trzy osoby zatrzymały się, posłuchały, tylko jedna pani zajrzała do portfela. I gówno. Czułem się jak żebrak, stojąc tak pod tym wejściem. Czułem się naprawdę jakbym cholera żebrał. A ja tylko chciałem, żeby rozmienili mi drobne na złotówkę. Chwilę później po prostu poszedłem do sklepu, zrezygnowany i zawiedzony na ludziach. Trochę mnie to też bawiło, ale tylko trochę. Niedowierzałem, że tak mnie olali. W sklepie, przy kasie, sięgnąłem po mentosy, zapłaciłem kartą i poprosiłem, żeby mi kasjerka rozmieniła tę złotówkę. W ogóle miałem jedną rzecz, te mentosy, a ona i tak mi nabiła je razy dwa! Cofnąłem się i wziąłem drugą sztukę, no bo przecież za to zapłaciłem. Na końcu, jak już zrobiłem normalne zakupy, nauczony doświadczeniem sprzed niecałej godziny, nie poszedłem do niej, tylko skasowałem się sam przy samoobsłudze. Są tego plusy. Przynajmniej nikt z kolejki nie rzuca wam zniecierpliwionych spojrzeń i nie stęka i wzdycha, jak pakujecie się do torby. Bo ponaglić was ponagli, nawet komputer. Minie 15 sekund i już powie: "Zabierz artykuły". Tak agresywnie i niemiło. Zapłaciłeś, dałeś swój hajs? To możesz wypierdalać! Mamy cię w dupie! Następny prosimy! Tak to odbieram.
Po całej tej akcji z drobnymi utwierdzam się w przekonaniu, że jest coś z nami nie tak, z naszym społeczeństwem. Brakuje nam empatii, boimy się drugiego człowieka. Nie umiemy rozmawiać, nie chcemy rozmawiać, nie mówiąc o pomaganiu. Nie wiem czy da się ten proces jakkolwiek odwrócić.
Ostatnio piszę kilka rzeczy na raz, nie mogę skupić się na jednym tekście. Ale powoli kończę pisać te opowiadania i biorę się za pisanie drugiej powieści. Zawiesiłem się na miesiąc z tym. Zmarnowałem miesiąc życia. Coraz młodszy przecież nie jestem, nikt z nas nie jest. Pomyślcie o tym, zanim kolejny dzień zmarnujecie na czymś bezsensownym. Marnujemy zbyt dużo czasu na pierdoły...
Za niedługo pewnie wrzucę jakiś tekst do czytania - nie wiem czy się stęskniliście. Ja trochę tak.

środa, 16 lutego 2022

Czwartek po tajfunie

Głosowanie i po głosowaniu. Muszę podziękować wszystkim tym, którzy mnie w tym całym konkursie popularności wsparli. Dzięki ludzie, naprawdę. Wyniki będą pewnie dziś wieczorem albo jutro. Coś czuję, że nic z tego nie będzie, bo nigdy nic do tej pory nie wygrałem, także rozczarowanie okaże się niewielkie. Natomiast książka mojej internetowej znajomej powinna to wygrać. Już widzę mordy tych podstarzałych ludzi z jury, jak będą musieli nagrodzić powieść pornograficzną; chyba prezydent miasta też tam będzie i może jakiś katolicki prymas. Niezłe jaja, pewnie im wyskoczy gula, no ale przecież tak jak sami chcieli - oddali władzę w ręce ludu, a lud przemówił.

A dalej co? Teraz będę sobie czekał na werdykty tych dwóch konkursów na opowiadanie, ale wynik już przecież dobrze znam. Nieciekawa sprawa tak głupio czekać, no ale zawsze może być gorzej. Mógłbym mieć w tym kraju kredyt hipoteczny na karku albo mieszkać na wschodzie Ukrainy. To byłby dopiero horror. A tak życie toczy się na swój nudny i przewidywalny sposób dalej.

Dzisiaj o trzeciej w nocy obudził mnie za oknem prawie azjatycki tajfun. Pięknie to zjawisko wyglądało, ale trochę się cykałem patrząc na mój zaparkowany wóz, stojący pod tańczącym na wichurze drzewem. Teraz jest ranek i jest wszystko okej, wyszło nawet słoneczko, więc dzionek zapowiada nam się cudowny - w sam raz, żeby do wieczora popracować, no nie? 

Tych którzy jeszcze nie czytali to zachęcam do opowiadania Najsmutniejsza dziewczyna w mieście. Wydrukowali to w najnowszym, lutowym numerze Twórczości - dostępne na ich stronie i w różnych księgarniach. Najlepszy - tak uważam ja - tekścior jaki wystukałem na klawiaturze.

https://mmielcarek96.blogspot.com/2022/02/najsmutniejsza-dziewczyna-w-miescie.html

(Sobie ich posta z FB przeklejam, a co tam)


niedziela, 13 lutego 2022

Głosowanie na LWL, ostatnia prosta

Zostały dwa dni na oddanie głosu w LWL. Ci co jeszcze tego nie zrobili - zachęcam. Parada myśli nocnych na TAK. Cała reszta NIE (z szacunkiem do rywali). Tutaj link:

https://docs.google.com/forms/d/e/1FAIpQLSfCNssovv4hKhxGHLWDzQuXjgeD3itRq81ddL9vUll7mZ6mng/viewform?usp=send_form

Albo ten:

http://wawrzyny.norwid.net.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=381&Itemid=539

Do 8 lutego oddano łącznie 2100 głosów. Mało. Dlatego jest szansa, że jak nie olejecie tematu to uda mi się załapać na jakieś wyróżnienie. Liczę na was!

środa, 9 lutego 2022

Najlepsze opowiadanie jakie do tej pory napisałem

Opowiadanie Najsmutniejsza dziewczyna w mieście to tekst, który napisałem już jakiś czas temu. Długo czekałem na druk w czasopiśmie Twórczość, ale się w końcu doczekałem. Numer 2/2022. Jest (no oczywiście, że tak) o miłości, ale tej niestety ostatecznie niespełnionej, smutnej. No i o dziewczynie imieniem Klara. Wydaje mi się, że to najlepszy tekst jaki napisałem do tej pory, autentycznie tak uważam. I wiem, że bez wpływu (jakkolwiek to brzmi) mojej narzeczonej nigdy bym tego nie napisał.

Dzielę się z wami nim tutaj (mam nadzieję, że mnie nikt za to nie dojedzie, bo w sumie sprzedałem im ten tekst). Oczywiście zachęcam do kupna nowego numeru Twórczości (na dzień dzisiejszy jeszcze niedostępny w druku) przez neta czy w stacjonarnych księgarniach czy dyskontach typu Empik. Link do opowiadania poniżej:

https://mmielcarek96.blogspot.com/2022/02/najsmutniejsza-dziewczyna-w-miescie.html

Tych którzy tego jeszcze nie zrobili zachęcam do zagłosowania na mój zbiór opowiadań - Parada myśli nocnych. A ci którzy już zagłosowali mają moje podziękowania. Zawsze można też z drugiego, innego maila, jak ktoś ma ochotę, ale to dla wytrwałych. Wrzucam link, głosować można do 16 lutego:

http://wawrzyny.norwid.net.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=381&Itemid=539


Najsmutniejsza dziewczyna w mieście

Najsmutniejsza dziewczyna w mieście

Poznałem ją w akademiku, w windzie, miała na imię Klara. Właściwie to w windzie zobaczyłem ją po raz pierwszy, kiedy to zdążyła wsiąść, czy też ja zdążyłem otworzyć jej szare drzwi, zanim te z metalicznym dźwiękiem się zamknęły. Prawie nie rozmawialiśmy, prawie na nią nie patrzyłem, przecież wtedy była tylko kolejną nieznajomą duszą, obcą duszą, która miała zniknąć za moment, za chwilę, kiedy tylko winda życzliwie ją wypuści...

Następnego dnia znów ją spotkałem, stała sama i patrzyła w moją stronę. Ja prawie jej nie zauważyłem, bo szedłem przed siebie, ze wzrokiem utkwionym nigdzie, myśląc chyba o niczym. Kiedy ją mijałem, uśmiechnęła się do mnie blado, nieznacznie – ja też się uśmiechnąłem. I dopiero przechodząc obok spojrzałem na nią, na jej twarz, w jej twarz. Miała dobrą twarz, spokojne i łagodne oblicze kobiety o duszy anioła. Miała też ciemne oczy. Wielkie, ciemne oczy. Smutne oczy.

Jakoś tak wyszło, nie wiem dokładnie jak, zbierałem się do tego od kilku dni, że zaprosiłem ją wieczorem na miasto – ciągle widywaliśmy się w przelocie, później odważyłem do niej napisać, pisaliśmy ze sobą i dobrze nam się tak pisało-rozmawiało, bardzo naturalnie, niewymuszenie. Zaprosiłem ją wieczorem, właściwie w nocy, bo było przed dziesiątą. Zgodziła się.

Czekałem na nią na dole, w pustym holu akademika, patrzyłem na zegar wiszący nade mną, na chodzące leniwie wskazówki, i czekałem. W końcu do mnie wyszła, moja piękność w kolorach nocy, piękność będąca samą nocą. Patrzyłem na jej długie, proste włosy, bladą jak papier skórę, na różowe policzki i byłem oczarowany. Kiedy siedzieliśmy już tylko we dwoje na samotnej ławce w parku, pijąc z plastikowych kubków czerwone wino, dobrze wiedziałem, że ją znalazłem, właśnie ją. Wdychałem zimne, nocne powietrze, i było mi ciepło. Siedziałem na twardym drewnie, a było mi miękko. Wiedziałem, bo chciałem słuchać, a nie tylko mówić. Wróciliśmy razem, wróciliśmy późno i pod drzwiami jej pokoju się pożegnaliśmy. A kiedy one się zamknęły, ona zniknęła i światło z wiszących nisko żarówek zgasło, stałem tak nadal, czując ją wciąż na swoich wargach. Gdy wróciłem do siebie nie mogłem zasnąć, nie spałem tej nocy wcale.

Jakoś tak wyszło, nie wiem dokładnie jak, że zacząłem spędzać z nią, właściwie dla niej, dla nas, każdą wolną chwilę. To był chyba najlepszy mój czas, pełny czas, byłem szczęśliwy, byłem zakochany i nic nie miało znaczenia jak tylko ona, moja ciemnooka, smutnooka Klara. Gdzieś na początku naszej znajomości musiałem wyjechać na dwa tygodnie z miasta, ona w tym czasie przeprowadziła się do innego miejsca, małego pokoju, w żeńskim pensjonacie. Obiecała na mnie poczekać. I kiedy do niej wróciłem kochaliśmy się po raz pierwszy.

– Spójrz – powiedziała, kiedy miękko spoczywała na mojej nagiej piersi. – Widzisz nas? Tam, na górze?

Gładziłem delikatnie jej włosy, pocałowałem ją, a potem spojrzałem na wiszące nad nami dachowe okno. W ich czarnym lustrze, w ciepłym świetle nocnej lampki, odbijały się dwa nagie ciała. Leżeliśmy na podłodze, na białym materacu, zdjętym godzinę temu z łóżka. Zacząłem zastanawiać się, czy jesteśmy naprawdę tam, czy tu.

– Widzę – odparłem.

– Myślisz, że jesteśmy piękni?

– Ty jesteś piękna.

– Nie. Nie jestem – oznajmiła tak stanowczo, tak uroczo. A potem powiedziała coś, co zapamiętałem na zawsze. Coś, o czym nieustannie myślałem, będąc przy niej. – Nie jestem piękna, jestem po prostu smutna. Głęboko, nieskończenie smutna. Musiałeś to pomylić.

Nie odzywałem się jakąś chwilę.

– Dlaczego? – zapytałem w końcu, odchylając się i lekko unosząc głowę. Spojrzałem
w jej oczy. Kochałem jej ciemne oczy.

Podniosła się, obróciła na brzuch i zaczęła we mnie wpatrywać. Pocałowała mnie nagle mocno, łapczywie. A potem odezwała się miękkim, chłodnym głosem, tak chłodnym i miękkim, że pomyślałem nagle o zimnej stronie poduszki w upalną noc.

– Czy... Czy byłbyś w stanie dawać, dawać i nie oczekiwać niczego w zamian? Potrafiłbyś kochać mnie, potrafiłbyś kochać tak jak kiedyś ja... – zaczęła, ale głos jej zamarł, słowa utknęły w gardle. Ból. To musiała czuć.

– Klara... – Chciałem powiedzieć, że nie musi o tym mówić, że nie chcę by wyciągała przeszłości palącej jak ogień, przeszłości mogącej spalić nas. Ona jednak tego chciała, chciała być ze mną szczera. Całkowicie. Boleśnie.

– Nadal go trochę kocham, wiesz? – wyznała cicho.

Patrzyłem na nią i nie wiedziałem co mam powiedzieć, nie potrafiłem powiedzieć niczego mądrego, nie potrafiłem jej pocieszyć, czy też zmyć z jej oczu napływających łez. Ścisnęło mnie w gardle, jakaś przykra gula wyrosła w krtani. Przytuliłem ją i z trudem zdołałem wyrzucić
z siebie tych kilka słów.

– Może kiedyś mnie też tak pokochasz...

A potem znów się kochaliśmy i to było piękne, ona była piękna, była ze mną, tylko ze mną, chociaż wiedziałem, dobrze wiedziałem. Wiedziałem, że nie jest moja. Później zgasiłem lampkę, położyłem się obok śpiącej Klary, objąłem ją mocno i zasnąłem na podłodze, na nagim materacu. Nad moją głową wisiało czarne niebo. Bez gwiazd, bez księżyca. W końcu zasnąłem, oczy miałem otwarte.

Jakoś tak wyszło, nie wiem dokładnie jak, minęły trzy miesiące i ze sobą zamieszkaliśmy. Wynajęliśmy nieduże i niedrogie mieszkanie w bloku. Podobało jej się to mieszkanie, urządziła wszystko po swojemu i lubiłem, kiedy z entuzjazmem opowiadała o tym, co trzeba jeszcze dokupić, jaki kolor firan będzie pasował do kuchni, jakimi dywanikami wyłożyć musimy łazienkę. Mieliśmy dużo roślin, dużo kwiatów, lubiła o nie dbać i do nich mówić. Powiedziała raz, że one tego potrzebują do szczęścia, ale ja wiedziałem, że to właśnie ona potrzebuje tych niby prostych, błahych rzeczy. Patrzyłem na nią wtedy, na jej ciemne, błyszczące oczy i mówiłem jak bardzo ją kocham. Śmiała się tylko, nazywała głuptasem i składała na moich wargach swoje.

Pracowałem i zarabiałem, pisałem też dużo opowiadań, ktoś postanowił mnie nawet wydrukować, zaczęło to nabierać sensu i rozpędu. Ona też pracowała, na cały etat, często do późna, ale nigdy się nie skarżyła. Wciąż byliśmy studentami, mieliśmy do zrobienia jeszcze rok magisterki. Dobrze nam się razem mieszkało, nie mieliśmy żadnych większych zmartwień czy problemów, życie wydawało się takie proste, łatwe, jakby było zabawą dzieciaków. Chodziliśmy do kina i na spacery, odwiedzaliśmy ulubione restauracje, robiliśmy wspólnie zakupy i często razem gotowaliśmy, razem też piliśmy, a kochaliśmy przynajmniej dwa razy w tygodniu. I nie kłóciliśmy się. Nigdy się nie kłóciliśmy. Byliśmy szczęśliwi. Ja byłem szczęśliwy.

– Spójrz! – wykrzyczała z entuzjazmem, przerywając moją drzemkę. – Widzisz?!

– Ale co? – zapytałem zaskoczony. Nie miałem pojęcia, o co jej chodzi.

Leżeliśmy na plaży, nad jeziorem, przez suszę woda cofnęła się o dobre dwa metry
i dzięki temu mogliśmy sobie leżeć na złotym, gorącym piasku. Zupełnie jakbyśmy odpoczywali nad ciepłym morzem. Byliśmy tutaj tylko my i zawsze tak było, mówiliśmy, że to nasza prywatna plaża.

– No zobacz tam! Na niebo! – Wskazywała palcem jakiś punkt na odległym błękicie.

– No patrzę – powiedziałem. – Ale niczego nie widzę.

– Ta chmura wygląda zupełnie jak ty – oznajmiła z przekąsem.

– Jak ja?

– Jak twoja głowa. No spójrz. Widzisz? Duża głowa, duże, odstające uszy, ta wielka czupryna i o! Są nawet wory pod oczami...

– To zupełnie nie wygląda jak ja! – wyrzuciłem i przewróciłem się na nią, przycisnąłem mocno. Starała mi się wyrwać, a ja starałem ją pocałować. Odwracała głowę i śmiała się. Ja też się śmiałem. Chyba naprawdę byliśmy szczęśliwi.

Jednak któregoś dnia wróciła z pracy trochę później i od razu wyczułem, że coś jest nie tak. Byłem w domu przez cały dzień, miałem wolne, posprzątałem więc, umyłem podłogi, zrobiłem obiad. Kiedy weszła do mieszkania, zdjęła tylko buty i zamknęła się w łazience. Usłyszałem jak puszcza wodę. Długo siedziała pod prysznicem, bardzo długo. W końcu zapukałem.

– Hej, kochanie, wszystko gra?! – Musiałem krzyknąć, woda dudniła dziko o kafelki.

– Tak, w porządku. – Usłyszałem ciche zapewnienie.

– Obiad zaraz wystygnie...

– Już idę. Daj mi chwilkę.

Usiadłem przy stole i napiłem się wina. Jedzenie właściwie było już zimne. Klara przyszła do mnie po pięciu, może dziesięciu minutach, w każdym razie zdążyłem wypić całą lampkę.

– Przepraszam. To był ciężki dzień – oznajmiła i chwyciła za sztućce. Potem popatrzyła chwilę na swój talerz, na misterną konstrukcję z warzyw i mięsa. – Pięknie to wygląda.

– Co się stało? – spytałem. Nie dałem się zbyć.

– Nic – odbąknęła sucho.

– Nic?

– Zupełnie nic.

– Później mi powiesz, tak?

– No nic się nie stało. Naprawdę.

Nie ciągnąłem dłużej tego tematu, więc zabraliśmy się do jedzenia. Nie rozmawialiśmy teraz i to było dziwne, bo przecież zawsze rozmawialiśmy. O wszystkim i o niczym.

– Masz czasami tak, że budząc się myślisz o sobie, zastanawiasz nad sobą, w sensie nad tym, co właściwie robisz w tym miejscu, o tym czasie, właśnie tutaj, teraz? – spytała mnie któregoś razu w aucie, gdy wracaliśmy późną nocą z kina.

– Czasami tak – odparłem i obrzuciłem ją krótkim spojrzeniem. Jej duże oczy iskrzyły w świetle miejskich lamp.

– Ja czasami też – padło z jej ust.

– No i? – rzuciłem krótko.

– No i co?

– No i co wtedy myślisz?

Przez chwilę czekałem na jej odpowiedź.

– Że mi z tobą dobrze – powiedziała i pocałowała mnie w policzek. – Cieszę się, że jesteś.

Ale teraz było między nami dziwnie cicho, nienaturalna cisza wypełniła pokój i zrobiło się nagle ciemno i ponuro. Zerknąłem na bok, za oknem było jakoś szaro, zanosiło się chyba na deszcz. Spojrzałem na Klarę, ale ona wyglądała na nieobecną – może przebywała zupełnie gdzieś indziej, jej głowa, myśli w niej skryte, wciąż były dla mnie tajemnicą. Potem poczułem chłód. Nieprzyjemne zimno. Przeszło po całym moim ciele i to było coś obcego. Ten chłód poczułem w sobie. Pomyślałem wtedy, wytłumaczyłem w myślach, że może to tylko przez ten zimny obiad.

Dzisiejszy wieczór ciągnął się w nieskończoność, nudny, samotny wieczór. Nie mogliśmy znaleźć sobie miejsca, jakiegoś wspólnego zajęcia, a próby rozmów spełzały na niczym. Poza tym bolała ją głowa, tak mi powiedziała. Chyba oboje wyczekiwaliśmy tylko nadejścia nocy.

Czasami, leżąc już cicho w łóżku, przyglądałem się jak śpi. Jej spokojna twarz, śniąca
w bladym świetle, wyglądała jak wieczny posąg, piękna statua, i patrząc na nią, czułem jakbym miał przed sobą coś kruchego, ulotnego. Była tutaj ze mną, była obok, ale wiedziałem, że to kiedyś się skończy. Musiało w końcu, bo nie trwa nic wiecznie, tak przecież mówią.

Tej nocy męczyły mnie jakieś koszmary, czarne i ciężkie koszmary, bezkształtne obrazy, złe obrazy. Obudziłem się nagle i zauważyłem jak siedzi na łóżku, plecami do mnie. Chciałem zapytać czy coś się stało, ale zamknąłem szybko oczy, bo obróciła się, chcąc chyba sprawdzić czy śpię. Potem zobaczyłem, że nadal siedzi w tej samej pozycji i lekko zgarbiona, wpatruje się przed siebie – widziałem dobrze ją całą, okna były otwarte, światło wpadało przez nie, rozjaśniając cały pokój. Nie wiem jak długo tak siedziała. Nie mogłem zasnąć, nie mogłem się odezwać. Trwałem przy niej. Do rana. Nad ranem zasnąłem.

– Jak ci się spało? – spytałem następnego dnia, przy śniadaniu.

– Dobrze – odparła tylko.

– A jak głowa? Lepiej niż wczoraj?

– Lepiej.

– I to tyle?

Wzruszyła tylko ramionami.

Była sobota, ale nie miała ochoty nigdzie wyjść, powiedziała mi, że ma dużo pracy. Też zająłem się sobą. Czułem się dziwnie.

Minęły dwa albo trzy dni, wracałem z zakupów i wchodząc do mieszkania, usłyszałem jak rozmawia z kimś przez telefon.

– Pogubiłam się, po prostu pogubiłam. – Usłyszałem jej głos. Siedziała w salonie.

Zdjąłem cicho buty – nie wiem czemu, nie chciałem jej podsłuchiwać, jakoś tak wyszło.

– Myślisz, że tym razem będzie inaczej? – powiedziała do tego kogoś. – Ja też, chyba. Tak myślę. Myślę, że tak.

Nie mogłem tak dłużej stać i słuchać, czułem się źle, czułem jakbym robił coś złego. Dlatego popchnąłem za sobą drzwi od mieszkania, do tej pory otwarte. Zamknęły się głośno, chyba za głośno. Musiałem ją przestraszyć, bo nerwowo zakończyła rozmowę.

– Pogadamy później.

Zaniosłem zakupy do kuchni i wszedłem do salonu. Siedziała na sofie, przy lampce wina, przy wyciszonym telewizorze. Spojrzałem na nią. Miałem wrażenie, że przed chwilą płakała.

– Wszystko w porządku? – odezwałem się i usiadłem obok. Podciągnęła nogi.

– W porządku – odparła. Pociągnęła nosem. Oczy miała mokre. Wpatrywała się
w ekran telewizora.

– Z kim rozmawiałaś? – zapytałem. Nie było w tym złości.

– Z nikim – odpowiedziała szorstko.

– Z nikim?

– Z matką.

Westchnąłem, złapałem za pilot i wyłączyłem telewizor. Wciąż na mnie nie patrzyła.

– Co tam u niej? – Zadałem kolejne pytanie.

– U kogo? – spytała, jakby wyrwana z otępienia.

– U twojej matki.

– Dobrze.

Zbliżyłem się trochę i położyłem dłoń na jej nodze, zacząłem lekko po niej jeździć.

– Klara posłuchaj, co się tak naprawdę dzieje? Co?

Dopiero teraz podniosła na mnie swoje wielkie, ciemne oczy, te smutne oczy, które wydawały mi się smutniejsze niż kiedykolwiek.

– Nie wiem – odparła ociężale, powoli. – Nie wiem.

– Chodzi o niego? – zapytałem obojętnie, a raczej chciałem, by zabrzmiało to obojętnie. W brzuchu czułem jak mnie skręca.

Nie odpowiedziała. Wpatrywała się we mnie i było w jej spojrzeniu coś innego, oziębłego. Nigdy wcześniej tak na mnie nie patrzyła. Nie poznawałem jej.

– To z nim teraz rozmawiałaś, prawda? – rzuciłem, ale nie chciałem, żeby brzmiało to jak oskarżenie. A jednak tak było.

– Daj spokój... – wydusiła tylko.

Wstałem z sofy, przeszedłem się po pokoju, raz w tą, raz w drugą, potem zatrzymałem przy oknie i wyjrzałem przez nie. Świeciło słońce, ulica tętniła życiem, wszędzie pełno było kolorowych ludzi. Miałem ochotę wyjść do nich, do tych głośnych, obcych ludzi i już nie wrócić, zostać wśród nich na zawsze.

Odezwała się w końcu. Słowa miały gorzki smak, były cierpkie.

– Nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Jesteś dobry mój kochany, taki dobry, ale nie wiem, nie rozumiem dlaczego tak jest. Po prostu...

– Po prostu ja to nie on – dokończyłem za nią.

Z trudem odwróciłem głowę, by spojrzeć na nią, spojrzeć po raz ostatni, bo to był koniec, martwy i zimny koniec. Wpatrywała się we mnie. Uśmiechała. Blado. Uśmiechała przez łzy.

Jakoś tak wyszło, nie wiem dokładnie jak, że po kilku dniach zostałem w naszym mieszkaniu całkiem sam, a chyba już tylko w moim mieszkaniu. Siedziałem przy otwartej butelce i siedziałem z nią długo, za długo. Potem wstałem, za oknem dawno panował mrok. Potrzebowałem się przejść, musiałem się przejść. Wyszedłem na korytarz, a nogi poniosły mnie do windy. Widziałem jak powoli się zamyka i widziałem, jak chwilę później drzwi zaczynają się otwierać. Wszedłem, ale jej tutaj nie było. Byłem tylko ja.

niedziela, 6 lutego 2022

Wrzuciłem ten horror

Wrzuciłem na bloga ten horror, który ostatnio napisałem. Nie jest to jakaś najlepsza historia, tym bardziej, że z tych opowiadań grozy wcale nie jestem zadowolony. Takie tam bzdetne historyjki o strachu, w moim wydaniu okraszone jeszcze motywami realizmu. Ktoś będzie miał wolę to sobie może przeczytać albo przesłuchać. Podsyłam link na kanał Straszne Opowieści:

https://www.youtube.com/watch?v=l2rXu-uE5mE&t=9s&ab_channel=StraszneOpowie%C5%9Bci

No i oczywiście zachęcam do głosowania na Paradę myśli nocnych w Lubuskim Wawrzynie Literackim, do 16 lutego jest termin:

http://wawrzyny.norwid.net.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=381&Itemid=539

Ja się zabieram za kończenie opowiadania (w skrócie alegoria Polski, tego co nas wszystkich dotyczy), które pójdzie na konkurs - pewnie będzie klapa jak zawsze, nie umiem w konkursy (jak by powiedział ktoś modny), jestem za cienki w to. Ale jestem też masochistą i na pewno nie przestanę wysyłać tekstów gdziekolwiek się da. Mówiłem już, że to pewien rodzaj szaleństwa?

(Znowu zakosiłem Krystianowi z kanału, ale wiem, że się nie obrazi)


Pierścionek z rubinem

Pierścionek z rubinem

Zuza była moją dziewczyną już od trzech lat. Wynajmowaliśmy razem mieszkanie w starej kamienicy, mieszkaliśmy w nim przez rok i ten okres był najlepszym co przytrafiło mi się w życiu. Dlatego któregoś dnia obudziłem się nad ranem, kiedy ona jeszcze spała i patrząc na nią, pomyślałem nagle, że muszę się jej oświadczyć.

Pracowałem za kiepską kasę w firmie produkującej elementy do mebli z IKEI, więc nie mogłem pozwolić sobie na ogromny diament, tym bardziej, że czynsz i reszta opłat zżerała moją wypłatę, a to co z niej zostało, odkładałem w ślimaczym tempie na wkład do kredytu. Tak więc nosiłem się od dłuższego czasu z zamiarem kupna pierścionka, ale nic mi się nie podobało albo jak już podobało, to było cholernie za drogie. Trwało to z miesiąc.

W końcu któregoś wieczora, kiedy wracałem na nogach z pracy, dostrzegłem w witrynie jednego z lombardów biżuterię. Mijałem to miejsce prawie codziennie, ale nie pomyślałem wcześniej, że mógłbym tutaj kupić pierścionek – mało to przecież romantyczne. Coś mnie jednak zatrzymało i spojrzałem przez szybę. Od razu rzucił mi się w oczy. Leżał na wystawie. Złoty, z dużym, czerwonym oczkiem, chyba rubinem, otoczony mniejszymi, jasnymi kamieniami. Nie zastanawiając się zbyt długo wszedłem do środka i poprosiłem siedzącą za ladą kobietę o pokazanie mi tego pierścionka. Tak, wydawał się być idealny. Wyjąłem z kieszeni swój na przymiarkę - zabrałem jeden Zuzy jakiś czas temu, a ona myślała, że po prostu go zgubiła. Obręcz odpowiadała idealnie.

– Skąd go macie? – zapytałem naiwnie.

– Klient przyniósł – odparła zbywająco.

– No dobrze, ale kto to był? Jakiś facet? Kobieta?

– Nie skupujemy skradzionych rzeczy.

Wiedziałem, że tak będzie. Nie skupujemy skradzionych rzeczy, też mi coś. Gdyby nie drobni złodzieje to takie budy dawno by padły, więc po co ten kit. Zresztą nie mój interes. Wytłumaczyłem jej, że chodzi mi o to, że chcę kupić ten pierścionek dla swojej dziewczyny. Trochę z nią pogadałem i w końcu wydała mi, że przyniosła go jeszcze dziś rano jakaś cicha, stara baba. Sprzedała go za małe pieniądze, dlatego cena w lombardzie też nie była z kosmosu. Postanowiłem go kupić, a potem zahaczyłem jeszcze o jubilera, aby sprawdził co mi się to naprawdę trafiło. Czyste złoto, dobrej próby, prawdziwy rubin z małymi brylantami. Na obręczy, wewnątrz, miał wygrawerowane niewielkie inicjały, których wcześniej nie zauważyłem: Z i B. Miałem niebywałego farta. Z mogło być jak Zuza, a ja przecież nazywałem się Baranowski. Kupiłem od jubilera ładne pudełeczko i odmówiłem sprzedaży pierścionka – facet był dziwnie napalony na jego kupno. Prawdopodobnie trafił mi się niezwykły okaz. Kiedy wróciłem do mieszkania, wyjąłem z kieszeni zaginiony pierścionek i wrzuciłem pod szafkę, ale nie za głęboko. Zuza w końcu na pewno go znajdzie.

Tydzień później oświadczyłem się na bałtyckiej plaży, w towarzystwie ciepłego światła lamp, księżyca i spokojnego, bezkresnego morza. Następnego dnia wróciliśmy do miasta, a przez całą drogę w aucie Zuza wpatrywała się w pierścionek na jej palcu.

– Jest idealny – powtórzyła już któryś raz. – Kocham cię.

Też ją kochałem.

Jeszcze tej samej nocy zauważyłem coś nietypowego. Kładliśmy się już spać, oglądałem w łóżku włączony telewizor, a Zuza wyjątkowo długo siedziała przy swojej prowizorycznej toaletce z małym, przenośnym lusterkiem. Czesała włosy. Siedział, patrzyła w to lustro i czesała włosy. Pierścionek na jej palcu błyszczał odbijając światło telewizora. Przypatrywałem się jej chwilę, a potem znowu oglądałem mecz. W końcu skończyła się pierwsza połowa, a ona nadal siedziała i delikatnie czesała swoje włosy jak w transie.

– Zuza, może przyjedziesz już do mnie, co? Musimy jutro wcześnie wstać – powiedziałem, nie ruszając się z łóżka.

– Myślisz, że mogłabym przefarbować włosy? – zapytała mnie, ignorując moje wcześniejsze słowa.

– Przefarbować?

– Na ciemny kolor. Podobałoby ci się to?

– Lubię twoje włosy, alle jeżeli chcesz, to nie ma sprawy.

– Przefarbuję je na czarno.

– Dobrze.

Widziałem w tym małym lusterku jak się uśmiecha, ale nie przerwała swojej czynności. Dalej to robiła. Wstałem w końcu z łóżka, podszedłem do niej, objąłem ją i pocałowałem w czoło. Potem pocałowałem ją niżej, za uchem.

– Chodź już. Starczy tego siedzenia.

Odłożyła szczotkę i poszliśmy do łóżka. Potem się kochaliśmy, ale inaczej niż zwykle, nie gorzej tylko inaczej. Było w tym coś dziwnego, w jej ruchach i pocałunkach. Czułem się tak, jakbym robił to z zupełnie inną kobietą. Kiedy zasnęła, a ja gapiłem się w sufit pomyślałem, że mógł być w tym smutek.

Rano przy śniadaniu zapytałem ją o ten wczorajszy pomysł, ale powiedziała mi, że to była jakaś głupia, chwilowa zachcianka. Odwiozłem ją do pracy, a potem sam pojechałem do swojej. Wieczorem wróciłem znacznie później niż zwykle, bo mieliśmy jakąś kontrolę z góry i zrobili nam wykład na sam koniec roboty. Oczywiście nie było mowy o płaceniu za takie nadgodziny, więc humor miałem kiepski. Wszedłem do mieszkania, zdjąłem buty i od razu poszedłem pod prysznic. Długo pod nim siedziałem, czułem się zmęczony. Potem wziąłem sobie piwo z lodówki i poszedłem do Zuzy. Siedziała na tapczanie, oglądając jakiś serial. Włosy miała czarne jak kruk.

– Czyli jednak je przefarbowałaś – zacząłem i usiadłem obok niej. – Ładnie ci. Twoje oczy wydają się teraz jeszcze jaśniejsze.

Zuza uśmiechnęła się tylko blado i dalej patrzyła w ekran. Pociągnąłem z butelki i zacząłem oglądać z nią. Leciał jakiś dziwny dokumenty o okultyzmie w międzywojennej Polsce, okraszony muzyką z horroru. Skrzypce i fortepian, na których grali chyba szaleńcy. Pokazywali teraz jakiś stary dwór, który należał do hrabiego jakiegoś tam. Trochę mnie to nudziło.

– Kupimy sobie kiedyś taki dwór? – zapytała mnie nagle Zuza.

– Dwór?

– Tak. Stary dwór. Odnowilibyśmy go i zamieszkali w nim.

– Myślałem, że chcesz mieszkać w centrum miasta, na szczycie nowego wieżowca z panoramą za oknem.

– Zmieniło mi się.

Zuza wstała i wyszła do łazienki. Dokończyłem piwo i poszedłem po drugie. Kiedy wróciłem, wziąłem pilota i przełączyłem na walkę bokserską. Chłopaki nieźle dawali sobie po ryju. Nagle Zuza stanęła w drzwiach. Zerknąłem na nią zaskoczony. Pomalowała się, oczy podkreśliła ciemnymi kolorami, a usta miała czerwone od pomadki. No i była naga. Miała na palcu tylko ten zaręczynowy pierścionek, który błyszczał niczym świeża krew. Wyłączyłem TV, a ona podeszła do mnie, nachyliła się i zapytała na ucho:

– Kochasz mnie?

– Kocham.

– Tylko mnie?

– Tylko ciebie.

Wtedy zaśmiała się, ale było w tym śmiechu coś zimnego i tragicznego. Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby tak się śmiała. Ale po chwili wyparowało mi to z głowy, bo jej czerwone wargi wbiły się w moje. Kiedy skończyliśmy, byłem wykończony. Znowu miałem wrażenie jakbym kochał się nie z Zuzą, ale kimś zupełnie nowym. Nie miałem pojęcia skąd wzięła się ta zmiana. Być może Zuza jako moja narzeczona chciała być jeszcze wspanialsza niż wcześniej. Nie wiedziałem.

Żyliśmy dalej, minęły dwa tygodnie, ale wszystkie dni wydawały się mi zamazywać. W tym czasie zauważyłem, że zachowanie Zuzy całkowicie zaczęło odbiegać od wcześniejszych norm. Przestała dbać o nasze mieszkanie i gotować, więc jadłem więcej na mieście. Nie chciała jeździć do naszych rodzin w odwiedziny. Raz czy dwa przyłapałem ją z papierosem w ustach. Wydzwaniała też do jakiś obcych numerów i potrafiła gadać z tymi ludźmi ponad godzinę. Ubierała się całkiem na czarno i codziennie nosiła wieczorowy makijaż. Pewnego razu po powrocie z pracy, zauważyłem, że kolor jej oczu się zmienił.

– Czemu masz czarne oczy? – zapytałem głupio.

– Czarne oczy? – odparła zaskoczona.

– No przecież masz niebieskie. A teraz są czarne, prawie bez źrenic.

Zaśmiała się strasznie, tak, że aż przeszły mnie ciary, praktycznie głosem innej kobiety. Wytłumaczyła mi, że jestem głupi i że to zwykłe soczewki. Chciałem z nią o tym pogadać, o tym co się z nią dzieje, ale uciszyła mnie kładąc palec na ustach i dobierając do mojego rozporka. Musiałem przyznać, że jedynie w tej kwestii nie mogłem na nic narzekać. Jakiś czas to funkcjonowało.

W sobotę zaprosiła do nas dwie kobiety, których zupełnie nie znałem. Wytłumaczyła mi, że to jej koleżanki z pracy. Jedna była mniej więcej w naszym wieku, też po zaręczynach z podobnym do Zuzy pierścionkiem na palcu, ale druga dobijała czterdziestki. Miała bardzo głęboki dekolt, a na piersiach spoczywał jej naszyjnik z czerwonym kamieniem. Te kobiety dziwnie na mnie patrzyły, jak na intruza. Siedziały w salonie i kiedy przechodziłem korytarzem do łazienki, czy też do kuchni, ich podniecone głosy milkły. Kiedy oglądałem telewizor, słyszałem, że o czymś gadają. Kiedy go wyłączyłem natychmiast przestawały rozmawiać. Wszedłem do nich i oznajmiłem Zuzie, że wychodzę na piwo. Zbyła mnie uśmiechem, a tamte patrzyły na mnie swoimi wielkimi, czarnymi oczami, patrzyły jak drapieżnik na swoją ofiarę, którą zaraz pożre. Wyszedłem stamtąd w cholerę, czując autentyczną ulgę. Po chwili jednak zdałem sobie sprawę, że zapomniałem portfela. Wróciłem do mieszkania i otworzyłem cicho drzwi. Usłyszałem kawałek ich rozmowy.

– Zofio nie możesz przeciągać tego zbyt długo. Zbliża się czas kulminacji, godzina światła i wszystko musi być gotowe. Jesteś pewna, że on jest tego godny, że będzie stanowił za odpowiednie naczynie? – zapytała któraś z nich.

– Jestem tego pewna – odpowiedziała Zuza, ale głos miała bardziej chropowaty.

Nie wiedziałem o czym one pieprzą, dlatego wparowałem tam. Od razu zamilkły. Wszedłem do salonu i popatrzyłem na nie. Atmosfera była gęsta. Chłód w ich spojrzeniach przenikał do szpiku.

– Zapomniałem portfela – wytłumaczyłem.

– Leży tam gdzie go zostawiłeś – odpowiedziała Zuza.

Pokiwałem głową, podszedłem do komody i otworzyłem szafkę. Wziąłem portfel. Stałem do nich plecami, ale wiedziałem że bacznie obserwują każdy mój ruch. Ciarki przeszły mnie po plecach. W końcu się odwróciłem i poprosiłem Zuzę na bok. Poszliśmy do kuchni. Spojrzałem na nią, ale nie poznawałem jej. Może to przez te soczewki? Wydawała mi się zupełnie obca.

– Co się dzieje, co? Co to za kobiety? – zapytałem nerwowo.

– Przecież mówiłam ci. To koleżanki z pracy – odpowiedziała sucho.

– Powiedz mi, dlaczego jedna nazwała cię Zofią?

– Że co?

– Jedna z nich nazwała cię Zofią. O co tu chodzi?

– Przesłyszałeś się.

Odwróciła się do mnie plecami i wróciła do salonu. Miałem ochotę wyrzucić je z mojego mieszkania, ale nie chciałem robić jazd. Wyszedłem na to piwo i zalałem się w trupa. Nie pamiętam jak wróciłem do mieszkania. Obudziłem się w łóżku, a Zuza siedziała nade mną pochylona, z osobliwym uśmiechem i śpiewała coś w obcym, melodyjnym języku. Nie wierzyłem w to, byłem pewien, że śpię. To musiał być przecież sen. Przewróciłem się na drugi bok i zamknąłem oczy. Kiedy ponownie się obudziłem Zuzy nie było w pokoju. Czułem że alkohol nadal nie wyparował mi z głowy. Odrzuciłem kołdrę i wyszedłem się odlać. W kuchni świeciło się ciepłe światło, jak światło ze świec. Podszedłem bliżej. Była tam. Siedziała tyłem, a przodem do okna, wpatrywała się w nie w totalnym bezruchu. Na stoliku poustawiała świeczki i podgrzewacze. Nie liczyłem, ale miałem wrażenie, że była ich prawie setka. O co tu kurwa chodzi, zagrało mi w głowie. Poruszyłem się i nagle zerknąłem na czarną toń szyby, odbijającą pomarańczową łunę ognia. Obróciła głowę, spojrzała na mnie w odbiciu.

Wtedy zamarłem z przerażenia. To nie była Zuza. To nie była ona. Właściwie nie byłem pewien czy ta twarz należała w ogóle do człowieka.

A potem ta twarz zaczęła się głośno i histerycznie śmiać, usta, czy też czarny, bezdenny otwór, rozciągnął się straszliwie. Ten dźwięk rozsadzał mi czaszkę, rozsadzał mózg. Upadłem na podłogę. Zakryłem uszy, zamknąłem oczy. Nic to nie dało. Tylko ten dźwięk, ostry i zły, przypominający śmiech samego diabła.

A potem nastała cisza, tak nagle i niespodziewanie. Zrobiło się ciemno.

Zerwałem się z jękiem i otworzyłem oczy. Nadal było czarno, ale zdałem sobie sprawę, że leżę w łóżku. Położyłem dłoń na miejscu, gdzie powinna być Zuza. Spała obok, jej twarz wydawała się być jak kamienny posąg. Odetchnąłem głęboko. Czułem, że jestem cały spocony. Musiałem mieć koszmary. Wstałem i poszedłem do kuchni napić się wody. Napełniłem całą szklankę i wypiłem na raz. O kurde, pomyślałem. Naprawdę miałem ciężki koszmar. I kiedy wracałem do łóżka, nagle poczułem, że do gołej stopy przykleiło mi się coś twardego. Schyliłem się i sięgnąłem po to. Na wpół wypalona zapałka.

Całą noc nie zmrużyłem oka, leżąc obok Zuzy w łóżku. Zamknąłem oczy i udawałem, że śpię. Miałem dziwne wrażenie, że ona mnie obserwuje, że wie, że tak naprawdę udaję. Myślałem o tym wszystkim i doszedłem do wniosku – jak głupio to brzmiało – że ten pierścionek jest całym powodem tych wszystkich wydarzeń. Postanowiłem, że z rana namówię ją, aby go zdjęła. Jeżeli to nie pomoże to chyba zawiozę ją do psychiatry albo księdza.

No i kiedy nastał ranek, zjedliśmy małe śniadanie – ja miałem kaca, a Zuza mówiła, że nie jest głodna. To była niedziela.

– Kochanie pokaż mi ten twój pierścionek – powiedziałem do niej. – Chcę mu się przyjrzeć.

Podejrzliwie wyciągnęła dłoń. Rubin wydawał się bardziej jasny niż to zapamiętałem.

– Zdejmujesz go czasami? – zapytałem, udając obojętność.

– Przecież to prezent od ciebie – odpowiedziała.

– No ale do mycia czy coś.

– Nie. Nigdy.

Ścisnąłem mocniej jej rękę i złapałem za pierścionek. Tkwił, nie chciał zejść.

– To boli – powiedziała spokojnie.

– Zdejmiemy go, dobrze?

– Nie.

Wyrwała mi się nagle, z siłą o którą bym ją nie podejrzewał.

– Co się z tobą kurwa dzieje Zuza?! – wyrzuciłem, nie wytrzymując już tego wszystkiego.

I ona dała mi wtedy bardzo dziwną, tajemniczą odpowiedź.

– Nie jestem Zuza.

– Nie? To kim jesteś?

– Mam na imię Zofia.

– Jaka Zofia, o czym ty mówisz?

– Zofia Blauman.

Podniosłem się z krzesła i złapałem ją. Wyrywała mi się, zaczęła kopać i drapać mnie po rękach i twarzy. Pociekła krew, ale nie dałem za wygraną. Chwyciłem ją za dłoń i jakoś udało mi się ściągnąć ten pierścionek. A kiedy go zdjąłem przestała wierzgać. Jej głowa opadła bezwładnie na moje ramię. Spojrzałem na nią.

– Zuza? – zapytałem niepewnie.

Nie odpowiedziała.

– Zuza, kochanie?

Zemdlała.

Karetka przyjechała niespodziewanie szybko i zabrała ją do szpitala. Siedziałem na sali, patrząc jak śpi. Jej stan był dobry. Kiedy się ocknęła wydawała się być całkiem zdezorientowana. Spojrzałem w jej oczy. Znów były niebieskie. Zapytała mnie co się stało. Wytłumaczyłem jej wszystko, opowiedziałem od początku. Sprawiała wrażenie, jakby nie pamiętała ostatnich tygodni swojego życia. Spytała też co stało się z jej zaręczynowym pierścionkiem. Odparłem, że go wyrzuciłem. Miałem go jednak w kieszeni.

Zuza musiała zostać w szpitalu pod obserwacją na jeden dzień, więc wykupiłem łóżko, żeby z nią zostać. Lekarz przyszedł i pogadał ze mną. Oznajmił, że wyniki badań niczego nie wykazały i właściwie nie mieli pojęcia co było przyczyną omdlenia. Ja jednak dobrze wiedziałem. Jeszcze tego samego wieczora pojechałem nad rzekę i cisnąłem ten diabelski przedmiot do wody.

– Żegnaj skurwielu! – krzyknąłem w eter, kiedy już tonął.

W drodze powrotnej zahaczyłem o market. Zrobiłem małe zakupy, bo to żarcie ze szpitala nie nadawało się do jedzenia. W kolejce odniosłem wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Obejrzałem się. Tak, znałem tę kobietę. To była jedna z tych koleżanek, które odwiedziły Zuzę. Kiedy zorientowała się, że ją obserwuję wyszła ze sklepu. Potem, kiedy wracałem już do auta, znowu ją zobaczyłem. Stała kilka metrów dalej, pośród aut.

– Hej ty! – rzuciłem do niej i zacząłem podchodzić.

Wtedy wsiadła do swojego samochodu i z piskiem opon odjechała. Co za masakra.

Kiedy wróciłem do szpitala okazało się, że Zuzy nie ma już w łóżku. Szybko poleciałem do oddziałowej, zapytać dlaczego ją wypuścili. Była zaskoczona, że pacjentka zniknęła.

– Do diabła z wami wszystkimi! – wybuchłem i wybiegłem stamtąd.

Wiedziałem, że muszę wrócić do naszego mieszkania. Był już późny wieczór, w budynku kamienicy, tam gdzie znajdowały się nasze okna, paliło się jasne, pomarańczowe światło. Wbiegłem po schodach na pierwsze piętro. Drzwi do mieszkania były otwarte. Już klatce słyszałem dziwną, niepokojącą muzykę, która wydobywała się z wnętrza. Wszedłem powoli i zatrzymałem w salonie.

Była w nim Zuza. A także tamte dwie kobiety i kilka osób, których nie znałem. Wszyscy siedzieli przy długim, starym stole, który nie należał do nas. Płonęło na nim wiele świec. Jedno miejsce było wolne. Miejsce gospodarza domu.

Moja narzeczona podniosła się, pocałowała mnie czule w usta. Spojrzałem na nią z przerażeniem. Jej czarne oczy błyszczały w tym piekielnym świetle jak dwa ogniska.

– Czekaliśmy tylko na ciebie – oznajmiła, kiedy skończyła z czułością. – Proszę, usiądź.

Odsunęła krzesło i usiadłem. Rozejrzałem się po tych twarzach. To byli ludzie w różnym wieku, ale coś z nimi było nie tak. Sprawiali wrażenie znudzonych. Jakiś facet skinął na mnie głową.

– Zuzo o co tutaj chodzi? – zapytałem, patrząc na siadającą po mojej prawej dziewczynę.

– Nie ma Zuzy, mówiła ci już. Jest tylko Zofia.

– W co tu się gra Zofio?

Uśmiechnęła się tajemniczo i chwyciła moją dłoń. Poczułem zimny metal. Zerknąłem na nasze ręce. Na palcu miała ten przeklęty pierścionek z czerwonym rubinem.

– Długo by tłumaczyć – zaczęła. – Powiem ci tylko, że żyjemy już bardzo, bardzo długo, mieliśmy wiele imion i wciąż je zmieniamy i będziemy je zmieniać, aż do sądu ostatecznego albo jeszcze dłużej.

– Jesteście jakąś sektą czy co?

– Jesteśmy kimś kto odkrył sekret nieśmiertelności.

– Dlaczego Zuza i dlaczego ja?

\ – Nie ma na to odpowiedzi.

Przez chwilę wpatrywałem się migoczący płomień świec.

– Czy Zuza jeszcze żyje? – spytałem z bólem.

Kobieta wyglądająca jak moja narzeczona, mająca jej ciało, pokiwała głową na nie.

– Czyli po prostu miałem niefart, że kupiłem ten cholerny pierścionek w tym pieprzonym lombardzie? To był zwykły przypadek?

– Nie ma przypadków. Wszystko ma znaczenie. Większe lub mniejsze, ale wszystko.

Przeniosłem na nią wzrok. Czułem się dziwnie pusty. Nagle zdałem sobie sprawę, że jest mi wszystko jedno. Odebrano mi Zuzę, jedyną osobę, która miała dla mnie znaczenie.

– Czego ode mnie chcecie? – zapytałem.

– Chcemy, żebyś złożył ofiarę.

– Mam zostać tym naczyniem, o którym wtedy rozmawialiście?

Znowu pokiwała głową na tak. Rozejrzałem się. Tamci siedzieli w milczeniu, twarze mieli upiorne i zastygłe jak kamień. A potem ktoś wniósł srebrny talerz zakryty półokrągłą pokrywą. Dziwna muzyka, dźwięk fortepianu wygrywał z niewiadomego źródła. Postawiono przede mną ten przedmiot i odkryto pokrywę. Był w nim sygnet. Też z czerwonym kamieniem. Wiedziałem już jak to będzie wyglądać i o co im chodzi.

– To wielki zaszczyt ofiarować się naszemu mistrzowi – powiedziała mi Zofia, całując mnie przy uchu. – Wielki, wielki zaszczyt.

Tym razem pocałowała mnie w usta i długo się całowaliśmy. Namiętny i ostateczny pocałunek śmierci. Sięgnąłem po ten sygnet i obróciłem go w dłoni. Mienił się na różne kolory, raz był złoty, potem jasny jak srebro, a następnie czarny niczym węgiel. Przeniosłem wzrok na sufit. Zobaczyłem na nim ogromny cień nie należący do człowieka. Mój cień.

– Ha, ha – zacząłem się śmiać. Histeryczny, straszliwy śmiech. – Ha, ha, ha, ha! HA, HA, HA, HA!

– Ha, ha, ha, ha! – rozniosło się z gardeł siedzących przy stole potępieńców.  – HA, HA, HA, HA, HA!

Nagle podniosłem się, złapałem za jedną ze świec, podbiegłem do zasłon i podpaliłem je. Zacząłem podpalać wszystko wokół. Ogień rozprzestrzenił się bardzo szybko. Ludzie czy też potwory, siedzący przy stole, nadal gorzko się śmiali. Śmiali się, a wszystko wokół nich trawiły płomienie. Usiadłem na krześle i sięgnąłem po ten sygnet. Włożyłem go. Potem spojrzałem na Zuzę i chwyciłem jej dłoń. Przestała się śmiać. Rozejrzała się swoimi wielkimi, czarnymi oczyma po całym pokoju. Jej twarz wykrzywiła się w przerażającym grymasie i zaczęła krzyczeć. Z jej gardła, z czarnego otworu zamiast ust, wydobywały się dźwięki z samego dna piekła. Tamci też przestali się śmiać i zdając sobie sprawę z sytuacji, zaczęli krzyczeć. Było już dla nich jednak za późno. Ogień ogarnął cały salon, a kiedy dopadł i mnie, nie czułem w ogóle bólu. To było dziwne. Patrzyłem jak pęka mi skóra, jak tworzą się pęcherze, jak zajmuje się ona ogniem, ale nie czułem bólu. Niczego już nie czułem. W końcu piekielna jasność zamieniła się w spokojną, błogą ciemność. I była już tylko ona.

A potem otworzyłem oczy i jasne promienie słońca biły mnie po twarzy. Co jest do cholery, zapytałem sam siebie w głowie. Znowu byłem w swoim łóżku. Zerknąłem natychmiast na bok. Zuza spała obok. Sięgnąłem po jej rękę brutalniej niż chciałem. Obudziła się. Na palcu nie miała pierścionka.

– Kochanie? – zapytała przejęta.

– Nic, nic. Tak tylko...

Wstaliśmy potem i zjedliśmy normalne śniadanie. Z ulgą zauważyłem, że Zuza ma niebieskie oczy i blond włosy. Kiedy zacząłem jej opowiadać ostrożnie o tym, co działo się ostatnio, wydawała się zaskoczona. Nie wiedziała o czym mówiłem. Kiedy zapytałem ją wprost o nasze zaręczyny, zrobiła wielkie gały.

– Przecież mi się jeszcze nie oświadczyłeś – oznajmiła przejęta.

Uznałem, że to wszystko było jednym wielkim, długim koszmarem. Cholera jasna. Pierwszy raz w życiu miałem coś takiego. Następnego dnia normalnie poszedłem do roboty i kiedy wracałem coś tknęło mnie, żebym zajrzał na wystawę tego lombardu. Zamarłem. Nie. To nie może być prawda.

Leżał tam. Złoty. Z dużym rubinem w kolorze ludzkiej krwi. Z inicjałami Z i B.

Wszedłem do środka. Kupiłem go. Kupiłem ten pierścionek.

sobota, 5 lutego 2022

Parada myśli nocnych

Bardzo mi miło, że jest jakiś odzew w sprawie głosowania na ten mój zbiór. Naprawdę liczę, że z waszą pomocą coś z tego będzie. Może Parada myśli nocnych nie jest idealna, ale jakoś trzeba przecież zaczynać, następna autorska publikacja (Sztuka Latania) na pewno będzie już bardziej profesjonalna - w końcu wydam to z poważnym, ogólnopolskim wydawnictwem. Zachęcam też do oceniania tego zbioru na lubimyczytać.pl - może to głupie, ale dla mnie ważne.

Czyli tutaj jeszcze raz link do głosowania, śmiało wbijać i głosować:

http://wawrzyny.norwid.net.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=381&Itemid=539

Ci co nadal nie wiedzą o co chodzi, to niżej można sobie pobrać ebooka w formacie pdf:

https://drive.google.com/uc?id=1TMxc9CY76zm1RzW37Mfoi4YdJkB4oKGD&export=download

Dzięki!

(Wieczorem albo jutro rano - nie ma co spamować postami chyba - wleci nowe opowiadanie z gatunku horroru - może nie jakieś super straszne, bo horrory to nie mój konik - oraz link na YouTube gdzie będzie czytał na swoim kanale właśnie ten tekst Krystian. Prawdopodobnie dzisiaj. Tytuł: Pierścionek z rubinem)

W sidłach namiętności

Czytam i będę pisał recenzję nowej powieści Marii Fraszewskiej. Jeżeli ktoś lubi czytać erotyczną literaturę, która jest inna, ambitna to po...