Pierścionek z rubinem
Zuza
była moją dziewczyną już od trzech lat. Wynajmowaliśmy razem
mieszkanie w starej kamienicy, mieszkaliśmy w nim przez rok i ten
okres był najlepszym co przytrafiło mi się w życiu. Dlatego
któregoś dnia obudziłem się nad ranem, kiedy ona jeszcze spała i
patrząc na nią, pomyślałem nagle, że muszę się jej oświadczyć.
Pracowałem
za kiepską kasę w firmie produkującej elementy do mebli z IKEI,
więc nie mogłem pozwolić sobie na ogromny diament, tym bardziej,
że czynsz i reszta opłat zżerała moją wypłatę, a to co z niej
zostało, odkładałem w ślimaczym tempie na wkład do kredytu. Tak
więc nosiłem się od dłuższego czasu z zamiarem kupna
pierścionka, ale nic mi się nie podobało albo jak już podobało,
to było cholernie za drogie. Trwało to z miesiąc.
W
końcu któregoś wieczora, kiedy wracałem na nogach z pracy,
dostrzegłem w witrynie jednego z lombardów biżuterię. Mijałem to
miejsce prawie codziennie, ale nie pomyślałem wcześniej, że
mógłbym tutaj kupić pierścionek – mało to przecież
romantyczne. Coś mnie jednak zatrzymało i spojrzałem przez szybę.
Od razu rzucił mi się w oczy. Leżał na wystawie. Złoty, z dużym,
czerwonym oczkiem, chyba rubinem, otoczony mniejszymi, jasnymi
kamieniami. Nie zastanawiając się zbyt długo wszedłem do środka
i poprosiłem siedzącą za ladą kobietę o pokazanie mi tego
pierścionka. Tak, wydawał się być idealny. Wyjąłem z kieszeni
swój na przymiarkę - zabrałem jeden Zuzy jakiś czas temu, a ona
myślała, że po prostu go zgubiła. Obręcz odpowiadała idealnie.
– Skąd
go macie? – zapytałem naiwnie.
– Klient
przyniósł – odparła zbywająco.
– No
dobrze, ale kto to był? Jakiś facet? Kobieta?
– Nie
skupujemy skradzionych rzeczy.
Wiedziałem,
że tak będzie. Nie skupujemy skradzionych rzeczy, też mi coś.
Gdyby nie drobni złodzieje to takie budy dawno by padły, więc po
co ten kit. Zresztą nie mój interes. Wytłumaczyłem jej, że
chodzi mi o to, że chcę kupić ten pierścionek dla swojej
dziewczyny. Trochę z nią pogadałem i w końcu wydała mi, że
przyniosła go jeszcze dziś rano jakaś cicha, stara baba. Sprzedała
go za małe pieniądze, dlatego cena w lombardzie też nie była z
kosmosu. Postanowiłem go kupić, a potem zahaczyłem jeszcze o
jubilera, aby sprawdził co mi się to naprawdę trafiło. Czyste
złoto, dobrej próby, prawdziwy rubin z małymi brylantami. Na
obręczy, wewnątrz, miał wygrawerowane niewielkie inicjały,
których wcześniej nie zauważyłem: Z i B. Miałem niebywałego
farta. Z mogło być jak Zuza, a ja przecież nazywałem się
Baranowski. Kupiłem od jubilera ładne pudełeczko i odmówiłem
sprzedaży pierścionka – facet był dziwnie napalony na jego
kupno. Prawdopodobnie trafił mi się niezwykły okaz. Kiedy wróciłem
do mieszkania, wyjąłem z kieszeni zaginiony pierścionek i
wrzuciłem pod szafkę, ale nie za głęboko. Zuza w końcu na pewno
go znajdzie.
Tydzień
później oświadczyłem się na bałtyckiej plaży, w towarzystwie
ciepłego światła lamp, księżyca i spokojnego, bezkresnego morza.
Następnego dnia wróciliśmy do miasta, a przez całą drogę w
aucie Zuza wpatrywała się w pierścionek na jej palcu.
– Jest
idealny – powtórzyła już któryś raz. – Kocham
cię.
Też
ją kochałem.
Jeszcze
tej samej nocy zauważyłem coś nietypowego. Kładliśmy się już
spać, oglądałem w łóżku włączony telewizor, a Zuza wyjątkowo
długo siedziała przy swojej prowizorycznej toaletce z małym,
przenośnym lusterkiem. Czesała włosy. Siedział, patrzyła w to
lustro i czesała włosy. Pierścionek na jej palcu błyszczał
odbijając światło telewizora. Przypatrywałem się jej chwilę, a
potem znowu oglądałem mecz. W końcu skończyła się pierwsza
połowa, a ona nadal siedziała i delikatnie czesała swoje włosy
jak w transie.
– Zuza,
może przyjedziesz już do mnie, co? Musimy jutro wcześnie
wstać – powiedziałem, nie ruszając się z łóżka.
– Myślisz,
że mogłabym przefarbować włosy? – zapytała mnie,
ignorując moje wcześniejsze słowa.
– Przefarbować?
– Na
ciemny kolor. Podobałoby ci się to?
– Lubię
twoje włosy, alle jeżeli chcesz, to nie ma sprawy.
– Przefarbuję
je na czarno.
– Dobrze.
Widziałem
w tym małym lusterku jak się uśmiecha, ale nie przerwała swojej
czynności. Dalej to robiła. Wstałem w końcu z łóżka,
podszedłem do niej, objąłem ją i pocałowałem w czoło. Potem
pocałowałem ją niżej, za uchem.
– Chodź
już. Starczy tego siedzenia.
Odłożyła
szczotkę i poszliśmy do łóżka. Potem się kochaliśmy, ale
inaczej niż zwykle, nie gorzej tylko inaczej. Było w tym coś
dziwnego, w jej ruchach i pocałunkach. Czułem się tak, jakbym
robił to z zupełnie inną kobietą. Kiedy zasnęła, a ja gapiłem
się w sufit pomyślałem, że mógł być w tym smutek.
Rano
przy śniadaniu zapytałem ją o ten wczorajszy pomysł, ale
powiedziała mi, że to była jakaś głupia, chwilowa zachcianka.
Odwiozłem ją do pracy, a potem sam pojechałem do swojej. Wieczorem
wróciłem znacznie później niż zwykle, bo mieliśmy jakąś
kontrolę z góry i zrobili nam wykład na sam koniec roboty.
Oczywiście nie było mowy o płaceniu za takie nadgodziny, więc
humor miałem kiepski. Wszedłem do mieszkania, zdjąłem buty i od
razu poszedłem pod prysznic. Długo pod nim siedziałem, czułem się
zmęczony. Potem wziąłem sobie piwo z lodówki i poszedłem do
Zuzy. Siedziała na tapczanie, oglądając jakiś serial. Włosy
miała czarne jak kruk.
– Czyli
jednak je przefarbowałaś – zacząłem i usiadłem obok
niej. – Ładnie ci. Twoje oczy wydają się teraz jeszcze
jaśniejsze.
Zuza
uśmiechnęła się tylko blado i dalej patrzyła w ekran.
Pociągnąłem z butelki i zacząłem oglądać z nią. Leciał jakiś
dziwny dokumenty o okultyzmie w międzywojennej Polsce, okraszony
muzyką z horroru. Skrzypce i fortepian, na których grali chyba
szaleńcy. Pokazywali teraz jakiś stary dwór, który należał do
hrabiego jakiegoś tam. Trochę mnie to nudziło.
– Kupimy
sobie kiedyś taki dwór? – zapytała mnie nagle Zuza.
– Dwór?
– Tak.
Stary dwór. Odnowilibyśmy go i zamieszkali w nim.
– Myślałem,
że chcesz mieszkać w centrum miasta, na szczycie nowego wieżowca z
panoramą za oknem.
– Zmieniło
mi się.
Zuza
wstała i wyszła do łazienki. Dokończyłem piwo i poszedłem po
drugie. Kiedy wróciłem, wziąłem pilota i przełączyłem na walkę
bokserską. Chłopaki nieźle dawali sobie po ryju. Nagle Zuza
stanęła w drzwiach. Zerknąłem na nią zaskoczony. Pomalowała
się, oczy podkreśliła ciemnymi kolorami, a usta miała czerwone od
pomadki. No i była naga. Miała na palcu tylko ten zaręczynowy
pierścionek, który błyszczał niczym świeża krew. Wyłączyłem
TV, a ona podeszła do mnie, nachyliła się i zapytała na ucho:
– Kochasz
mnie?
– Kocham.
– Tylko
mnie?
– Tylko
ciebie.
Wtedy
zaśmiała się, ale było w tym śmiechu coś zimnego i tragicznego.
Nigdy wcześniej nie słyszałem, żeby tak się śmiała. Ale po
chwili wyparowało mi to z głowy, bo jej czerwone wargi wbiły się
w moje. Kiedy skończyliśmy, byłem wykończony. Znowu miałem
wrażenie jakbym kochał się nie z Zuzą, ale kimś zupełnie nowym.
Nie miałem pojęcia skąd wzięła się ta zmiana. Być może Zuza
jako moja narzeczona chciała być jeszcze wspanialsza niż
wcześniej. Nie wiedziałem.
Żyliśmy
dalej, minęły dwa tygodnie, ale wszystkie dni wydawały się mi
zamazywać. W tym czasie zauważyłem, że zachowanie Zuzy całkowicie
zaczęło odbiegać od wcześniejszych norm. Przestała dbać o nasze
mieszkanie i gotować, więc jadłem więcej na mieście. Nie chciała
jeździć do naszych rodzin w odwiedziny. Raz czy dwa przyłapałem
ją z papierosem w ustach. Wydzwaniała też do jakiś obcych numerów
i potrafiła gadać z tymi ludźmi ponad godzinę. Ubierała się
całkiem na czarno i codziennie nosiła wieczorowy makijaż. Pewnego
razu po powrocie z pracy, zauważyłem, że kolor jej oczu się
zmienił.
– Czemu
masz czarne oczy? – zapytałem głupio.
– Czarne
oczy? – odparła zaskoczona.
– No
przecież masz niebieskie. A teraz są czarne, prawie bez źrenic.
Zaśmiała
się strasznie, tak, że aż przeszły mnie ciary, praktycznie głosem
innej kobiety. Wytłumaczyła mi, że jestem głupi i że to zwykłe
soczewki. Chciałem z nią o tym pogadać, o tym co się z nią
dzieje, ale uciszyła mnie kładąc palec na ustach i dobierając do
mojego rozporka. Musiałem przyznać, że jedynie w tej kwestii nie
mogłem na nic narzekać. Jakiś czas to funkcjonowało.
W
sobotę zaprosiła do nas dwie kobiety, których zupełnie nie
znałem. Wytłumaczyła mi, że to jej koleżanki z pracy. Jedna była
mniej więcej w naszym wieku, też po zaręczynach z podobnym do Zuzy
pierścionkiem na palcu, ale druga dobijała czterdziestki. Miała
bardzo głęboki dekolt, a na piersiach spoczywał jej naszyjnik z
czerwonym kamieniem. Te kobiety dziwnie na mnie patrzyły, jak na
intruza. Siedziały w salonie i kiedy przechodziłem korytarzem do
łazienki, czy też do kuchni, ich podniecone głosy milkły. Kiedy
oglądałem telewizor, słyszałem, że o czymś gadają. Kiedy go
wyłączyłem natychmiast przestawały rozmawiać. Wszedłem do nich
i oznajmiłem Zuzie, że wychodzę na piwo. Zbyła mnie uśmiechem, a
tamte patrzyły na mnie swoimi wielkimi, czarnymi oczami, patrzyły
jak drapieżnik na swoją ofiarę, którą zaraz pożre. Wyszedłem
stamtąd w cholerę, czując autentyczną ulgę. Po chwili jednak
zdałem sobie sprawę, że zapomniałem portfela. Wróciłem do
mieszkania i otworzyłem cicho drzwi. Usłyszałem kawałek ich
rozmowy.
– Zofio
nie możesz przeciągać tego zbyt długo. Zbliża się czas
kulminacji, godzina światła i wszystko musi być gotowe. Jesteś
pewna, że on jest tego godny, że będzie stanowił za odpowiednie
naczynie? – zapytała któraś z nich.
– Jestem
tego pewna – odpowiedziała Zuza, ale głos miała
bardziej chropowaty.
Nie
wiedziałem o czym one pieprzą, dlatego wparowałem tam. Od razu
zamilkły. Wszedłem do salonu i popatrzyłem na nie. Atmosfera była
gęsta. Chłód w ich spojrzeniach przenikał do szpiku.
– Zapomniałem
portfela – wytłumaczyłem.
– Leży
tam gdzie go zostawiłeś – odpowiedziała Zuza.
Pokiwałem
głową, podszedłem do komody i otworzyłem szafkę. Wziąłem
portfel. Stałem do nich plecami, ale wiedziałem że bacznie
obserwują każdy mój ruch. Ciarki przeszły mnie po plecach. W
końcu się odwróciłem i poprosiłem Zuzę na bok. Poszliśmy do
kuchni. Spojrzałem na nią, ale nie poznawałem jej. Może to przez
te soczewki? Wydawała mi się zupełnie obca.
– Co
się dzieje, co? Co to za kobiety? – zapytałem nerwowo.
– Przecież
mówiłam ci. To koleżanki z pracy – odpowiedziała
sucho.
– Powiedz
mi, dlaczego jedna nazwała cię Zofią?
– Że
co?
– Jedna
z nich nazwała cię Zofią. O co tu chodzi?
– Przesłyszałeś
się.
Odwróciła
się do mnie plecami i wróciła do salonu. Miałem ochotę wyrzucić
je z mojego mieszkania, ale nie chciałem robić jazd. Wyszedłem na
to piwo i zalałem się w trupa. Nie pamiętam jak wróciłem do
mieszkania. Obudziłem się w łóżku, a Zuza siedziała nade mną
pochylona, z osobliwym uśmiechem i śpiewała coś w obcym,
melodyjnym języku. Nie wierzyłem w to, byłem pewien, że śpię.
To musiał być przecież sen. Przewróciłem się na drugi bok i
zamknąłem oczy. Kiedy ponownie się obudziłem Zuzy nie było w
pokoju. Czułem że alkohol nadal nie wyparował mi z głowy.
Odrzuciłem kołdrę i wyszedłem się odlać. W kuchni świeciło
się ciepłe światło, jak światło ze świec. Podszedłem bliżej.
Była tam. Siedziała tyłem, a przodem do okna, wpatrywała się w
nie w totalnym bezruchu. Na stoliku poustawiała świeczki i
podgrzewacze. Nie liczyłem, ale miałem wrażenie, że była ich
prawie setka. O co tu kurwa chodzi, zagrało mi w głowie. Poruszyłem
się i nagle zerknąłem na czarną toń szyby, odbijającą
pomarańczową łunę ognia. Obróciła głowę, spojrzała na mnie w
odbiciu.
Wtedy
zamarłem z przerażenia. To nie była Zuza. To nie była ona.
Właściwie nie byłem pewien czy ta twarz należała w ogóle do
człowieka.
A
potem ta twarz zaczęła się głośno i histerycznie śmiać, usta,
czy też czarny, bezdenny otwór, rozciągnął się straszliwie. Ten
dźwięk rozsadzał mi czaszkę, rozsadzał mózg. Upadłem na
podłogę. Zakryłem uszy, zamknąłem oczy. Nic to nie dało. Tylko
ten dźwięk, ostry i zły, przypominający śmiech samego diabła.
A
potem nastała cisza, tak nagle i niespodziewanie. Zrobiło się
ciemno.
Zerwałem
się z jękiem i otworzyłem oczy. Nadal było czarno, ale zdałem
sobie sprawę, że leżę w łóżku. Położyłem dłoń na miejscu,
gdzie powinna być Zuza. Spała obok, jej twarz wydawała się być
jak kamienny posąg. Odetchnąłem głęboko. Czułem, że jestem
cały spocony. Musiałem mieć koszmary. Wstałem i poszedłem do
kuchni napić się wody. Napełniłem całą szklankę i wypiłem na
raz. O kurde, pomyślałem. Naprawdę miałem ciężki koszmar. I
kiedy wracałem do łóżka, nagle poczułem, że do gołej stopy
przykleiło mi się coś twardego. Schyliłem się i sięgnąłem po
to. Na wpół wypalona zapałka.
Całą
noc nie zmrużyłem oka, leżąc obok Zuzy w łóżku. Zamknąłem
oczy i udawałem, że śpię. Miałem dziwne wrażenie, że ona mnie
obserwuje, że wie, że tak naprawdę udaję. Myślałem o tym
wszystkim i doszedłem do wniosku – jak głupio to brzmiało – że
ten pierścionek jest całym powodem tych wszystkich wydarzeń.
Postanowiłem, że z rana namówię ją, aby go zdjęła. Jeżeli to
nie pomoże to chyba zawiozę ją do psychiatry albo księdza.
No
i kiedy nastał ranek, zjedliśmy małe śniadanie – ja miałem
kaca, a Zuza mówiła, że nie jest głodna. To była niedziela.
– Kochanie
pokaż mi ten twój pierścionek – powiedziałem do
niej. – Chcę mu się przyjrzeć.
Podejrzliwie
wyciągnęła dłoń. Rubin wydawał się bardziej jasny niż to
zapamiętałem.
– Zdejmujesz
go czasami? – zapytałem, udając obojętność.
– Przecież
to prezent od ciebie – odpowiedziała.
– No
ale do mycia czy coś.
– Nie.
Nigdy.
Ścisnąłem
mocniej jej rękę i złapałem za pierścionek. Tkwił, nie chciał
zejść.
– To
boli – powiedziała spokojnie.
– Zdejmiemy
go, dobrze?
– Nie.
Wyrwała
mi się nagle, z siłą o którą bym ją nie podejrzewał.
– Co
się z tobą kurwa dzieje Zuza?! – wyrzuciłem, nie
wytrzymując już tego wszystkiego.
I
ona dała mi wtedy bardzo dziwną, tajemniczą odpowiedź.
– Nie
jestem Zuza.
– Nie?
To kim jesteś?
– Mam
na imię Zofia.
– Jaka
Zofia, o czym ty mówisz?
– Zofia
Blauman.
Podniosłem
się z krzesła i złapałem ją. Wyrywała mi się, zaczęła kopać
i drapać mnie po rękach i twarzy. Pociekła krew, ale nie dałem za
wygraną. Chwyciłem ją za dłoń i jakoś udało mi się ściągnąć
ten pierścionek. A kiedy go zdjąłem przestała wierzgać. Jej
głowa opadła bezwładnie na moje ramię. Spojrzałem na nią.
– Zuza? – zapytałem
niepewnie.
Nie
odpowiedziała.
– Zuza,
kochanie?
Zemdlała.
Karetka
przyjechała niespodziewanie szybko i zabrała ją do szpitala.
Siedziałem na sali, patrząc jak śpi. Jej stan był dobry. Kiedy
się ocknęła wydawała się być całkiem zdezorientowana.
Spojrzałem w jej oczy. Znów były niebieskie. Zapytała mnie co się
stało. Wytłumaczyłem jej wszystko, opowiedziałem od początku.
Sprawiała wrażenie, jakby nie pamiętała ostatnich tygodni swojego
życia. Spytała też co stało się z jej zaręczynowym
pierścionkiem. Odparłem, że go wyrzuciłem. Miałem go jednak w
kieszeni.
Zuza
musiała zostać w szpitalu pod obserwacją na jeden dzień, więc
wykupiłem łóżko, żeby z nią zostać. Lekarz przyszedł i
pogadał ze mną. Oznajmił, że wyniki badań niczego nie wykazały
i właściwie nie mieli pojęcia co było przyczyną omdlenia. Ja
jednak dobrze wiedziałem. Jeszcze tego samego wieczora pojechałem
nad rzekę i cisnąłem ten diabelski przedmiot do wody.
– Żegnaj
skurwielu! – krzyknąłem w eter, kiedy już tonął.
W
drodze powrotnej zahaczyłem o market. Zrobiłem małe zakupy, bo to
żarcie ze szpitala nie nadawało się do jedzenia. W kolejce
odniosłem wrażenie, że ktoś mi się przygląda. Obejrzałem się.
Tak, znałem tę kobietę. To była jedna z tych koleżanek, które
odwiedziły Zuzę. Kiedy zorientowała się, że ją obserwuję
wyszła ze sklepu. Potem, kiedy wracałem już do auta, znowu ją
zobaczyłem. Stała kilka metrów dalej, pośród aut.
– Hej
ty! – rzuciłem do niej i zacząłem podchodzić.
Wtedy
wsiadła do swojego samochodu i z piskiem opon odjechała. Co za
masakra.
Kiedy
wróciłem do szpitala okazało się, że Zuzy nie ma już w łóżku.
Szybko poleciałem do oddziałowej, zapytać dlaczego ją wypuścili.
Była zaskoczona, że pacjentka zniknęła.
– Do
diabła z wami wszystkimi! – wybuchłem i wybiegłem
stamtąd.
Wiedziałem,
że muszę wrócić do naszego mieszkania. Był już późny wieczór,
w budynku kamienicy, tam gdzie znajdowały się nasze okna, paliło
się jasne, pomarańczowe światło. Wbiegłem po schodach na
pierwsze piętro. Drzwi do mieszkania były otwarte. Już klatce
słyszałem dziwną, niepokojącą muzykę, która wydobywała się z
wnętrza. Wszedłem powoli i zatrzymałem w salonie.
Była
w nim Zuza. A także tamte dwie kobiety i kilka osób, których nie
znałem. Wszyscy siedzieli przy długim, starym stole, który nie
należał do nas. Płonęło na nim wiele świec. Jedno miejsce było
wolne. Miejsce gospodarza domu.
Moja
narzeczona podniosła się, pocałowała mnie czule w usta.
Spojrzałem na nią z przerażeniem. Jej czarne oczy błyszczały w
tym piekielnym świetle jak dwa ogniska.
– Czekaliśmy
tylko na ciebie – oznajmiła, kiedy skończyła z
czułością. – Proszę, usiądź.
Odsunęła
krzesło i usiadłem. Rozejrzałem się po tych twarzach. To byli
ludzie w różnym wieku, ale coś z nimi było nie tak. Sprawiali
wrażenie znudzonych. Jakiś facet skinął na mnie głową.
– Zuzo
o co tutaj chodzi? – zapytałem, patrząc na siadającą
po mojej prawej dziewczynę.
– Nie
ma Zuzy, mówiła ci już. Jest tylko Zofia.
– W
co tu się gra Zofio?
Uśmiechnęła
się tajemniczo i chwyciła moją dłoń. Poczułem zimny metal.
Zerknąłem na nasze ręce. Na palcu miała ten przeklęty
pierścionek z czerwonym rubinem.
– Długo
by tłumaczyć – zaczęła. – Powiem ci
tylko, że żyjemy już bardzo, bardzo długo, mieliśmy wiele imion
i wciąż je zmieniamy i będziemy je zmieniać, aż do sądu
ostatecznego albo jeszcze dłużej.
– Jesteście
jakąś sektą czy co?
– Jesteśmy
kimś kto odkrył sekret nieśmiertelności.
– Dlaczego
Zuza i dlaczego ja?
\ – Nie
ma na to odpowiedzi.
Przez
chwilę wpatrywałem się migoczący płomień świec.
– Czy
Zuza jeszcze żyje? – spytałem z bólem.
Kobieta
wyglądająca jak moja narzeczona, mająca jej ciało, pokiwała
głową na nie.
– Czyli
po prostu miałem niefart, że kupiłem ten cholerny pierścionek w
tym pieprzonym lombardzie? To był zwykły przypadek?
– Nie
ma przypadków. Wszystko ma znaczenie. Większe lub mniejsze, ale
wszystko.
Przeniosłem
na nią wzrok. Czułem się dziwnie pusty. Nagle zdałem sobie
sprawę, że jest mi wszystko jedno. Odebrano mi Zuzę, jedyną
osobę, która miała dla mnie znaczenie.
– Czego
ode mnie chcecie? – zapytałem.
– Chcemy,
żebyś złożył ofiarę.
– Mam
zostać tym naczyniem, o którym wtedy rozmawialiście?
Znowu
pokiwała głową na tak. Rozejrzałem się. Tamci siedzieli w
milczeniu, twarze mieli upiorne i zastygłe jak kamień. A potem ktoś
wniósł srebrny talerz zakryty półokrągłą pokrywą. Dziwna
muzyka, dźwięk fortepianu wygrywał z niewiadomego źródła.
Postawiono przede mną ten przedmiot i odkryto pokrywę. Był w nim
sygnet. Też z czerwonym kamieniem. Wiedziałem już jak to będzie
wyglądać i o co im chodzi.
– To
wielki zaszczyt ofiarować się naszemu mistrzowi – powiedziała
mi Zofia, całując mnie przy uchu. – Wielki, wielki
zaszczyt.
Tym
razem pocałowała mnie w usta i długo się całowaliśmy. Namiętny
i ostateczny pocałunek śmierci. Sięgnąłem po ten sygnet i
obróciłem go w dłoni. Mienił się na różne kolory, raz był
złoty, potem jasny jak srebro, a następnie czarny niczym węgiel.
Przeniosłem wzrok na sufit. Zobaczyłem na nim ogromny cień nie
należący do człowieka. Mój cień.
– Ha,
ha – zacząłem się śmiać. Histeryczny, straszliwy
śmiech. – Ha, ha, ha, ha! HA, HA, HA, HA!
– Ha,
ha, ha, ha! – rozniosło się z gardeł siedzących przy
stole potępieńców. – HA, HA, HA, HA, HA!
Nagle
podniosłem się, złapałem za jedną ze świec, podbiegłem do
zasłon i podpaliłem je. Zacząłem podpalać wszystko wokół.
Ogień rozprzestrzenił się bardzo szybko. Ludzie czy też potwory,
siedzący przy stole, nadal gorzko się śmiali. Śmiali się, a
wszystko wokół nich trawiły płomienie. Usiadłem na krześle i
sięgnąłem po ten sygnet. Włożyłem go. Potem spojrzałem na Zuzę
i chwyciłem jej dłoń. Przestała się śmiać. Rozejrzała się
swoimi wielkimi, czarnymi oczyma po całym pokoju. Jej twarz
wykrzywiła się w przerażającym grymasie i zaczęła krzyczeć. Z
jej gardła, z czarnego otworu zamiast ust, wydobywały się dźwięki
z samego dna piekła. Tamci też przestali się śmiać i zdając
sobie sprawę z sytuacji, zaczęli krzyczeć. Było już dla nich
jednak za późno. Ogień ogarnął cały salon, a kiedy dopadł i
mnie, nie czułem w ogóle bólu. To było dziwne. Patrzyłem jak
pęka mi skóra, jak tworzą się pęcherze, jak zajmuje się ona
ogniem, ale nie czułem bólu. Niczego już nie czułem. W końcu
piekielna jasność zamieniła się w spokojną, błogą ciemność.
I była już tylko ona.
A
potem otworzyłem oczy i jasne promienie słońca biły mnie po
twarzy. Co jest do cholery, zapytałem sam siebie w głowie. Znowu byłem w swoim łóżku. Zerknąłem natychmiast na bok. Zuza spała
obok. Sięgnąłem po jej rękę brutalniej niż chciałem. Obudziła
się. Na palcu nie miała pierścionka.
– Kochanie? – zapytała
przejęta.
– Nic,
nic. Tak tylko...
Wstaliśmy
potem i zjedliśmy normalne śniadanie. Z ulgą zauważyłem, że
Zuza ma niebieskie oczy i blond włosy. Kiedy zacząłem jej
opowiadać ostrożnie o tym, co działo się ostatnio, wydawała się
zaskoczona. Nie wiedziała o czym mówiłem. Kiedy zapytałem ją wprost o nasze zaręczyny, zrobiła wielkie gały.
– Przecież
mi się jeszcze nie oświadczyłeś – oznajmiła
przejęta.
Uznałem,
że to wszystko było jednym wielkim, długim koszmarem. Cholera
jasna. Pierwszy raz w życiu miałem coś takiego. Następnego dnia
normalnie poszedłem do roboty i kiedy wracałem coś tknęło mnie,
żebym zajrzał na wystawę tego lombardu. Zamarłem. Nie. To nie
może być prawda.
Leżał
tam. Złoty. Z dużym rubinem w kolorze ludzkiej krwi. Z inicjałami
Z i B.
Wszedłem
do środka. Kupiłem go. Kupiłem ten pierścionek.