piątek, 30 czerwca 2023

Julia w Pro Libris

Jakiś czas temu słałem opowiadania do wydawnictwa Noir sur Blanc i oczywiście mnie zlali, ale napisali chociaż, że to jedno opowiadanie - Julia - jest naprawdę dobre.

Ten tekst trafił do mojego lubuskiego Pro Libris i miałem nieprzyjemność przejrzeć je w trakcie premiery nowego numeru. Wcale mi się nie wydaje, żeby było jakieś super - ale ja to ja, nic mojego mi się nie podoba. Pewnie nie jest takie złe wcale.

Wrzucam na bloga, można sobie przeczytać:

https://mmielcarek96.blogspot.com/2023/06/julia.html

A tutaj link do samego Pro Libris:

https://prolibris.net.pl/

Ten kwartalnik zrobił wielki postęp odkąd pierwszy raz im coś posłałem. Naprawdę wszedł na wysoki poziom - jeżeli chodzi o teksty, ale też całą graficzną otoczkę i samo papierowe wydanie; a może zawsze był na wysokim? Klasa, naprawdę klasa i można się tylko cieszyć. Większość ogólnopolskich magazynów o literaturze ma znacznie gorszą jakość, za którą sobie każą przecież płacić.

A tutaj jeszcze transmisja z premiery:

https://www.facebook.com/biblioteka.norwida/videos/1750941078654497

Julia

Julia

Sam do końca nie wiem jak to się stało, że poznałem Julię. Byliśmy z dwóch różnych światów i żeby doszło do ich zderzenia, nadarzyć się musiał niewyobrażalny fart, niemal porównywalny do Wielkiego Wybuchu. Ale tak się przecież ostatecznie stało, więc nie mam pojęcia czy istnieje coś takiego jak przypadek, zrządzenie losu albo zapiski w księdze poczynione przez brodatego starca na chmurze. Zaczęliśmy chyba w barze albo na rockowym koncercie albo gdzieś jeszcze indziej w tym stylu, bo tylko w takich miejscach bywałem. W każdym razie początek wyglądał tak jak przy każdej nowej znajomości – między mężczyzną, a kobietą. Miała dziewiętnaście lat, farbowane na czarno włosy i świeże, żeby nie powiedzieć naiwne, spojrzenie na otaczający nas świat. Była pełna empatii i ciepła, ale swoją energię ogniskowała głównie w internecie, gdzie udzielała słownego wsparcia innym kobietom, uchodźcom, ofiarom rasizmu czy homofobii. Często pokazywała mi różne zrzutki dotyczące chorych zwierzaków i przeglądała schroniska, mówiąc że najchętniej przygarnęłaby wszystkie te smutne kundle o martwych oczach. Nie pracowała, utrzymywali ją bogaci starzy, więc mogła skupić się na altruistycznych postawach i czasami na nauce. Na psychologię niestety jej nie wzięli, a po pół roku uczenia się coachingu przeniosła na modny kierunek zwany gender studies. Ciągle powtarzała, że to najlepsza decyzja w jej życiu – ale kiedy o tym mówiła zastanawiałem się zawsze czy bardziej chce przekonać mnie czy samą siebie.

Znajomi odradzali mi spotykanie się z Julią, byli w tej kwestii bardzo uszczypliwi i mało konkretni. Mówili, że nie dam rady z nią wytrzymać, że to już inne pokolenie – a ja miałem przecież dwadzieścia pięć lat! Nie słuchałem ich, bo dobrze wiedziałem, że gadali tak ze zwykłej, tandetnej zazdrości. Mierziło ich pewnie to, że znalazłem taki cudowny kwiatek, a oni wieczorami mogli co najwyżej iść na randkę z Renią Rąsią. Julia prezentowała się olśniewająco, posiadała coś, co można nazwać klasą, bardzo rzadka sprawa – niespokojny duch zaklęty w formę niewysokiego, ponętnego ciała. Patrzyłem na nią, na jej ruchy i myślałem sobie, że trafiła mi się jak ślepej kurze ziarno. A co do tych cynicznych kumpli, to oni sami nie byli w żadnych związkach, więc mogli sobie gadać do woli – czytałem gdzieś artykuł o tym, że połowa młodych facetów nie posiada żadnego życia seksualnego, ale nie wiem ile w tym prawdy, a ile fantazji autora. Chociaż musiałem przyznać, że widząc ich poczynania byłem skłonny uwierzyć w taką tezę.

Jednak po czterech miesiącach coś się popsuło, rozleciało jak karciany domek, chociaż nie powiedziałbym, że stało się to nagle i że żyłem w sielance. Nasz związek od samego początku gnił, gnił aż spleśniał i nie nadawał się już do spożycia. Także pewne symptomy, że nic poważnego z tego nie wykujemy, dostrzegłem już bardzo wcześnie. Pierwsza randka odbyła się tradycyjnie w restauracji, ale wyszedł z tego miłosny trójkąt. Ja, ona i jej telefon. Nie potrafiła odkleić się od niego nawet w takim momencie, chociażby na kilka minut. Zignorowałem to, bo zaślepiała mnie jej uroda. Druga podejrzana sprawa to jej początkowy zachwyt na wiadomość, że jestem pisarzem – właściwie to ona mnie tak nazwała. Kiedy okazałem się daleki od takiego Remigiusza Mroza, bo z pisania wpadało raczej kieszonkowe, jej zainteresowanie tym co robię drastycznie spadło. Różniliśmy się właściwie wszystkim: podejściem do życia, systemem wartości, wyznawaną filozofią. Jej ogromny entuzjazm jakim obdarzała innych ludzi, kontrastował z moją postawą introwertyka. Chodziła na różnego typu marsze za i przeciw, kiedy mnie takie rzeczy w ogóle nie interesowały, bo nie byłem ani za ani przeciw. Wymagała mnóstwa atencji, chciała być gwiazdą, zdobyć za wszelką cenę sławę, chociaż nie robiła w tym kierunku nic ciekawego. Największym kontrastem między nami było jednak to, że Julia chciała zbawiać świat, kiedy mi świat totalnie zwisał. Dlatego od samego początku byliśmy skazani na porażkę. Mimo to trochę przy sobie trwaliśmy, bo chyba oboje dostrzegaliśmy w tym jakieś zalety. Małe, może puste, ale zawsze zalety.

Po trzech tygodniach zaczęła u mnie przesiadywać, a po miesiącu już normalnie zostawała na całą noc i dzień. Oczywiście podczas tego waletowania ani razu nie zajęła się domowymi pracami, nie wyniosła śmieci, nie zmyła nawet cholernego kubka, z którego przed chwilą piła kawę. Starałem się z nią o tym porozmawiać, i to nawet kilka razy, ale wynikały z tego jedynie kłótnie, w których zrównywała mnie z patriarchalnym entuzjastą niewolnictwa – często używała właśnie takiego zlepku słów i nie pytajcie, co to miało właściwie znaczyć. Dałem więc sobie spokój, przecież nie musiała tutaj nic robić. W końcu to ja wynajmowałem tę kawalerkę, przerobioną z pomieszczenia po starej suszarni, znajdującej się na samym szczycie wielkopłytowego wieżowca. Kiedy rok temu się tutaj wprowadziłem, całe wnętrze wyglądało ohydnie – brudne, odrapane ściany, zniszczone meble i panele, cieknący kran, drewniane okna z łuszczącą się farbą oraz inwazja karaluchów. Teraz był dzień do nocy, chociaż często zastanawiałem się jak zareagowałaby na poprzednie warunki moja śliczna księżniczka. Siedziałem kiedyś w budowlance, a obecnie pracowałem w trzyosobowej firmie oferującej usługi alpinistyczne, więc fizyczną pracę zjadałem na śniadanie. Srogo zapieprzałem na tych wysokościach przy wycinaniu gałęzi, czyszczeniu dachów czy wchodzeniu do kominów. Nie mogłem narzekać, bo wypłata się przecież zgadzała. Stać mnie było na mieszkanie w pojedynkę, na tę namiastkę wolności. Oczywiście jako reprezentant klasy robotniczej stanowiłem dla Julii powód do wielu nieśmiesznych żartów. A o odrobinie szacunku mogłem sobie tylko pomarzyć.

Wróciłem któregoś wieczora po dziewiętnastej, styrany i śmierdzący, marząc tylko o długim prysznicu i śnie. Drzwi były otwarte, a Julia siedziała w moim jedynym pokoju i oglądała jakiś durny serial – dorobiła sobie klucze bez mojej zgody, ale machnąłem na to ręką. Kiedy tylko znalazłem się w środku, wyskoczyła do mnie jak pies zerwany z łańcucha. Przyłożyła telefon do mojej twarzy, pokazując mi jego zawartość.

– Zobacz – powiedziała przejęta – ten chłopak zbiera na operację zmiany płci za granicą i zamiast kasy leje się w necie hejt. Pomyślałam, że napiszę mu coś miłego, dodam otuchy. No i przelałam mu też dwie stówy na jego zrzutkę…

– Aż dwie? – zapytałem zdziwiony.

– Tylko dwie.

– A co na to rodzice?

– A co z nimi? Wiedzą, że przecież mądrze gospodaruję hajsem i nie przepieprzam na głupoty. A poza tym jak ładnie poproszę, to mi zawsze coś przeleją, więc luz.

– No to w porządku.

– Wiesz co? Przecież ty też mógłbyś się dołożyć. Jak myślisz?

– Raczej nie, dzięki.

Popatrzyła na mnie tak nieprzyjemnie, tak zjadliwie. Jej zielone oczy zapłonęły nienawiścią, robiąc się jeszcze większe niż zwykle. Znałem to aż za dobrze. To spojrzenie wyglądało zawsze tak samo, kiedy w jej mniemaniu zachowywałem się niepoprawnie, jak buc, robol i prostak.

– Nie masz w sobie za grosz empatii – fuknęła ze złością i wróciła na kanapę.

– Ty masz jej za nas dwoje kochanie – rzuciłem, zaglądając do lodówki.

Szkoda tylko, że brakuje ci tych wszystkich altruistycznych uczuć kiedy wracam głodny i styrany po robocie, pomyślałem zrezygnowany. Zamknąłem pustą lodówkę, westchnąłem ciężko i zerknąłem na Julię. Podwinęła nogi i przeglądała swój smartfon, nieświadomie przygryzając kolorowe paznokcie. Śmieszny widok. Wiedziałem, że spędziła tak cały dzień – napisała mi rano, że źle się czuje i nie idzie na wykłady. Często tak robiła. Nie chodziła na uczelnię i zostawała w domu przed telewizorem czy kompem. Właściwie to zrozumiałem któregoś dnia, że ona nie posiadała zainteresowań, takich prawdziwych zainteresowań, bo przecież scrollowania instagrama albo zarywania nocek z kolejnym serialem netflixa nie można liczyć. Nic nie robiła, autentycznie nic ją nie interesowało, nic co w pewien sposób człowieka ubogaca, rozwija w takim czy innym stopniu, kierunku. Była pod tym względem jak metal. Twardy, zimny, obojętny metal.

Byłem piekielnie głodny więc ostatecznie zamówiliśmy pizzę. Zawsze tak się kończyło – że to ja musiałem zamówić coś do jedzenia. Na szczęście jadła tyle co ptaszek, więc zawsze jakiś plus.

Innego dnia, bez zapowiedzi, przyprowadziła do mnie swojego kolegę ze studiów. Patryk miał na imię, wyróżniał się przepraszającym tonem głosu i wyglądem strasznej pierdoły. To nie jego wina, wiadomo, ale nie potrafiłem spojrzeć na niego sympatycznie – kolejny porażający przypadek społecznej inżynierii nad istotą męskości. Siedziałem sobie przy laptopie, słuchałem zapętlonego Where did you sleep last night Nirvany i starałem się napisać kilka sensownych słów, kiedy to usłyszałem zgrzyt w zamku i otwierane drzwi. Jak burza wpakowali się do mojej sypialni i salonu w jednym, wpakowali bez słowa przepraszam.

– Weź się ubierz i wyłącz ten staroć – oznajmiła z dezaprobatą. – Mamy gościa.

Siedziałem w samych gaciach, bo ten dzień postanowiłem spędzić na całkowitym luzie. No i poza tym byłem u siebie. Ubrałem się jednak bez słowa sprzeciwu. Oni puścili coś w telewizji i zaczęli gadać, ale kiedy tylko wyszedłem z łazienki momentalnie zamilkli. Bezrozumny szum telewizora tylko potęgował nienaturalną ciszę. Poczułem się jak intruz we własnym domu. Poszedłem do kuchni, a oni znowu zaczęli swoją gadkę.

– Patryk chcesz piwo? – krzyknąłem, bo chciałem być miły.

– Patryk nie pije alkoholu – oznajmiła za niego. – To niezdrowe i boomerskie.

– To sam się napiję.

– Ty też mógłbyś przestać tyle pić. Uśmiercasz sobie szare komórki.

– Tak, ale tylko te najsłabsze.

Przewróciła oczami i odchrząknęła, kiedy przysiadłem się do nich. Patryk wyglądał na zdenerwowanego, ale on w sumie wyglądał tak za każdym razem kiedy go widziałem. Podejrzewałem, że na coś cierpi, może coś z głową, ale nigdy o to nie zapytałem. Posiadałem takt, którego właśnie często brakowało Julii. Jak teraz, kiedy poprosiła mnie, abym gdzieś wyszedł, najlepiej na długo, bo oni chcą w spokoju porozmawiać.

– Jak chcesz porozmawiać sobie z kumplem na intymne tematy to idź do siebie – oznajmiłem i pociągnąłem z butelki, chcąc dodać słowom odpowiedniej mocy.

– Przecież wiesz, że u mnie w akademiku nie ma warunków. Moja współlokatorka to idiotka – syknęła.

– Moja chata, moja twierdza. Nigdzie nie idę.

Wbiła we mnie swój wężowy wzrok, ale się nie ugiąłem. W końcu wyszli, a słodkie kochanie wyglądało na strasznie zirytowane moim zachowaniem. Nawet mnie nie pożegnała wychodząc. No przecież, że powinienem się wynieść z własnego mieszkania, nie? Szkoda tylko, że mnie też odechciało się na tamten wieczór wszystkiego i nie wróciłem już do pracy nad pierwszą książką.

Największa kłótnia jaka między nami zaistniała miała miejsce pod koniec tych czterech zwariowanych miesięcy. Julia przyszła do mnie, całkiem zapłakana, więc oczywiście starałem się ją pocieszyć. Szybko jednak z płaczu, przeszła w autentyczny gniew. Chodziło o zaliczenie semestru, nie dawała sobie rady z połową przedmiotów i przez kilka minut ujadała na wykładowców. Dobrze wiedziałem, że to z lenistwa ma kłopoty z nauką, ale nie chciałem o tym głośno mówić.

– Nie masz nawet pojęcia jaki to ciężki i ważny kierunek – oznajmiła zmęczonym głosem.

– Nie wiem, nie studiowałem go – przyznałem oschle.

– To ci mówię przecież. Zakres pojęć jest ogromny. To jest trudniejsze niż studia lekarskie, serio ci mówię.

– Nie powiedziałbym.

– Że co niby?

Ten jej opryskliwy ton, kiedy ośmieliłem się powiedzieć coś nie po jej myśli, ten cholerny wzrok, mający sprawić, żebyś czuł się jak gówno. Jeżeli tak zachowywała się wobec tych biednych profesorów to nie dziwię się, że miała problem. Siejemy i zbieramy, prawda stara jak świat.

– Czyli co? Uważasz, że niby jakieś gówno studiuję, tak? – zaatakowała.

– Nie powiedziałem tego.

– Przecież sam jesteś po humanie, więc kto tu gówno studiował, no nie?

– Przecież nic nie mówię.

– No to nie mów.

Dopiłem resztkę piwa z butelki, spojrzałem na nią, a potem wziąłem tę butelkę i w przypływie rozdrażnienia rzuciłem nią o ścianę. Szkło posypało się po całym pokoju. Chwyciłem Julię za podbródek i patrząc prosto w jej oczy, powiedziałem wciąż w miarę spokojnym głosem:

– No to powiem, ale nie wiem czy zrozumiesz. Dlatego słuchaj uważnie. Nic mnie te twoje studia nie obchodzą, rób jak uważasz, twoje życie. Ale jeżeli chcesz znać moje zdanie to powiem ci, że jako Zachód idziemy nie w tym kierunku co trzeba. Kiedy my głupio badamy czy są dwie, cztery czy pięćdziesiąt płci to Chińczycy w tym czasie opracowują nowe napędy kosmiczne, systemy odsalania morskiej wody i tworzą sztuczne słońce, by pozyskać nielimitowaną energię. Dlatego uważam, że twój kierunek nie jest wcale taki trudny i istotny jak może ci się wydawać.

Julia wyrwała mi się i podniosła z kanapy. Przez chwilę wyglądała jak tygrysica gotowa rozszarpać tętnicę swojej ofiary. Wiedziałem co się kroi, ale i tak nie zdążyłem zareagować. Rzuciła się na mnie i swoimi kolorowymi hybrydami rozorała mi prawy polik.

– JAKI TY KURWA JESTEŚ OGRANICZONY! TY GŁUPI GNOJU! TY SZOWINISTO PIERDOLONY! JEBANY FASZYSTO TY! JESTEŚ NIC NIE WARTYM CHUJEM! JESTEŚ TOTALNYM ZEREM!

Szybko jednak złapałem ją za nadgarstki i przytrzymałem. Nadal wyrzucała mi najgorsze świństwa i starała się bezskutecznie wyrwać. Kiedy nabrała śliny i splunęła mi prosto w twarz uznałem, że starczy na dziś tego dobrego. Postawiłem ją przed drzwiami i powiedziałem, że ma spadać. Użyłem dokładnie tego w miarę delikatnego słowa.

– Wyrzucasz mnie? – zapytała z przerażeniem w oczach.

– Tak. Oddawaj klucze – oznajmiłem twardo.

– Nie.

– Oddaj klucze do mojego mieszkania, nikt ci nie mówił że masz prawo posiadać własną parę.

Zrobiła to, ale zamiast dać mi do ręki, rzuciła nimi w głąb mieszkania. Potem odwróciła się na pięcie i trzasnęła drzwiami. Nie odzywała się przez trzy dni. Po tych trzech dniach zadzwoniła, że chce do mnie przyjść się rozmówić. Zgodziłem się ciekaw konfrontacji.

Kiedy weszła starała się zachować poważną minę. Jak zwykle wyglądała świetnie, ale jednak trochę inaczej. Pomyślałem o róży, która zaczyna powoli więdnąć. Nadal piękna, nadal posiadająca swój czar, ale już wiedziałeś że koniec jest bliski, że niedługo się rozsypie. Usiedliśmy w kuchni, zapytałem czy napije się herbaty. Odmówiła.

– Kiepsko to zniosłam, wiesz? Tę naszą kłótnię – zaczęła cicho, tak smutno, że prawie zrobiło mi się jej żal. – Jestem na to zbyt wrażliwa, podchodzę zbyt emocjonalnie. Prawie nie spałam w nocy, odpuściłam uniwerek. Miałam czarne myśli, przez moment chciałam się pociąć, odebrać sobie życie. Wiedziałeś, że ludzie wrażliwi, inteligentni częściej popadają w depresję? Że mają ciągoty samobójcze? Chyba tego nie zrozumiesz…

– Jasne – skwitowałem.

Spojrzała w okno, właściwie to na okno, wiedziałem że nie patrzy przez nie, tylko na nie. To dziwne, ale tak właśnie robiła. Często patrzyła, ale niczego nie widziała.

– Właściwie to przyszłam tylko na chwilę, porozmawiać – oznajmiła pewniejszym głosem. – Wiesz, że do siebie nie pasujemy? Że musimy zerwać? Myślałam o tym przez całe trzy dni, o tym co powiedziałeś i czuję że musimy zerwać. Wiesz o tym?

– Też mi się tak wydaje – przyznałem, ale nie czułem żadnego żalu czy rozczarowania. Zupełna obojętność.

– Wiesz jaki mamy problem? Taki problem którego nie da się przeskoczyć?

– Jaki?

– Ja jestem jak piękny ptak, pełen energii, życia. Wypełnia mnie otwartość, radość i zrozumienie. Ptak który chce latać, wzbijać się wysoko, pod samo słońce. A ty jesteś po prostu jak taki ogr. Najchętniej zaszyłbyś się w tej swojej norze i zapijał uprzedzenia do świata kolejną butelką piwa.

Popatrzyłem na nią i uśmiechnąłem się blado, niemal niewidocznie. Z napięciem na twarzy oczekiwała tego co powiem. Złapałem ją za leżącą na blacie dłoń, uścisnąłem czule.

– Może i masz rację co do mnie mała – oznajmiłem. – Ale zrozum, że ty wcale nie jesteś taka słodka i dobra jak sobie wyobrażasz. Patrzysz na świat przez podwójne różowe okulary. To twój najcięższy grzech.

– Nie rozumiem.

– Kiedyś zrozumiesz Julia. Ale to będzie bolało.

Po kilku minutach wyszła, wyszła na zawsze. Nie poczułem ulgi, nie poczułem złości ani tęsknoty. Wybyła z mojego życia i nie miało to znaczenia. Od tamtego czasu spotkałem ją może dwa razy w towarzystwie Patryka, ale nie wyglądali na parę. Julia tylko przefarbowała włosy na zielono, nic więcej się w niej nie zmieniło.

Oczywiście jakiś czas moi szczerzy koledzy mieli ze mnie ubaw, ale wszystko przecież mija. Uznali, że dostałem lekcję od życia. Pewnej soboty siedziałem z jednym z nich w barowym ogródku. Piliśmy zimne piwo i gadaliśmy o głupotach, trochę o robocie, starając się zabić czas, zanim to czas dopadnie nas na amen. W pewnym momencie szturchnął mnie w ramię i powiedział:

– Ej, to nie tak twoja Julka czasem?

Przyjrzałem się dziewczynie o której mówił. Nie. To nie była ona. Wyglądała podobnie, niemal identycznie jak ona, ale nie była Julią. Nie była nią. Na szczęście.

– Właściwie to one wszystkie są do siebie kurwa podobne – skwitował mój ziomek.

Uśmiechnąłem się, ale jakoś kwaśno, jakby opowiedział mi nieśmieszny żart. Miałem nadzieję, że się mylił. Że te wszystkie one, młode, dzielne, próżne, ambitne, waleczne, naiwne, z kolorowymi włosami, z kolczykami w nosie, z rewolucją na ustach – że one wszystkie koniec końców nie są takie same, że całe pokolenie Julii nie jest homogeniczną, seryjną produkcją. Bo jeżeli tak…

Nie miałem ochoty tam dłużej siedzieć, nie miałem ochoty już pić, więc wstałem, przeprosiłem mojego kumpla, zapłaciłem w barze i zostawiłem mały napiwek kelnerowi. A potem poszedłem wzdłuż ruchliwej ulicy, poszedłem dalej. Naprawdę nie miałem ochoty na nic. Szedłem w poszukiwaniu czegoś, nie wiem czego właściwie. Może czegoś, co mogłoby przede mną uchylić rąbka tajemnicy, zmotywować do realnego działania, do czegoś ważnego. Ludzie wymijali mnie z wrogością w spojrzeniu. Całkiem to zrozumiałe, przecież kroczył między nimi nikomu niepotrzebny dziś przeżytek, relikt starych czasów, przedstawiciel toksycznego wymiaru człowieka. Uprzywilejowany biały facet heteroseksualnej orientacji, noszący jeansy i koszulę. Winowajca wszelkich wojen oraz śmierci Jezusa, propagator niewolnictwa, czart XXI wieku, przeciwnik kobiet, wróg publiczny numer jeden, najgroźniejszy drapieżnik planety i przeterminowany produkt wieków z możliwymi genami neandertalczyka. Mający już swoje bezpowrotne pięć minut, wciąż jednak niegotowy oddać pałeczkę komuś nowemu.

Nie zatrzymałem się już nigdzie. Z obojętnością ominąłem lokal, do którego zabrałem Julię na pierwszą randkę. Szedłem powoli przed siebie, ciesząc się wolnością i dobrą pogodą, bo jutro podobno miał padać deszcz. Jutro i pojutrze. Do końca tygodnia.

poniedziałek, 26 czerwca 2023

Skoczek - 1 rozdział

Skoczek - I

Siedziałem na łóżku i gapiłem się w biały sufit, na łóżku które nie było moim łóżkiem. Na tym suficie nie dostrzegłem nic ciekawego – zwykły, wysoki może na dwa metry, upaćkany ciemnymi plamkami po martwych owadach. Sam sufit rzecz jasna też nie należał do mnie, widziałem go dziś pierwszy raz w życiu. Zupełnie tak samo jak kobietę, która głośno gadała przez telefon w sąsiednim pokoju. Połowa docierającej do mnie przez uchylone drzwi konwersacji była nudna jak flaki z olejem. Słuchałem jednak jej płytkiego głosu, bo samo gapienie się w goły sufit zwykle człowiekowi nie wystarcza.

– No pewnie, że tak. Tak. Tak. Oczywiście, że tak. Tak jest. Dokładnie tak. Nie ma tematu. Oczywiście. Jak najbardziej. Co mówisz? Tak. Tak. Ale co? Że jak? Naprawdę? No dobrze. Tak? Nie do pomyślenia. Ale naprawdę? Że jak? Tak jest. Tak. Serio? No co ty? Poważnie? Tak. Zgadza się. Żartujesz? No nie mów! Przestań! Coś ty? Tak? Tak. No tak. Jasne. Nie gadaj! Autentycznie? Pewnie. Tak. Tak...

I tak dalej, i tak dalej, ciągle w tym stylu. Nadawała jak katarynka cokolwiek to znaczy. Odebrała telefon i wyszła, a ja zostałem w sypialni i czekałem w samych gaciach nie wiadomo po co. Bo czemu na nią czekałem to wiedziałem, ale fakt ten ani mnie podniecał, ani mi zwisał. Siedziałem sobie i już, żadna wielka filozofia. Trafiłem tutaj przez przypadek, wpadłem do zatrutej rzeki i dałem się zabrać przez wartki nurt, tylko trochę ciekaw dokąd mnie owa sytuacja poniesie. Upłynęło jeszcze sporo wody zanim wróciła do sypialni. Nie przeszkadzało mi to. I tak nigdzie mi się nie spieszyło.

– Bardzo cię przepraszam, ale dzwoniła do mnie siostra, pewne kłopoty z mężem – wyznała skruszonym tonem.

– W porządku – rzuciłem obojętnie.

– Na czym to stanęliśmy?

Zapomniałem na czym, ale szybko sobie przypomniałem, bo zbliżyła się do mnie powolnym krokiem, całkiem naga, stworzona podobno z żebra Adama. Jej ciężkie piersi zwisały smutno, rozglądając się różowymi brodawkami na lewo i prawo. Wzgórek łonowy miała porośnięty ciemnym futrem zwierzęcia. Poza tym zwykła, dojrzała babka w niemodnej fryzurze i z brzuszną otyłością. Usiadła obok mnie i poprosiła, abym ściągnął gacie, bo w jakiś sposób jej wadziły. Zrobiłem to bez wielkiej namiętności, tym samym obnażając się przed nią, więc naturalnie, że jej niebieskie oczy powędrowały na moje krocze. Wcale nie byłem twardy.

– Denerwujesz się? – zapytała speszona, widząc moją reakcję, a właściwie jej brak.

– Nie.

– Pomóc ci?

– Możesz.

Po chwili patrzyłem jak kładzie dłoń na moim członku i wyglądało to niemalże surrealistycznie. Zaczęła nim poruszać, powoli, z wprawą. W końcu coś tam poczułem, a na jej twarzy z tej okazji wystąpił triumfalny uśmiech, zupełnie tak jakby wygrała jakiś konkurs recytatorski czy inne mało ważne szkolne gówno.

– Założysz prezerwatywę? – zapytała.

Właściwie nie brzmiało to jak pytanie, a raczej zwyczajne, nic nieznaczące zdanie, bo nie było to nawet polecenie czy prośba. Takie artykułowane słowami nic.

– Okej – odparłem.

– Chyba, że nie chcesz.

– Wszystko jedno.

– No to nie musisz.

– Dobra.

– Albo wiesz co?

– No co?

– Lepiej załóż.

Kiedy się zdecydowała, zrobiłem to. Położyła się na łóżku, na plecach i rozchyliła swoje nogi. Jej bordowa cipka, kawałki szarpanej wołowiny, te bramy jakiegoś kiepskiego raju, nie wyglądały zbyt zachęcająco nawet dla kogoś tak wyposzczonego, tak zielonego w temacie jak ja. Mimo to znalazłem się między tymi bladymi udami i zacząłem robić swoje. Czarne, farbowane jej włosy rozłożył się wachlarzem na kremowej pościeli. Zamknęła oczy i przygryzała wargę, wyglądając na całkiem zadowoloną. Ja natomiast nie mogłem spuścić oczu z górującego nad nami mosiężnego Jezusa na krzyżu. Gapiłem się na tę zieloną ścianę, niemal złotego Chrystusa na wysokościach i robiłem to co należało. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi, rozbrzmiał niczym kościelne dzwony, z grozą i pewną dozą świętości.

– Poczekaj chwilę, sprawdzę kto to – oznajmiła i wygramoliła się spode mnie bardzo niezdarnie.

Zniknęła za drzwiami, a ja pozostałem na swoim miejscu. Leżałem na brzuchu, z wbijającą się w moje podbrzusze sztywnością. Pościel wydawała mi się niezwykle miła w swoim chłodzie. A gdzieś w sypialni latała mucha. Irytujący dźwięk pracujących skrzydełek rozdzierał śmierdzącą ciszę. Nie miałem ochoty wstawać i odbierać jej życia. Kim przecież byłem żeby szerzyć śmierć? No i oczywiście nie był to mój problem, nie moja mucha, nie moje mieszkanie. Nie moja kobieta. Potem były jej kroki w korytarzu.

– To tylko sąsiadka – rzuciła, wskakując do łóżka i przybierając tę samą pozycję co wcześniej.

– Co chciała? – spytałem bezcelowo.

– Że co?

– Pytam co chciała.

– Przecież nie otworzyłam.

– No jasne.

Po chwili znowu wylądowałem w samym oku cyklonu i zacząłem się pocić, katolicki misjonarz z mokrym tyłkiem. Tym razem jej włosy nie prezentowały się już tak ładnie jak moment wcześniej. Natomiast Jezus wciąż na nas patrzył. Nie powiem, że czułem się z tym komfortowo, to było raczej jak bluźnierstwo, ale z drugiej strony wszechwiedzący Bóg lubi chyba sobie popatrzeć, skoro widzi każdy nasz najmniejszy ruch. Doszedłem do wniosku, że sam jest albo impotentem albo strasznym napaleńcem. Starzec z długą, białą brodą i przeciągiem pod kusą szatą.

Tak więc ja zasuwałem, ona wydawała się być zadowolona, a gorąca, lepka wilgoć zaczęła ściekać mi po plecach. Trochę to trwało i nie wiem czy udało mi się sprawić jej chociaż trochę radości, właściwie nie miało to znaczenia. Płonęły mi ręce, płonęły uda i łydki, więc temat mojej radości nie istniał. Harowałem jak wół, nie mając poczucia sensu tej sytuacji. Kiedy ja sam byłem już całkiem blisko, ona wychyliła głowę znad mojego ramienia i rzuciła w eter:

– O kochanie, cześć! Fajnie, że już wróciłeś!

Miałem już zapytać kto to znowu taki, ale sama mnie wyprzedziła:

– Mój mąż wrócił, ale w porządku, nie bój się. Mamy taki właśnie układ. Jemu to odpowiada.

Momentalnie zaprzestałem, bo tego typu stosunek przerywany wcale mi nie odpowiadał. Nie pisałem się na atrakcje niczym z nieśmiesznej internetowej pasty. Poczułem się podle, poczułem jak bohater kiepskiego mema, jak śliski gad. Kobieta znowu przeprosiła mnie na chwilę, dosłownie na moment, bo chciała się przecież przywitać z mężem. Wybiegła za tamtym facetem do kuchni, a jej nagość stała się nagle śmieszna. Usłyszałem że o czymś mówią, ale nie wyłapywałem konkretnych słów. Ja natomiast usiadłem na skraju łóżka i rozejrzałem się za swoimi rzeczami. Potem zacząłem się ubierać, wciąż czując za plecami karcący wzrok Zbawiciela. Z tego nie dało się chyba wyspowiadać i mówię o mnie i o nich. Oczywiście nie chciałem nawet w ogóle próbować.

Kiedy miałem na sobie już gacie, spodnie i jedną skarpetkę, ona wparowała do sypialni, fasadowa chrześcijanka z tatuażem rybki na łopatce, kołysząca tym swoim opasłym biustem kelnerki z Oktoberfest.

– Hej, a ty gdzie? – spytała oburzona.

– Spadam stąd i tyle.

Wrzuciłem na siebie koszulkę, sprawdziłem jeszcze czy mam portfel i telefon, a potem udałem się do korytarza, z którego widać było otwartą kuchnię. Mąż siedział przy stole i jadł coś z miski, chyba tę zupę pomidorową, której próbowałem godzinę przed nim. Współczułem mu z połowy serca że musi ją jeść. Facet popatrzył na mnie osobliwie, jego łysa jak kolano głowa błyszczała się dziwnie od wpadających przez okno słonecznych promieni. Ubrałem buty i wyszedłem z mieszkania, potem schodami z trzeciego piętra na dół. Znalazłem się przed niskim blokiem, na zwyczajnym, szarym i nudnym osiedlu jakich pełno w całej Polsce i dalej na wschód. Ruszyłem przed siebie i kilka metrów dalej spostrzegłem dwóch rozwalonych na ławce gości w markowych dresach. Obok nóg ustawili sobie ładne konstrukcje z butelek po piwie. Podszedłem i poprosiłem ich o szluga.

– Cienkie mam tylko, może być? – powiedział jeden z nich, chyba bystrzejszy.

– Pewnie stary – odparłem.

Wysępiłem tego jednego papierosa, potem ogień i stojąc przy nich, zaciągnąłem się dwa razy. Spytali mnie co tutaj robię, bo za chuja mnie nie kojarzą, a ja im na to, że to nie ich interes.

– Ej, ale ty wiesz, że mogę ci zaraz zajebać w dziąsło, co? – zagroził.

– Jasne, że wiem – przyznałem bez grama skruchy.

Oddałem zaraz szluga do ręki tego wyglądającego na głupszego, oznajmiając że właściwie to nie palę i że jak chce to może sobie dokończyć żeby się nie zmarnowało. Odwróciłem się i poszedłem chodnikiem pod niewysoką górkę. Na metalowych słupach lamp wisiały ogłoszenia z fotografią zaginionego kota oraz obietnicą nagrody. Niestety sprzed miesiąca.

W końcu znalazłem się przy ruchliwej ulicy, jednej z głównych ulic miasta o niepoważnej nazwie Budy i skierowałem na najbliższy przystanek autobusowy. Usiadłem obok starszej pani, która miała na sobie brązowy, gruby kożuch pomimo lejącego się z nieba żaru. Zerknąłem na nią, a ona na mnie. Posłała mi uśmiech człowieka niespełna rozumu, ja też się do niej uśmiechnąłem i pewnie całkiem tak samo. Potem wyciągnąłem się na plastikowym siedzisku, oparłem plecami o ścianę z grubego szkła i zacząłem rozglądać po przyszłych pasażerach komunikacji. Wciąż trzymała mnie tamta nieudana przygoda w łóżku, więc głównie gapiłem się na opalone, długie nogi kilku dziewcząt w spódniczkach. Na te w krótkich szortach też się gapiłem, pełne uda i kawałki odkrytych pośladków przyprawiały mnie o zawrót głowy. Mój wywalony jęzor na pewno przeszkadzał kilku osobom, jeden facet – najwidoczniej partner – groził mi spojrzeniem, ale nikt nie miał odwagi się odezwać. Tak więc w oczekiwaniu na autobus i śmierć śliniłem się jak pies, bo byłem tylko psem, bezpańskim kundlem, łasym na te wszystkie rasowe piękności. One oczywiście udawały, że nic się nie dzieje, jasna sprawa, nie byłem pierwszy i nie byłem ostatni. Potem wsiedliśmy, przepuściłem roześmianą staruszkę w łachmanach i nawet pomogłem jej znaleźć miejsce. Biletu nie kupiłem i udało mi się przejechać kilka przystanków, zanim wsiadło dwóch zmęczonych kolejną nieprzespaną nocą kanarów. Do mieszkania nie zostało mi wcale daleko, więc postanowiłem resztę drogi przebyć na nogach. Jakiś czas kopałem nieduży, wyjątkowo okrągły kamień, który ostatecznie wpadł do studzienki kanalizacyjnej. Zatrzymałem się wtedy na chwilę i rozejrzałem dookoła. Nic szczególnego tutaj nie było, autentycznie znajdowałem się w próżni pełnej nic nieznaczących elementów składniowych miernej dekoracji. Jedynie słońce było ciekawe, słońce wiszące wysoko na błękitnym, nieskażonym plamami bieli płótnie. Może być, pomyślałem prawie zadowolony. Może być.

A potem wsadziłem ręce w kieszenie i poszedłem dalej, pogwizdując cicho obcą, dawno gdzieś zasłyszaną melodię. Zupełnie jak jakiś cholerny bitnik sześćdziesiąt lat temu.

(Obraz Pexels z Pixabay)

piątek, 23 czerwca 2023

Dostałem stypendium

Dostałem stypendium u siebie w Zielonej Górze. Za całokształt cholera pracy twórczej. Miło.

Teraz czekam na wydanie zbioru opowiadań, no i staramy się ruszyć ze Skoczkiem. Będę składał wniosek o kasę na wydanie tej książki do Instytutu Literatury. Szanse są 50/50. Zawsze są 50/50, nie?

Muszę wrzucić jakiś fragment Wam na bloga.

A poniżej kilka informacji z gali i zdjęć. Widać 2 razy moją głowę. Nawet udzieliłem krótkiego wywiadu przed.

https://rzg.pl/284230/miasto-przyznalo-stypendia-za-dzialanosc-tworcza-i-artystyczna-zdjecia/

poniedziałek, 19 czerwca 2023

3 miejsce zająłem

Całkiem miła gala, naprawdę ciekawie to zaplanowali. Niecałe dwie godziny. Zająłem 3 miejsce, wygrałem czytnik ebooków także mogę być chyba zadowolony. Nie robiłem żadnych zdjęć, więc wziąłem jakieś od organizatora. Było też w międzyczasie spotkanie autorskie z Krzysztofem Federowiczem, autorem książki Zaświaty. Opowieść o nieprzemijaniu - nominacja do Nike 2021. Pani prowadząca nazwała Pana Krzysztofa najlepszym pisarzem w lubuskim.
No nie wiem cholera...

A wiersz prezentuje się tak:

Kondycja


gwiazdy na niebie

świecą dziś

sztucznym światłem

niebiesko odbitym

od zimnych matryc


czarna śmierć

wypełnia dusze

cyfrowego pokolenia

które karmi tylko

swoje nagie ciała


oczekiwania zżerają

naiwne głowy

zatrute w całości

pustymi słodyczą frazesami

plastikowych marzeń


ślepo patrząc

w obłudę jutra

człowiek staje plecami

do przodków

szeptanych prawd


Na szczęście nie ja go musiałem na forum czytać.

poniedziałek, 12 czerwca 2023

Liryczny Świebodzin


Dzisiaj rano - jakoś po 8.00 - dostałem telefon, że muszę się zjawić w piątek na gali w Świebodzinie, bo nominowali mój wiersz do głównej wygranej. Pani była bardzo sympatyczna i pogadaliśmy dłuższą chwilę o niczym. 
Sprawa wygląda tak, że od kwietnia zacząłem się bawić w uczestniczenie w konkursach literackich z całej Polski, głównie poetyckich. Zobaczymy czy był to przypadek, ta nominacja, bo poeta raczej ze mnie marny.
Po 18.00 się okaże czy fartem wygrałem, ale pewnie nie.
A sam wiersz wrzucę na bloga już po fakcie.

piątek, 9 czerwca 2023

środa, 7 czerwca 2023

Uliczna lampa

śmierć

jest jak długi cień

ale gdy stoisz

w świetle lampy

prawie znika

ważne żeby znaleźć

własną lampę

i stać pod nią

najdłużej jak potrafisz

sobota, 3 czerwca 2023

Jest możliwość zakupienia Sztuki latania z dedykacją

To powinienem zrobić jakieś pół roku temu, ale lepiej późno niż wcale.

Dogadałem się z księgarnią internetową i teraz można kupić Sztukę latania z autografem, jest taka możliwość. Dla zainteresowanych oczywiście i dla tych, którzy nie wiedzą, że wydałem w ogóle powieść. Wydałem.

https://allegro.pl/oferta/sztuka-latania-marcin-mielcarek-13795732878

Z wizytką na dołku

Moje nowe opowiadanie znalazło się w majowym numerze e-eleWatora. Takie z humorem. https://e-elewator.org/e-e-8-marcin-waldemar-mielcarek/