Julia
Sam
do końca nie wiem jak to się stało, że poznałem Julię. Byliśmy
z dwóch różnych światów i żeby doszło do ich zderzenia,
nadarzyć się musiał niewyobrażalny fart, niemal porównywalny do
Wielkiego Wybuchu. Ale tak się przecież ostatecznie stało, więc
nie mam pojęcia czy istnieje coś takiego jak przypadek, zrządzenie
losu albo zapiski w księdze poczynione przez brodatego starca na
chmurze. Zaczęliśmy chyba w barze albo na rockowym koncercie albo
gdzieś jeszcze indziej w tym stylu, bo tylko w takich miejscach
bywałem. W każdym razie początek wyglądał tak jak przy każdej
nowej znajomości – między mężczyzną, a kobietą. Miała
dziewiętnaście lat, farbowane na czarno włosy i świeże, żeby
nie powiedzieć naiwne, spojrzenie na otaczający nas świat. Była
pełna empatii i ciepła, ale swoją energię ogniskowała głównie
w internecie, gdzie udzielała słownego wsparcia innym kobietom,
uchodźcom, ofiarom rasizmu czy homofobii. Często pokazywała mi
różne zrzutki dotyczące chorych zwierzaków i przeglądała
schroniska, mówiąc że najchętniej przygarnęłaby wszystkie te
smutne kundle o martwych oczach. Nie pracowała, utrzymywali ją
bogaci starzy, więc mogła skupić się na altruistycznych postawach
i czasami na nauce. Na psychologię niestety jej nie wzięli, a po
pół roku uczenia się coachingu przeniosła na modny kierunek zwany
gender
studies.
Ciągle powtarzała, że to najlepsza decyzja w jej życiu – ale
kiedy o tym mówiła zastanawiałem się zawsze czy bardziej chce
przekonać mnie czy samą siebie.
Znajomi
odradzali mi spotykanie się z Julią, byli w tej kwestii bardzo
uszczypliwi i mało konkretni. Mówili, że nie dam rady z nią
wytrzymać, że to już inne pokolenie – a ja miałem przecież
dwadzieścia pięć lat! Nie słuchałem ich, bo dobrze wiedziałem,
że gadali tak ze zwykłej, tandetnej zazdrości. Mierziło ich
pewnie to, że znalazłem taki cudowny kwiatek, a oni wieczorami
mogli co najwyżej iść na randkę z Renią Rąsią. Julia
prezentowała się olśniewająco, posiadała coś, co można nazwać
klasą, bardzo rzadka sprawa – niespokojny duch zaklęty w formę
niewysokiego, ponętnego ciała. Patrzyłem na nią, na jej ruchy i
myślałem sobie, że trafiła mi się jak ślepej kurze ziarno. A co
do tych cynicznych kumpli, to oni sami nie byli w żadnych związkach,
więc mogli sobie gadać do woli – czytałem gdzieś artykuł o
tym, że połowa młodych facetów nie posiada żadnego życia
seksualnego, ale nie wiem ile w tym prawdy, a ile fantazji autora.
Chociaż musiałem przyznać, że widząc ich poczynania byłem
skłonny uwierzyć w taką tezę.
Jednak
po czterech miesiącach coś się popsuło, rozleciało jak karciany
domek, chociaż nie powiedziałbym, że stało się to nagle i że
żyłem w sielance. Nasz związek od samego początku gnił, gnił aż
spleśniał i nie nadawał się już do spożycia. Także pewne
symptomy, że nic poważnego z tego nie wykujemy, dostrzegłem już
bardzo wcześnie. Pierwsza randka odbyła się tradycyjnie w
restauracji, ale wyszedł z tego miłosny trójkąt. Ja, ona i jej
telefon. Nie potrafiła odkleić się od niego nawet w takim
momencie, chociażby na kilka minut. Zignorowałem to, bo zaślepiała
mnie jej uroda. Druga podejrzana sprawa to jej początkowy zachwyt na
wiadomość, że jestem pisarzem – właściwie to ona mnie tak
nazwała. Kiedy okazałem się daleki od takiego Remigiusza Mroza, bo
z pisania wpadało raczej kieszonkowe, jej zainteresowanie tym co
robię drastycznie spadło. Różniliśmy się właściwie wszystkim:
podejściem do życia, systemem wartości, wyznawaną filozofią. Jej
ogromny entuzjazm jakim obdarzała innych ludzi, kontrastował z moją
postawą introwertyka. Chodziła na różnego typu marsze za i
przeciw, kiedy mnie takie rzeczy w ogóle nie interesowały, bo nie
byłem ani za ani przeciw. Wymagała mnóstwa atencji, chciała być
gwiazdą, zdobyć za wszelką cenę sławę, chociaż nie robiła w
tym kierunku nic ciekawego. Największym kontrastem między nami było
jednak to, że Julia chciała zbawiać świat, kiedy mi świat
totalnie zwisał. Dlatego od samego początku byliśmy skazani na
porażkę. Mimo to trochę przy sobie trwaliśmy, bo chyba oboje
dostrzegaliśmy w tym jakieś zalety. Małe, może puste, ale zawsze
zalety.
Po
trzech tygodniach zaczęła u mnie przesiadywać, a po miesiącu już
normalnie zostawała na całą noc i dzień. Oczywiście podczas tego
waletowania ani razu nie zajęła się domowymi pracami, nie wyniosła
śmieci, nie zmyła nawet cholernego kubka, z którego przed chwilą
piła kawę. Starałem się z nią o tym porozmawiać, i to nawet
kilka razy, ale wynikały z tego jedynie kłótnie, w których
zrównywała mnie z patriarchalnym entuzjastą niewolnictwa –
często używała właśnie takiego zlepku słów i nie pytajcie, co
to miało właściwie znaczyć. Dałem więc sobie spokój, przecież
nie musiała tutaj nic robić. W końcu to ja wynajmowałem tę
kawalerkę, przerobioną z pomieszczenia po starej suszarni,
znajdującej się na samym szczycie wielkopłytowego wieżowca. Kiedy
rok temu się tutaj wprowadziłem, całe wnętrze wyglądało ohydnie
– brudne, odrapane ściany, zniszczone meble i panele, cieknący
kran, drewniane okna z łuszczącą się farbą oraz inwazja
karaluchów. Teraz był dzień do nocy, chociaż często
zastanawiałem się jak zareagowałaby na poprzednie warunki moja
śliczna księżniczka. Siedziałem kiedyś w budowlance, a obecnie
pracowałem w trzyosobowej firmie oferującej usługi alpinistyczne,
więc fizyczną pracę zjadałem na śniadanie. Srogo zapieprzałem
na tych wysokościach przy wycinaniu gałęzi, czyszczeniu dachów
czy wchodzeniu do kominów. Nie mogłem narzekać, bo wypłata się
przecież zgadzała. Stać mnie było na mieszkanie w pojedynkę, na
tę namiastkę wolności. Oczywiście jako reprezentant klasy
robotniczej stanowiłem dla Julii powód do wielu nieśmiesznych
żartów. A o odrobinie szacunku mogłem sobie tylko pomarzyć.
Wróciłem
któregoś wieczora po dziewiętnastej, styrany i śmierdzący,
marząc tylko o długim prysznicu i śnie. Drzwi były otwarte, a
Julia siedziała w moim jedynym pokoju i oglądała jakiś durny
serial – dorobiła sobie klucze bez mojej zgody, ale machnąłem na
to ręką. Kiedy tylko znalazłem się w środku, wyskoczyła do mnie
jak pies zerwany z łańcucha. Przyłożyła telefon do mojej twarzy,
pokazując mi jego zawartość.
– Zobacz – powiedziała
przejęta – ten chłopak zbiera na operację zmiany płci
za granicą i zamiast kasy leje się w necie hejt. Pomyślałam, że
napiszę mu coś miłego, dodam otuchy. No i przelałam mu też dwie
stówy na jego zrzutkę…
– Aż
dwie? – zapytałem zdziwiony.
– Tylko
dwie.
– A
co na to rodzice?
– A
co z nimi? Wiedzą, że przecież mądrze gospodaruję hajsem i nie
przepieprzam na głupoty. A poza tym jak ładnie poproszę, to mi
zawsze coś przeleją, więc luz.
– No
to w porządku.
– Wiesz
co? Przecież ty też mógłbyś się dołożyć. Jak myślisz?
– Raczej
nie, dzięki.
Popatrzyła
na mnie tak nieprzyjemnie, tak zjadliwie. Jej zielone oczy zapłonęły
nienawiścią, robiąc się jeszcze większe niż zwykle. Znałem to
aż za dobrze. To spojrzenie wyglądało zawsze tak samo, kiedy w jej
mniemaniu zachowywałem się niepoprawnie, jak buc, robol i prostak.
– Nie
masz w sobie za grosz empatii – fuknęła ze złością i
wróciła na kanapę.
– Ty
masz jej za nas dwoje kochanie – rzuciłem, zaglądając
do lodówki.
Szkoda
tylko, że brakuje ci tych wszystkich altruistycznych uczuć kiedy
wracam głodny i styrany po robocie, pomyślałem zrezygnowany.
Zamknąłem pustą lodówkę, westchnąłem ciężko i zerknąłem na
Julię. Podwinęła nogi i przeglądała swój smartfon, nieświadomie
przygryzając kolorowe paznokcie. Śmieszny widok. Wiedziałem, że
spędziła tak cały dzień – napisała mi rano, że źle się
czuje i nie idzie na wykłady. Często tak robiła. Nie chodziła na
uczelnię i zostawała w domu przed telewizorem czy kompem. Właściwie
to zrozumiałem któregoś dnia, że ona nie posiadała
zainteresowań, takich prawdziwych zainteresowań, bo przecież
scrollowania instagrama albo zarywania nocek z kolejnym serialem
netflixa nie można liczyć. Nic nie robiła, autentycznie nic ją
nie interesowało, nic co w pewien sposób człowieka ubogaca,
rozwija w takim czy innym stopniu, kierunku. Była pod tym względem
jak metal. Twardy, zimny, obojętny metal.
Byłem
piekielnie głodny więc ostatecznie zamówiliśmy pizzę. Zawsze tak
się kończyło – że to ja musiałem zamówić coś do jedzenia.
Na szczęście jadła tyle co ptaszek, więc zawsze jakiś plus.
Innego
dnia, bez zapowiedzi, przyprowadziła do mnie swojego kolegę ze
studiów. Patryk miał na imię, wyróżniał się przepraszającym
tonem głosu i wyglądem strasznej pierdoły. To nie jego wina,
wiadomo, ale nie potrafiłem spojrzeć na niego sympatycznie –
kolejny porażający przypadek społecznej inżynierii nad istotą
męskości. Siedziałem sobie przy laptopie, słuchałem zapętlonego
Where
did you sleep last night Nirvany
i starałem się napisać kilka sensownych słów, kiedy to
usłyszałem zgrzyt w zamku i otwierane drzwi. Jak burza wpakowali
się do mojej sypialni i salonu w jednym, wpakowali bez słowa
przepraszam.
– Weź
się ubierz i wyłącz ten staroć – oznajmiła z
dezaprobatą. – Mamy gościa.
Siedziałem
w samych gaciach, bo ten dzień postanowiłem spędzić na całkowitym
luzie. No i poza tym byłem u siebie. Ubrałem się jednak bez słowa
sprzeciwu. Oni puścili coś w telewizji i zaczęli gadać, ale kiedy
tylko wyszedłem z łazienki momentalnie zamilkli. Bezrozumny szum
telewizora tylko potęgował nienaturalną ciszę. Poczułem się jak
intruz we własnym domu. Poszedłem do kuchni, a oni znowu zaczęli
swoją gadkę.
– Patryk
chcesz piwo? – krzyknąłem, bo chciałem być miły.
– Patryk
nie pije alkoholu – oznajmiła za niego. – To
niezdrowe i boomerskie.
– To
sam się napiję.
– Ty
też mógłbyś przestać tyle pić. Uśmiercasz sobie szare komórki.
– Tak,
ale tylko te najsłabsze.
Przewróciła
oczami i odchrząknęła, kiedy przysiadłem się do nich. Patryk
wyglądał na zdenerwowanego, ale on w sumie wyglądał tak za każdym
razem kiedy go widziałem. Podejrzewałem, że na coś cierpi, może
coś z głową, ale nigdy o to nie zapytałem. Posiadałem takt,
którego właśnie często brakowało Julii. Jak teraz, kiedy
poprosiła mnie, abym gdzieś wyszedł, najlepiej na długo, bo oni
chcą w spokoju porozmawiać.
– Jak
chcesz porozmawiać sobie z kumplem na intymne tematy to idź do
siebie – oznajmiłem i pociągnąłem z butelki, chcąc
dodać słowom odpowiedniej mocy.
– Przecież
wiesz, że u mnie w akademiku nie ma warunków. Moja współlokatorka
to idiotka – syknęła.
– Moja
chata, moja twierdza. Nigdzie nie idę.
Wbiła
we mnie swój wężowy wzrok, ale się nie ugiąłem. W końcu
wyszli, a słodkie kochanie wyglądało na strasznie zirytowane moim
zachowaniem. Nawet mnie nie pożegnała wychodząc. No przecież, że
powinienem się wynieść z własnego mieszkania, nie? Szkoda tylko,
że mnie też odechciało się na tamten wieczór wszystkiego i nie
wróciłem już do pracy nad pierwszą książką.
Największa
kłótnia jaka między nami zaistniała miała miejsce pod koniec
tych czterech zwariowanych miesięcy. Julia przyszła do mnie,
całkiem zapłakana, więc oczywiście starałem się ją pocieszyć.
Szybko jednak z płaczu, przeszła w autentyczny gniew. Chodziło o
zaliczenie semestru, nie dawała sobie rady z połową przedmiotów i
przez kilka minut ujadała na wykładowców. Dobrze wiedziałem, że
to z lenistwa ma kłopoty z nauką, ale nie chciałem o tym głośno
mówić.
– Nie
masz nawet pojęcia jaki to ciężki i ważny kierunek – oznajmiła
zmęczonym głosem.
– Nie
wiem, nie studiowałem go – przyznałem oschle.
– To
ci mówię przecież. Zakres pojęć jest ogromny. To jest
trudniejsze niż studia lekarskie, serio ci mówię.
– Nie
powiedziałbym.
– Że
co niby?
Ten
jej opryskliwy ton, kiedy ośmieliłem się powiedzieć coś nie po
jej myśli, ten cholerny wzrok, mający sprawić, żebyś czuł się
jak gówno. Jeżeli tak zachowywała się wobec tych biednych
profesorów to nie dziwię się, że miała problem. Siejemy i
zbieramy, prawda stara jak świat.
– Czyli
co? Uważasz, że niby jakieś gówno studiuję, tak? – zaatakowała.
– Nie
powiedziałem tego.
– Przecież
sam jesteś po humanie, więc kto tu gówno studiował, no nie?
– Przecież
nic nie mówię.
– No
to nie mów.
Dopiłem
resztkę piwa z butelki, spojrzałem na nią, a potem wziąłem tę
butelkę i w przypływie rozdrażnienia rzuciłem nią o ścianę.
Szkło posypało się po całym pokoju. Chwyciłem Julię za
podbródek i patrząc prosto w jej oczy, powiedziałem wciąż w
miarę spokojnym głosem:
– No
to powiem, ale nie wiem czy zrozumiesz. Dlatego słuchaj uważnie.
Nic mnie te twoje studia nie obchodzą, rób jak uważasz, twoje
życie. Ale jeżeli chcesz znać moje zdanie to powiem ci, że jako
Zachód idziemy nie w tym kierunku co trzeba. Kiedy my głupio badamy
czy są dwie, cztery czy pięćdziesiąt płci to Chińczycy w tym
czasie opracowują nowe napędy kosmiczne, systemy odsalania morskiej
wody i tworzą sztuczne słońce, by pozyskać nielimitowaną
energię. Dlatego uważam, że twój kierunek nie jest wcale taki
trudny i istotny jak może ci się wydawać.
Julia
wyrwała mi się i podniosła z kanapy. Przez chwilę wyglądała jak
tygrysica gotowa rozszarpać tętnicę swojej ofiary. Wiedziałem co
się kroi, ale i tak nie zdążyłem zareagować. Rzuciła się na
mnie i swoimi kolorowymi hybrydami rozorała mi prawy polik.
– JAKI
TY KURWA JESTEŚ OGRANICZONY! TY GŁUPI GNOJU! TY SZOWINISTO
PIERDOLONY! JEBANY FASZYSTO TY! JESTEŚ NIC NIE WARTYM CHUJEM! JESTEŚ
TOTALNYM ZEREM!
Szybko
jednak złapałem ją za nadgarstki i przytrzymałem. Nadal wyrzucała
mi najgorsze świństwa i starała się bezskutecznie wyrwać. Kiedy
nabrała śliny i splunęła mi prosto w twarz uznałem, że starczy
na dziś tego dobrego. Postawiłem ją przed drzwiami i powiedziałem,
że ma spadać. Użyłem dokładnie tego w miarę delikatnego słowa.
– Wyrzucasz
mnie? – zapytała z przerażeniem w oczach.
– Tak.
Oddawaj klucze – oznajmiłem twardo.
– Nie.
– Oddaj
klucze do mojego mieszkania, nikt ci nie mówił że masz prawo
posiadać własną parę.
Zrobiła
to, ale zamiast dać mi do ręki, rzuciła nimi w głąb mieszkania.
Potem odwróciła się na pięcie i trzasnęła drzwiami. Nie
odzywała się przez trzy dni. Po tych trzech dniach zadzwoniła, że
chce do mnie przyjść się rozmówić. Zgodziłem się ciekaw
konfrontacji.
Kiedy
weszła starała się zachować poważną minę. Jak zwykle wyglądała
świetnie, ale jednak trochę inaczej. Pomyślałem o róży, która
zaczyna powoli więdnąć. Nadal piękna, nadal posiadająca swój
czar, ale już wiedziałeś że koniec jest bliski, że niedługo się
rozsypie. Usiedliśmy w kuchni, zapytałem czy napije się herbaty.
Odmówiła.
– Kiepsko
to zniosłam, wiesz? Tę naszą kłótnię – zaczęła
cicho, tak smutno, że prawie zrobiło mi się jej żal. – Jestem
na to zbyt wrażliwa, podchodzę zbyt emocjonalnie. Prawie nie spałam
w nocy, odpuściłam uniwerek. Miałam czarne myśli, przez moment
chciałam się pociąć, odebrać sobie życie. Wiedziałeś, że
ludzie wrażliwi, inteligentni częściej popadają w depresję? Że
mają ciągoty samobójcze? Chyba tego nie zrozumiesz…
– Jasne – skwitowałem.
Spojrzała
w okno, właściwie to na okno, wiedziałem że nie patrzy przez nie,
tylko na nie. To dziwne, ale tak właśnie robiła. Często patrzyła,
ale niczego nie widziała.
– Właściwie
to przyszłam tylko na chwilę, porozmawiać – oznajmiła
pewniejszym głosem. – Wiesz, że do siebie nie pasujemy?
Że musimy zerwać? Myślałam o tym przez całe trzy dni, o tym co
powiedziałeś i czuję że musimy zerwać. Wiesz o tym?
– Też
mi się tak wydaje – przyznałem, ale nie czułem żadnego
żalu czy rozczarowania. Zupełna obojętność.
– Wiesz
jaki mamy problem? Taki problem którego nie da się przeskoczyć?
– Jaki?
– Ja
jestem jak piękny ptak, pełen energii, życia. Wypełnia mnie
otwartość, radość i zrozumienie. Ptak który chce latać, wzbijać
się wysoko, pod samo słońce. A ty jesteś po prostu jak taki ogr.
Najchętniej zaszyłbyś się w tej swojej norze i zapijał
uprzedzenia do świata kolejną butelką piwa.
Popatrzyłem
na nią i uśmiechnąłem się blado, niemal niewidocznie. Z
napięciem na twarzy oczekiwała tego co powiem. Złapałem ją za
leżącą na blacie dłoń, uścisnąłem czule.
– Może
i masz rację co do mnie mała – oznajmiłem. – Ale
zrozum, że ty wcale nie jesteś taka słodka i dobra jak sobie
wyobrażasz. Patrzysz na świat przez podwójne różowe okulary. To
twój najcięższy grzech.
– Nie
rozumiem.
– Kiedyś
zrozumiesz Julia. Ale to będzie bolało.
Po
kilku minutach wyszła, wyszła na zawsze. Nie poczułem ulgi, nie
poczułem złości ani tęsknoty. Wybyła z mojego życia i nie miało
to znaczenia. Od tamtego czasu spotkałem ją może dwa razy w
towarzystwie Patryka, ale nie wyglądali na parę. Julia tylko
przefarbowała włosy na zielono, nic więcej się w niej nie
zmieniło.
Oczywiście
jakiś czas moi szczerzy koledzy mieli ze mnie ubaw, ale wszystko
przecież mija. Uznali, że dostałem lekcję od życia. Pewnej
soboty siedziałem z jednym z nich w barowym ogródku. Piliśmy zimne
piwo i gadaliśmy o głupotach, trochę o robocie, starając się
zabić czas, zanim to czas dopadnie nas na amen. W pewnym momencie
szturchnął mnie w ramię i powiedział:
– Ej,
to nie tak twoja Julka czasem?
Przyjrzałem
się dziewczynie o której mówił. Nie. To nie była ona. Wyglądała
podobnie, niemal identycznie jak ona, ale nie była Julią. Nie była
nią. Na szczęście.
– Właściwie
to one wszystkie są do siebie kurwa podobne – skwitował mój
ziomek.
Uśmiechnąłem
się, ale jakoś kwaśno, jakby opowiedział mi nieśmieszny żart.
Miałem nadzieję, że się mylił. Że te wszystkie one, młode,
dzielne, próżne, ambitne, waleczne, naiwne, z kolorowymi włosami,
z kolczykami w nosie, z rewolucją na ustach – że one wszystkie
koniec końców nie są takie same, że całe pokolenie Julii nie
jest homogeniczną, seryjną produkcją. Bo jeżeli tak…
Nie
miałem ochoty tam dłużej siedzieć, nie miałem ochoty już pić,
więc wstałem, przeprosiłem mojego kumpla, zapłaciłem w barze i
zostawiłem mały napiwek kelnerowi. A potem poszedłem wzdłuż
ruchliwej ulicy, poszedłem dalej. Naprawdę nie miałem ochoty na
nic. Szedłem w poszukiwaniu czegoś, nie wiem czego właściwie.
Może czegoś, co mogłoby przede mną uchylić rąbka tajemnicy,
zmotywować do realnego działania, do czegoś ważnego. Ludzie
wymijali mnie z wrogością w spojrzeniu. Całkiem to zrozumiałe,
przecież kroczył między nimi nikomu niepotrzebny dziś przeżytek,
relikt starych czasów, przedstawiciel toksycznego wymiaru człowieka.
Uprzywilejowany biały facet heteroseksualnej orientacji, noszący
jeansy i koszulę. Winowajca wszelkich wojen oraz śmierci Jezusa,
propagator niewolnictwa, czart XXI wieku, przeciwnik kobiet, wróg
publiczny numer jeden, najgroźniejszy drapieżnik planety i
przeterminowany produkt wieków z możliwymi genami neandertalczyka.
Mający już swoje bezpowrotne pięć minut, wciąż jednak niegotowy
oddać pałeczkę komuś nowemu.
Nie
zatrzymałem się już nigdzie. Z obojętnością ominąłem lokal,
do którego zabrałem Julię na pierwszą randkę. Szedłem powoli
przed siebie, ciesząc się wolnością i dobrą pogodą, bo jutro
podobno miał padać deszcz. Jutro i pojutrze. Do końca tygodnia.