Trochę o zwykłym obłędzie
Miałem
w końcu weekend i odpoczywałem, z tym że u mnie wolne wypadało
tylko na niedzielę, bo pracowałem sześć dni w tygodniu, tydzień
w tydzień. Był wieczór i oglądałem na swoim starym, grubym jak
pudło telewizorze – właściwie telewizor nie należał do mnie,
stanowił część wynajmowanego mieszkania – mecz średniaków
polskiej Ekstraklasy. Nadawali go na kanale kodowanym, ale jakimś
cudem ten kanał u mnie odbierał, kiedy cała reszta nie.
Pomyślałem, że po prostu cuda czasami się zdarzają – na
przykład jeden z pierwszych Jezusa w Kanie Galilejskiej, ten nad
Wisłą w XX wieku, cud na Wembley w 1973 czy ten, że wciąż nie
wybuchła III Wojna Światowa. Tak czy inaczej siedziałem sobie na
kanapie, gapiąc się bezrefleksyjnie w ekran. Poziom był tak niski,
że zacząłem się zastanawiać dlaczego ja nie gram na tym boisku,
przecież nikt nie zauważyłby różnicy. Mogłem, będąc jeszcze
dzieckiem, pokierować sobą inaczej i zostać piłkarzem,
przynajmniej nie narzekałbym na kasę. Dobiegał koniec drugiej
połowy, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Zdziwiłem się tym, bo
rzadko miałem gości przychodzących bez zapowiedzi, rzadko miewałem
gości w ogóle. W pierwszej chwili pomyślałem, że może ktoś
przyszedł wręczyć mi nagrodę Nobla albo chociaż Nike. Włożyłem
jakieś dresowe spodnie leżące w kącie, podszedłem do drzwi i
otworzyłem. Na korytarzu stał mój znajomy z poprzedniej pracy –
krótki epizod na hali magazynowej – Michał. No tak, gdybym dostał
jakąś literacką nagrodę, to pewnie powiadomiliby mnie listowanie
czy też zwykłym mailem.
– Siemasz
stary, dawno się nie widzieliśmy! – rzucił facet,
zaglądając mi przez ramię. – Masz gości? Nie
przeszkadzam?
– Nie – odpowiedziałem
na pierwsze pytanie. – I tak – na drugie.
– Czyli
co? Mogę wejść?
Chyba
po mojej minie powinien wyłapać, że naprawdę nie znaczy nie, ale
wychodziło na to, że nie był zbyt rozgarnięty.
– A
co jest? – spytałem znużony, bo i tak mnie to nie
obchodziło.
– Nic.
Tak wpadłem pogadać, rozumiesz, po prostu pogadać jak kolega z
kolegą. Mam ze sobą coś dobrego, wiesz, coś na ząb – powiedział
i wyciągnął zza pleców 0.7 czystej.
– Nie
piję. Jutro muszę być o szóstej w robocie.
– Wypijemy
stary, nie ma co się czaić!
– Nie.
Przez
chwilę stał w ciszy przed moimi drzwiami i patrzył na mnie
błagalnie, tak żałośnie, że prawie zrobiło mi się go żal.
– Dobra.
Wejdź. Ale zero picia – oznajmiłem sucho.
– No
i to chciałem usłyszeć! – wyrzucił i wepchnął się
do mojego mieszkania.
I
nie, nie wiem czy Michał ostatnim czasem ogłuchł. Kontakt z nim
miałem zerowy, właściwie nigdy nie powiedziałbym, że jesteśmy
kolegami. Zdjął buty w korytarzu, rozejrzał się po moim
mieszkaniu – miałem tylko dwa pomieszczenia, poza kuchnią i
łazienką – i wszedł do salonu.
– O! – prawie
wykrzyczał z entuzjazmem. – Oglądasz Ekstraklasę?
Przytaknąłem
mu obojętnym mruknięciem.
– Komu
kibicujemy? – zapytał, siadając na kanapie i stawiając
wódkę na stolik.
– Ja
kibicuję sobie. Ty możesz komu chcesz.
Usiadłem
na fotelu i spojrzałem na niego. Nie widziałem go może trzy albo
cztery miesiące i w sumie nie wiedziałem czy się zmienił czy nie,
bo serio obchodził mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Twarz miał
gładko ogoloną, przez co wyglądał jak dorodny ziemniak, do tego
błyszczała mu się od potu w elektrycznym świetle żarówki. Jego
niebieskie oczy miały rozgorączkowany, niepewny wyraz. Zacząłem
się zastanawiać czy Michał nie jest na jakichś dragach.
Połączyłem w głowie kilka znanych mi faktów o tym facecie i
mogło tak być, mógł coś w sumie brać.
– Co
tam u ciebie stary słychać, co? – spytał mnie,
splatając między nogami dłonie.
– Przyszedłeś
tutaj, żeby mnie zapytać, co u mnie słychać? Serio?
– No
tak, rozumiesz, dawno się nie widzieliśmy i tak sobie pomyślałem,
że wiesz... Przyszedłem pogadać, jak kumpel z kumplem, tak że
tego... Co tam u ciebie, he?
Już
miałem mu odpowiedzieć, że gówno u mnie słychać, bo nagle
zmieniłem zdanie i chciałem wywalić go z mieszkania, ale ponownie
usłyszałem pukanie do drzwi. Tym razem nie wierzyłem już, że to
ci goście od Nike. Na pewno wysłaliby mi list, może znaleźliby
mój numer i wykonali telefon. Panie Poniatowski chcielibyśmy z dumą
ogłosić...
Wstałem
z fotela i znowu otworzyłem drzwi. Teraz stała w nich moja sąsiadka
z mieszkania naprzeciw, Jolanta, która była grubo po trzydziestce,
miała narzeczonego w więzieniu i podobno prostytuowała się przez
internetowe portale, przynajmniej tak gadali w bloku – ale jak dla
mnie, to raczej po prostu miała wielu chłopaków w tym samym
czasie. Nie jej wina, że łatwo się zakochiwała.
– Co
jest? – zapytałem ostro, bo znałem ją trochę i
wiedziałem jak mam się z nią obchodzić. Do tego oparłem się
ręką o futrynę, blokując wejście.
– Słyszałam
u ciebie jakieś śmiechy, głośno jest u ciebie, przez ściany
słychać, muzyka jakaś gra – zaczęła nawijać tym
swoim zdezelowanym, zachrypniętym głosem, który budził we mnie
odrazę. – Posiadówę jakąś masz, coś takiego? Jakąś
imprezę?
– Nikt
się nie śmiał – powiedziałem powoli. – Nie
gra żadna muzyka i nie mam gości. Zresztą to nie twój biznes.
Nagle
usłyszałem za sobą, wewnątrz mieszkania, skrzypnięcie mojej
wysłużonej kanapy, a po chwili zaciekawiony głos Michała:
– Kto
przyszedł Marcel?!
Jolanta
spojrzała na mnie, mrużąc oczy i chcąc mnie chyba tym
spojrzeniem zabić.
– Nie
masz gości, co? – Pytanie miało być szpilą.
– To
tylko Michu – odpowiedziałem, bo właśnie mi się
przypomniało jak mówili na niego chłopaki w magazynie. – Michu
to żaden gość. I tak jak mówię, to nie twoja sprawa.
– MARCEL
WEŹ JĄ ZAPROŚ DO ŚRODKA! NAPIJE SIĘ Z NAMI!
Mogłem
ich przecież wywalić – jego i ją – ale coś mnie tknęło i
przyjąłem postawę samarytańską. Westchnąłem tylko i
przepuściłem Jolantę, która podziękowała mi skinieniem głowy.
Kiedy szła do salonu, kręciła srogo swoim tłustym tyłkiem, ale
nie było to zbyt rajcowne, zresztą ona cała nie była wcale
rajcowna. Ciało miała roztyte, twarz rozpadającą się na kawałki,
ale najgorsze posiadała usta. Jolanta to posiadaczka najbrzydszych
ust jakiekolwiek widziałem. Sztucznie napompowane kwasem wargi,
wulgarne i opuchłe, jak glonojad, jak gumowy przepychacz do kibla.
Ktoś spieprzył jej te usta koncertowo, a ona jeszcze za to
zapłaciła.
– Cześć – przywitała
się z Michem kobieta, posyłając mu brzydki uśmiech. – Jestem
Jolanta.
– Michał – odparł
mój były prawie-kolega, podnosząc się z kanapy i całując
wyciągniętą dłoń Jolanty z uroczystym namaszczeniem.
– Och...
Co za dżentelmen...
Patrzyłem
na to z boku i myślałem, że się zaraz autentycznie porzygam. A
potem poszedłem po szklanki i kieliszki, bo zostałem o to
poproszony przez tego dżentelmena w podróbce koszulki Guessa
i dresach z adidasa, pewnie też nieoryginalnych. Nie miało to
zresztą znaczenia, bo markowe rzeczy – ich kult – uważałem za
puste kalorie dla ludzi o niskiej samoocenie. Ja chodziłem w byle
czym i miałem to gdzieś, przynajmniej nie trwoniłem kasy. Tkwiąc
w kuchni – celowo zostałem w niej dłużej, przedłużając
nieuniknione – słyszałem ich wciągającą, pasjonującą
rozmowę. Naprawdę beznadziejna sprawa, pierwszy raz doświadczyłem
czegoś tak głupiego i intrygowało mnie, jak można być tak
ograniczonym. Szło to mniej więcej tak:
– Ja
wstaję zawsze o siódmej, potem biorę długi prysznic...
– Ja
też wstaję z samego rana i muszę wziąć prysznic, zawsze
przekręcam na gorącą wodę...
– Ja
najpierw myję się w gorącej, a potem w zimnej, zawsze kończę
zimną wodą, to podobno hartuje...
– No
tak, hartuje...
– A
potem piję kawę, nie wyobrażam sobie rozpocząć dnia bez kawy...
– Ja
też. Codziennie piję kawę z rana, ona mnie budzi, bez niej jestem
jak zombie...
– Mocna,
słodka kawa z rana to wszystko, czego mi trzeba, żeby się
obudzić...
– Tak,
ja też tak mam. Słodzę zawsze dwie łyżeczki, czasami trzy
łyżeczki, kiedy czuję, że dzień będzie ciężki...
Wróciłem
do salonu i postawiłem przed moimi gośćmi szkło. Potem usiadłem
na fotelu i zacząłem się im przyglądać. Wyglądali jak
karykatury człowieka, dwie tępe małpy, pieprzące jakieś
niestworzone farmazony. Szkoda było czasu na rozkminianie po co
Michu do mnie przyszedł – szukanie sensu tam gdzie go brak to
naiwne zachowanie. Akurat zaczął się mecz, więc miałem czym się
zająć. Facet otworzył wódkę i polał – najpierw damie, potem
sobie. Napili się. Po chwili znowu nalał i ponownie się napili.
Rozlał trzeci raz, ale wódka tym razem trochę postała w
kieliszkach.
– Słuchaj
Marcel, ziomek mi pisze czy może wpaść – oznajmił
Michu i to nie brzmiało jak pytanie.
– Nie
może – odpowiedziałem mu, nawet na niego nie
spoglądając.
– Napisałem
mu już, że może wbić, ale musi wziąć coś do picia. Chyba nie
jesteś zły, co?
– Właściwie
to jestem.
Michał
nie odezwał się już więcej na ten temat, wrócił do rozmowy z
Jolantą. Kobieta siedziała tuż obok niego, założyła nogę na
nogę. Miała na sobie bluzkę z głębokim dekoltem i krótką mini.
Jej grube nogi, które białą ich skórę obficie pokrywały
zmarszczki, odrzucały mnie i odrzuciłyby chyba każdego innego
faceta. Każdego oprócz Micha. Ale on nie był do końca normalny,
zdołałem to pojąć już pierwszego dnia w pracy. Poza tym miałem
prawie całkowitą pewność, że tego wieczora jest naćpany. Ona
może też coś wcześniej wzięła, wybuchała co chwila
histerycznym śmiechem i drapała się cały czas po kolanie. Gadali
sobie w najlepsze i pili, a ja kombinowałem jak ich tu wyrzucić bez
robienia awantury. Dochodziła godzina dziewiąta, kiedy mój telefon
zaczął dzwonić. Podniosłem się z wygodnego fotela, przeprosiłem
towarzystwo i poszedłem do kuchni. Numer był obcy. Odebrałem.
– TY
CHUJU ZROBIŁAM TEST I JESTEM W CIĄŻY! – Usłyszałem
znerwicowany głos jakiejś dziewczyny.
Przez
chwilę myślałem, że to jakiś żart czy inny wygłup.
– GNOJU,
SŁYSZYSZ CO DO CIEBIE MÓWIĘ?! – wydarła się po
drugiej stronie.
– Chyba
się Pani pomyliła – odparłem znudzony.
– Andrzej? – zapytała
zaskoczona.
– Nie.
– To
kto?
– Pomyłka.
Dobranoc.
Rozłączyłem
się. Jaka była szansa, że w takiej sprawie, ktoś kto dzwonił,
pomylił numer i że padło właśnie na mnie? Kolejny, szalony cud.
No i wyglądało na to, że ten cały Andrzej będzie miał
spieprzony wieczór – nie mówiąc już o spieprzonym życiu tej
dziewczyny. Korzystając z okazji, poszedłem jeszcze do kibla i
posiedziałem w nim dosyć długo. Potrzebowałem chwili dla siebie.
Ciszy. Może nawet spokoju. Potrzebowałem się też położyć,
wyspać, ostatnio nie czułem się najlepiej, a jutro musiałem
przecież wstać do roboty – na samą myśl o pracy, robiło mi się
niedobrze. Wyszedłem niestety z łazienki i wróciłem do salonu.
Teraz była ich trójka. Na moim fotelu siedział jakiś koleś,
którego kompletnie nie znałem. Wyglądał jak szkielet – chodzi
mi o to, że taki był chudy, policzki miał zapadnięte, oczy
głęboko osadzone. Na głowie nie posiadał ani milimetra włosów.
Kiedy mnie spostrzegł, odezwał się i mówił jakby go goniono:
– Ty
musisz być Marcel, prawda? Ja jestem Olek. Michu mi o tobie dużo
mówił. Podobno piszesz, nie? Chcę z tobą pogadać.
– A
ja chcę, żebyś zszedł z mojego fotela.
Koleś
zrobił to i zajął miejsce obok Jolanty. Kobieta siedziała teraz
pomiędzy dwoma facetami. Po minie, która zagościła na jej twarzy,
mogłem odczytać, że ten stan się jej podoba. Klapnąłem ciężko
na fotel i spojrzałem na TV. Ominęła mnie bramka, cholera.
– Słuchaj
Marcel, podobno wydrukowali ci kilka opowiadań, to prawda? – zapytał
podnieconym głosem Olek.
– Yhmh – mruknąłem.
– Wiesz,
bo ja też piszę i kurde nic nie chcą mojego wziąć. Znaczy
większość nie odpisuje w ogóle na moje maile, a jak już odpiszą,
to jeden na sto i że oczywiście nie chcą.
– Tak
bywa.
– No
i powiedz mi, co trzeba zrobić, żeby trafić do jakiegoś
czasopisma, do jakiegokolwiek? Co trzeba napisać? Trzeba mieć
jakieś układy, znajomości? Trzeba mieć, nie? Inaczej się pewnie
nie da, co? Trzeba pewnie im jeszcze zapłacić, co? Nie mówisz nic,
czyli pewnie tak. Wiedziałem, że tak jest. Jeżeli chcesz, żeby
cię wydrukowali, to musisz zabulić, tak to wygląda? Pewnie, że
tak. Co za gówno. Wysłałem już setki maili, dziesiątki opowiadań
i nic. A to są dobre opowiadania, naprawdę. Moja dziewczyna mówi,
że są bardzo dobre, mój brat też tak mówi. To są bardzo dobre
opowiadania, nawet wybitne, ale nikt ich nie chce drukować. Pewnie
się boją, na bank się boją. Bo piszę w nich samą prawdę. Boją
się prawdy, zawsze się bali. Pieprzona cenzura. A to są naprawdę
dobre opowiadania. Nie chciałbyś ich przeczytać? Mogę ci kilka
podesłać na maila jak chcesz. Podasz mi maila, to ci wyślę
jakieś. Nawet teraz, co? Podasz mi swojego maila?
Nie
odpowiedziałem mu na to pytanie. Spojrzałem natomiast na Michała i
zapytałem go:
– Skąd
ty wziąłeś tego pojeba?
Mój
gość numer jeden nie odezwał się – zrobił natomiast
wystraszoną minę debila. No i w tym samym momencie po raz kolejny
ktoś dobijał się do drzwi. Miałem już tego serdecznie dosyć.
Przecież to nie hotel.
– To
pewnie pizza – oznajmiła Jolanta. – Zamówiliśmy
w międzyczasie, kiedy cię nie było.
– No
to jak zamówiliście, to idźcie ją teraz odebrać – wyłożyłem
im logicznie.
– Z
tym że ja nie mam gotówki – wyznał Michu.
– Na
pewno dostawca ma ze sobą terminal.
– Nie
wziąłem, kurna, portfela. Serio. Zapomniałem, jakoś tak wyszło...
– I
zamówiliście żarcie, nie mając hajsu? Macie mnie za idiotę?
Spuścili
wzrok i wbili go w podłogę – dosłownie jakbym był nauczycielem,
pytającym o coś nieprzygotowaną klasę. Myślałem, że ich tu
zaraz wszystkich zatłukę. Podniosłem się jednak i poszedłem
otworzyć drzwi, bo facet na klatce był strasznie niecierpliwy i
zaczął naparzać agresywnie w dzwonek. Otworzyłem.
– Równo
czterdzieści wyszło – powiedział płaskim głosem.
Nawet
nie obrzuciłem go spojrzeniem. Wyciągnąłem gotówkę, akurat dwa
razy po dwie dychy i wręczyłem mu kasę.
– A
napiwek? – zapytał facet.
– Nie
tym razem stary.
Dostałem
od niego tę pizzę, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że przy
następnej okazji gościu sprzeda mi do środka gęstą kaczuchę –
będę musiał ogarnąć co to była za pizzeria. Wróciłem z
kartonem do salonu i położyłem ją na stoliku, obok pustej butelki
z wódką. Otworzyłem tekturowe pudełko i wziąłem sobie jeden
kawałek. Przynajmniej nie zamówili jakiejś z ananasem czy innym
gównem. Moi goście patrzyli na mnie jakoś dziwnie.
– Co
jest? – rzuciłem w eter.
– Pomyśleliśmy,
że pójdziemy do Jolki, już w sumie późno. Olek i tak jutro ma
poranną zmianę – oświadczył Michu, podnosząc się z
kanapy. – Nie masz nam chyba tego za złe, co? Ale serio
musimy się już zmywać.
– Dzięki
za gościnę sąsiad – wypaliła Jolanta, również
podnosząc swój tyłek z miejsca. – Weźmiemy sobie
pizzę i pójdziemy do mnie, nie obraź się...
– Pizza
zostaje – powiedziałem.
– Stary,
daj spokój... – wyjąkał niepewnie Michał.
– Płaciłem
za nią, więc zostaje. Zamówicie sobie swoją i za nią zapłaćcie.
Popatrzyłem
po nich groźnie, gotów nawet do bójki, ale nikt nie miał odwagi
kwestionować moich słów. Michu z Jolantą wyszli jako pierwsi, za
nimi szedł Olek. Koleś odwrócił się jeszcze do mnie i zaczął
coś bełkotać o tym, żebym podał mu tego maila, to wyśle mi
kilka opowiadań do oceny, że są naprawdę dobre, warte uwagi.
– Alek
nie ośmieszaj się – rzuciłem i gestem wyprosiłem go
za drzwi.
– Olek,
nie Alek. Alek to skrót od Aleksego...
– No
właśnie Alek, o tym mówię. Dobranoc.
Zamknąłem
za nim drzwi, przekręciłem zamek i pomyślałem o tym, że nawet
jak przyjdą teraz ci od Nike to i tak im nie otworzę. Pieprzę to.
A potem zdałem sobie sprawę, że pewnie i tak wcześniej musiałbym
otrzymać nominację – co raczej nigdy się nie wydarzy. Wróciłem
do salonu i wziąłem kolejny kawałek pizzy, po czym odgryzłem
praktycznie połowę na raz. Mecz dawno się już skończył, więc
wyłączyłem telewizor i poszedłem do sypialni. Usiadłem przy
biurku, odpaliłem laptopa i otworzyłem nowy dokument tekstowy w
OpenOffice. Za oknem mrugało ostre światło, pewnie policyjnego
radiowozu. To było kiepskie osiedle.
Zacząłem
od tytułu, a brzmiał on tak –
Trochę o zwykłym obłędzie. Potem po prostu już
pisałem. W słodkiej ciszy, w swoich czterech ścianach, we własnym
kącie, wypełniającym się raz za razem błogosławionym,
niebieskim poblaskiem.