poniedziałek, 31 stycznia 2022

Głosowanie na Lubuski Wawrzyn Literacki!!!

Od dzisiaj do 16 lutego można głosować na Lubuski Wawrzyn Literacki. Głosowanie jest za darmo, online. (Wymagane jest tylko potwierdzenie maila)

Link do głosowania na Paradę myśli nocnych:

Zaznaczamy TAK przy moim zbiorze, a na całej reszcie tytułów NIE (Tak, niestety trzeba ręcznie, każdy tytuł zaznaczyć na NIE i u mnie na TAK - jeżeli na mnie chcecie głosować oczywiście. Wiem, że to cholernie nieintuicyjne, ale nie ja wymyśliłem ten system...). Jestem gdzieś w połowie tych wszystkich tytułów, trzeba trochę przerolować stronkę - w sumie całość głosowania to minuta, dwie roboty.

https://docs.google.com/forms/d/e/1FAIpQLSfCNssovv4hKhxGHLWDzQuXjgeD3itRq81ddL9vUll7mZ6mng/viewform

Zbiór opowiadań można sobie pobrać z friko z mojego bloga w formie pdf.



Koniec Stycznia no i co dalej?

Nagrałem sobie dzisiaj stare opowiadanie, podrzuciłem je na jutuby, ale uwaga, bo jest dużo wulgaryzmów; cholera kiedyś pisałem bardziej bezpardonowo i wprost, co się ze mną stało? To jest ten tekst Scena pierwsza, ujęcie pierwsze, akcja kurwa!, który dzieje się na planie amatorskiego filmu porno. Na razie dostałem w ogóle dwa dislike pod filmami, ale mam to w dupie, bo nie jestem YouTuberem, tylko gościem, który stara się na wszystkich frontach zaciekawić swoim pisaniem. Link na YT do nagrania:

https://youtu.be/LE1Xo6YINkY

Podaję link do opowiadania niżej, można sobie zajrzeć, wrzucałem je we wrześniu:

https://mmielcarek96.blogspot.com/2021/09/scena-pierwsza-ujecie-pierwsze-akcja.html

Wiadomo coś tam cały czas piszę. Skończyłem wczoraj krótki tekst o starym facecie imieniem Lechu. Smutne raczej. Napisałem też ostatnio opowiadanie grozy i podesłałem je Krystianowi na kanał Straszne Opowieści. Jak nagra i będzie to też dam znać. Później też wrzucę to opowiadanie na bloga.

Się kurna przemogłem i wysłałem w końcu opowiadanie na konkurs literacki. Jak ktoś z was też pisze to pewnie wiecie, że te konkursy są jakieś lewe. Ja nigdy nic nie wygrałem, nawet nie dostałem wyróżnienia. Co za lipa. Może po prostu nie umiem pisać. Jeszcze jest jeden konkurs, termin za dwa tygodnie i też im coś wyślę. I potem przestanę słać przez kolejny rok. Znowu pewnie okaże się wielki chuj za miesiąc, kiedy będą wyniki. Ale co tam, karawana jedzie dalej...

No i jeszcze zbliża się głosowanie na Lubuski Wawrzyn. Od jutra ma niby ruszyć. Także liczę na wasze wsparcie. Byłoby miło gdyby udało się coś tam wywalczyć. Będę jeszcze o tym pisał. Nara.

Znalezione w sieci, podesłane przez narzeczoną. Z sympatią, albo bez, czyli przestańmy z tą polityką.


piątek, 28 stycznia 2022

Trochę o tym tekście

To opowiadanie, Trochę o zwykłym obłędzie, podesłałem do Pro Libris i mi wzięli do druku. Nikt inny tego nie chciał, a rozesłałem gdzieś do 15 czasopism, coś takiego. Sam tekst był może za ostry, nie wiem, a może był też zwyczajnie słaby. Zauważyłem jednak, że drukują głównie ugrzecznione gówno, jak powiesz już coś ostrzej to nie chcą brać. Mimo, że ogólny temat im się podoba, sam styl im się niby też podoba. Już mi dwa razy w Odrze odpisali, że wszystko okej, dobry tekst, ale nie, bo nie - zasłaniali się, że niby mają długą kolejkę tekstów. Nie wiem. W sumie nie mam pojęcia czemu zależy mi na tym, żeby drukowali mnie we wszystkich czasopismach w Polsce. W każdym jednym chce mieć coś wydrukowane, taki dziwny zamysł. Dlatego do tych co już się dostałem niczego nie posyłam (może jednak trzeba zacząć) Taki rodzaj szaleństwa.

Poprawiłem trochę ten tekst, także jak ktoś nie czytał to sobie może zajrzeć:

https://mmielcarek96.blogspot.com/2022/01/troche-o-zwykym-obedzie.html

Siedzę w robocie, ale wychodzę dziś wcześniej. Jest piątek, na zewnątrz się przejaśnia. Wieczór zapowiada się ciekawie. Może być cholera, może być...

poniedziałek, 24 stycznia 2022

(Listonosz) zawsze dzwoni dwa razy

Ostatnio z narzeczoną wzięliśmy się za czytanie Listonosz zawsze dzwoni dwa razy. Filmu jeszcze nie widziałem, chociaż to klasyk. I wiecie co? Nie wiem czy komuś zaspoileruje, ale tam w ogóle nie ma nic o listonoszu. Ani słowa. Całe życie żyłem w kłamstwie, myśląc, że to historia listonosza, który puka mężatkę. Nic z tych rzeczy. Tytuł to czysta metafora. Jak dla mnie książka - nowela właściwie, bo to krótkie - może być, jaj nie urywa, ale sprawnie się czyta. Godzina, maksymalnie dwie i po sprawie.

W każdym razie podsyłam link do opowiadania, które napisałem z dwa tygodnie temu, a jeszcze go nie wrzuciłem tutaj, nie wiem czemu. Możecie sobie przeczytać. Tytuł to Trochę o zwykłym obłędzie. Tak, jest o pewnego rodzaju szaleństwie.

https://mmielcarek96.blogspot.com/2022/01/troche-o-zwykym-obedzie.html

Trochę o zwykłym obłędzie

Trochę o zwykłym obłędzie

Miałem w końcu weekend i odpoczywałem, z tym że u mnie wolne wypadało tylko na niedzielę, bo pracowałem sześć dni w tygodniu, tydzień w tydzień. Był wieczór i oglądałem na swoim starym, grubym jak pudło telewizorze – właściwie telewizor nie należał do mnie, stanowił część wynajmowanego mieszkania – mecz średniaków polskiej Ekstraklasy. Nadawali go na kanale kodowanym, ale jakimś cudem ten kanał u mnie odbierał, kiedy cała reszta nie. Pomyślałem, że po prostu cuda czasami się zdarzają – na przykład jeden z pierwszych Jezusa w Kanie Galilejskiej, ten nad Wisłą w XX wieku, cud na Wembley w 1973 czy ten, że wciąż nie wybuchła III Wojna Światowa. Tak czy inaczej siedziałem sobie na kanapie, gapiąc się bezrefleksyjnie w ekran. Poziom był tak niski, że zacząłem się zastanawiać dlaczego ja nie gram na tym boisku, przecież nikt nie zauważyłby różnicy. Mogłem, będąc jeszcze dzieckiem, pokierować sobą inaczej i zostać piłkarzem, przynajmniej nie narzekałbym na kasę. Dobiegał koniec drugiej połowy, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Zdziwiłem się tym, bo rzadko miałem gości przychodzących bez zapowiedzi, rzadko miewałem gości w ogóle. W pierwszej chwili pomyślałem, że może ktoś przyszedł wręczyć mi nagrodę Nobla albo chociaż Nike. Włożyłem jakieś dresowe spodnie leżące w kącie, podszedłem do drzwi i otworzyłem. Na korytarzu stał mój znajomy z poprzedniej pracy – krótki epizod na hali magazynowej – Michał. No tak, gdybym dostał jakąś literacką nagrodę, to pewnie powiadomiliby mnie listowanie czy też zwykłym mailem.

– Siemasz stary, dawno się nie widzieliśmy! – rzucił facet, zaglądając mi przez ramię. – Masz gości? Nie przeszkadzam?

– Nie – odpowiedziałem na pierwsze pytanie. – I tak – na drugie.

– Czyli co? Mogę wejść?

Chyba po mojej minie powinien wyłapać, że naprawdę nie znaczy nie, ale wychodziło na to, że nie był zbyt rozgarnięty.

– A co jest? – spytałem znużony, bo i tak mnie to nie obchodziło.

– Nic. Tak wpadłem pogadać, rozumiesz, po prostu pogadać jak kolega z kolegą. Mam ze sobą coś dobrego, wiesz, coś na ząb – powiedział i wyciągnął zza pleców 0.7 czystej.

– Nie piję. Jutro muszę być o szóstej w robocie.

– Wypijemy stary, nie ma co się czaić!

– Nie.

Przez chwilę stał w ciszy przed moimi drzwiami i patrzył na mnie błagalnie, tak żałośnie, że prawie zrobiło mi się go żal.

– Dobra. Wejdź. Ale zero picia – oznajmiłem sucho.

– No i to chciałem usłyszeć! – wyrzucił i wepchnął się do mojego mieszkania.

I nie, nie wiem czy Michał ostatnim czasem ogłuchł. Kontakt z nim miałem zerowy, właściwie nigdy nie powiedziałbym, że jesteśmy kolegami. Zdjął buty w korytarzu, rozejrzał się po moim mieszkaniu – miałem tylko dwa pomieszczenia, poza kuchnią i łazienką – i wszedł do salonu.

– O! – prawie wykrzyczał z entuzjazmem. – Oglądasz Ekstraklasę?

Przytaknąłem mu obojętnym mruknięciem.

– Komu kibicujemy? – zapytał, siadając na kanapie i stawiając wódkę na stolik.

– Ja kibicuję sobie. Ty możesz komu chcesz.

Usiadłem na fotelu i spojrzałem na niego. Nie widziałem go może trzy albo cztery miesiące i w sumie nie wiedziałem czy się zmienił czy nie, bo serio obchodził mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg. Twarz miał gładko ogoloną, przez co wyglądał jak dorodny ziemniak, do tego błyszczała mu się od potu w elektrycznym świetle żarówki. Jego niebieskie oczy miały rozgorączkowany, niepewny wyraz. Zacząłem się zastanawiać czy Michał nie jest na jakichś dragach. Połączyłem w głowie kilka znanych mi faktów o tym facecie i mogło tak być, mógł coś w sumie brać.

– Co tam u ciebie stary słychać, co? – spytał mnie, splatając między nogami dłonie.

– Przyszedłeś tutaj, żeby mnie zapytać, co u mnie słychać? Serio?

– No tak, rozumiesz, dawno się nie widzieliśmy i tak sobie pomyślałem, że wiesz... Przyszedłem pogadać, jak kumpel z kumplem, tak że tego... Co tam u ciebie, he?

Już miałem mu odpowiedzieć, że gówno u mnie słychać, bo nagle zmieniłem zdanie i chciałem wywalić go z mieszkania, ale ponownie usłyszałem pukanie do drzwi. Tym razem nie wierzyłem już, że to ci goście od Nike. Na pewno wysłaliby mi list, może znaleźliby mój numer i wykonali telefon. Panie Poniatowski chcielibyśmy z dumą ogłosić...

Wstałem z fotela i znowu otworzyłem drzwi. Teraz stała w nich moja sąsiadka z mieszkania naprzeciw, Jolanta, która była grubo po trzydziestce, miała narzeczonego w więzieniu i podobno prostytuowała się przez internetowe portale, przynajmniej tak gadali w bloku – ale jak dla mnie, to raczej po prostu miała wielu chłopaków w tym samym czasie. Nie jej wina, że łatwo się zakochiwała.

– Co jest? – zapytałem ostro, bo znałem ją trochę i wiedziałem jak mam się z nią obchodzić. Do tego oparłem się ręką o futrynę, blokując wejście.

– Słyszałam u ciebie jakieś śmiechy, głośno jest u ciebie, przez ściany słychać, muzyka jakaś gra – zaczęła nawijać tym swoim zdezelowanym, zachrypniętym głosem, który budził we mnie odrazę. – Posiadówę jakąś masz, coś takiego? Jakąś imprezę?

– Nikt się nie śmiał – powiedziałem powoli. – Nie gra żadna muzyka i nie mam gości. Zresztą to nie twój biznes.

Nagle usłyszałem za sobą, wewnątrz mieszkania, skrzypnięcie mojej wysłużonej kanapy, a po chwili zaciekawiony głos Michała:

– Kto przyszedł Marcel?!

Jolanta spojrzała na mnie, mrużąc oczy i chcąc mnie chyba tym spojrzeniem zabić.

– Nie masz gości, co? – Pytanie miało być szpilą.

– To tylko Michu – odpowiedziałem, bo właśnie mi się przypomniało jak mówili na niego chłopaki w magazynie. – Michu to żaden gość. I tak jak mówię, to nie twoja sprawa.

– MARCEL WEŹ JĄ ZAPROŚ DO ŚRODKA! NAPIJE SIĘ Z NAMI!

Mogłem ich przecież wywalić – jego i ją – ale coś mnie tknęło i przyjąłem postawę samarytańską. Westchnąłem tylko i przepuściłem Jolantę, która podziękowała mi skinieniem głowy. Kiedy szła do salonu, kręciła srogo swoim tłustym tyłkiem, ale nie było to zbyt rajcowne, zresztą ona cała nie była wcale rajcowna. Ciało miała roztyte, twarz rozpadającą się na kawałki, ale najgorsze posiadała usta. Jolanta to posiadaczka najbrzydszych ust jakiekolwiek widziałem. Sztucznie napompowane kwasem wargi, wulgarne i opuchłe, jak glonojad, jak gumowy przepychacz do kibla. Ktoś spieprzył jej te usta koncertowo, a ona jeszcze za to zapłaciła.

– Cześć – przywitała się z Michem kobieta, posyłając mu brzydki uśmiech. – Jestem Jolanta.

– Michał – odparł mój były prawie-kolega, podnosząc się z kanapy i całując wyciągniętą dłoń Jolanty z uroczystym namaszczeniem.

– Och... Co za dżentelmen...

Patrzyłem na to z boku i myślałem, że się zaraz autentycznie porzygam. A potem poszedłem po szklanki i kieliszki, bo zostałem o to poproszony przez tego dżentelmena w podróbce koszulki Guessa i dresach z adidasa, pewnie też nieoryginalnych. Nie miało to zresztą znaczenia, bo markowe rzeczy – ich kult – uważałem za puste kalorie dla ludzi o niskiej samoocenie. Ja chodziłem w byle czym i miałem to gdzieś, przynajmniej nie trwoniłem kasy. Tkwiąc w kuchni – celowo zostałem w niej dłużej, przedłużając nieuniknione – słyszałem ich wciągającą, pasjonującą rozmowę. Naprawdę beznadziejna sprawa, pierwszy raz doświadczyłem czegoś tak głupiego i intrygowało mnie, jak można być tak ograniczonym. Szło to mniej więcej tak:

– Ja wstaję zawsze o siódmej, potem biorę długi prysznic...

– Ja też wstaję z samego rana i muszę wziąć prysznic, zawsze przekręcam na gorącą wodę...

– Ja najpierw myję się w gorącej, a potem w zimnej, zawsze kończę zimną wodą, to podobno hartuje...

– No tak, hartuje...

– A potem piję kawę, nie wyobrażam sobie rozpocząć dnia bez kawy...

– Ja też. Codziennie piję kawę z rana, ona mnie budzi, bez niej jestem jak zombie...

– Mocna, słodka kawa z rana to wszystko, czego mi trzeba, żeby się obudzić...

– Tak, ja też tak mam. Słodzę zawsze dwie łyżeczki, czasami trzy łyżeczki, kiedy czuję, że dzień będzie ciężki...

Wróciłem do salonu i postawiłem przed moimi gośćmi szkło. Potem usiadłem na fotelu i zacząłem się im przyglądać. Wyglądali jak karykatury człowieka, dwie tępe małpy, pieprzące jakieś niestworzone farmazony. Szkoda było czasu na rozkminianie po co Michu do mnie przyszedł – szukanie sensu tam gdzie go brak to naiwne zachowanie. Akurat zaczął się mecz, więc miałem czym się zająć. Facet otworzył wódkę i polał – najpierw damie, potem sobie. Napili się. Po chwili znowu nalał i ponownie się napili. Rozlał trzeci raz, ale wódka tym razem trochę postała w kieliszkach.

– Słuchaj Marcel, ziomek mi pisze czy może wpaść – oznajmił Michu i to nie brzmiało jak pytanie.

– Nie może – odpowiedziałem mu, nawet na niego nie spoglądając.

– Napisałem mu już, że może wbić, ale musi wziąć coś do picia. Chyba nie jesteś zły, co?

– Właściwie to jestem.

Michał nie odezwał się już więcej na ten temat, wrócił do rozmowy z Jolantą. Kobieta siedziała tuż obok niego, założyła nogę na nogę. Miała na sobie bluzkę z głębokim dekoltem i krótką mini. Jej grube nogi, które białą ich skórę obficie pokrywały zmarszczki, odrzucały mnie i odrzuciłyby chyba każdego innego faceta. Każdego oprócz Micha. Ale on nie był do końca normalny, zdołałem to pojąć już pierwszego dnia w pracy. Poza tym miałem prawie całkowitą pewność, że tego wieczora jest naćpany. Ona może też coś wcześniej wzięła, wybuchała co chwila histerycznym śmiechem i drapała się cały czas po kolanie. Gadali sobie w najlepsze i pili, a ja kombinowałem jak ich tu wyrzucić bez robienia awantury. Dochodziła godzina dziewiąta, kiedy mój telefon zaczął dzwonić. Podniosłem się z wygodnego fotela, przeprosiłem towarzystwo i poszedłem do kuchni. Numer był obcy. Odebrałem.

– TY CHUJU ZROBIŁAM TEST I JESTEM W CIĄŻY! – Usłyszałem znerwicowany głos jakiejś dziewczyny.

Przez chwilę myślałem, że to jakiś żart czy inny wygłup.

– GNOJU, SŁYSZYSZ CO DO CIEBIE MÓWIĘ?! – wydarła się po drugiej stronie.

– Chyba się Pani pomyliła – odparłem znudzony.

– Andrzej? – zapytała zaskoczona.

– Nie.

– To kto?

– Pomyłka. Dobranoc.

Rozłączyłem się. Jaka była szansa, że w takiej sprawie, ktoś kto dzwonił, pomylił numer i że padło właśnie na mnie? Kolejny, szalony cud. No i wyglądało na to, że ten cały Andrzej będzie miał spieprzony wieczór – nie mówiąc już o spieprzonym życiu tej dziewczyny. Korzystając z okazji, poszedłem jeszcze do kibla i posiedziałem w nim dosyć długo. Potrzebowałem chwili dla siebie. Ciszy. Może nawet spokoju. Potrzebowałem się też położyć, wyspać, ostatnio nie czułem się najlepiej, a jutro musiałem przecież wstać do roboty – na samą myśl o pracy, robiło mi się niedobrze. Wyszedłem niestety z łazienki i wróciłem do salonu. Teraz była ich trójka. Na moim fotelu siedział jakiś koleś, którego kompletnie nie znałem. Wyglądał jak szkielet – chodzi mi o to, że taki był chudy, policzki miał zapadnięte, oczy głęboko osadzone. Na głowie nie posiadał ani milimetra włosów. Kiedy mnie spostrzegł, odezwał się i mówił jakby go goniono:

– Ty musisz być Marcel, prawda? Ja jestem Olek. Michu mi o tobie dużo mówił. Podobno piszesz, nie? Chcę z tobą pogadać.

– A ja chcę, żebyś zszedł z mojego fotela.

Koleś zrobił to i zajął miejsce obok Jolanty. Kobieta siedziała teraz pomiędzy dwoma facetami. Po minie, która zagościła na jej twarzy, mogłem odczytać, że ten stan się jej podoba. Klapnąłem ciężko na fotel i spojrzałem na TV. Ominęła mnie bramka, cholera.

– Słuchaj Marcel, podobno wydrukowali ci kilka opowiadań, to prawda? – zapytał podnieconym głosem Olek.

– Yhmh – mruknąłem.

– Wiesz, bo ja też piszę i kurde nic nie chcą mojego wziąć. Znaczy większość nie odpisuje w ogóle na moje maile, a jak już odpiszą, to jeden na sto i że oczywiście nie chcą.

– Tak bywa.

– No i powiedz mi, co trzeba zrobić, żeby trafić do jakiegoś czasopisma, do jakiegokolwiek? Co trzeba napisać? Trzeba mieć jakieś układy, znajomości? Trzeba mieć, nie? Inaczej się pewnie nie da, co? Trzeba pewnie im jeszcze zapłacić, co? Nie mówisz nic, czyli pewnie tak. Wiedziałem, że tak jest. Jeżeli chcesz, żeby cię wydrukowali, to musisz zabulić, tak to wygląda? Pewnie, że tak. Co za gówno. Wysłałem już setki maili, dziesiątki opowiadań i nic. A to są dobre opowiadania, naprawdę. Moja dziewczyna mówi, że są bardzo dobre, mój brat też tak mówi. To są bardzo dobre opowiadania, nawet wybitne, ale nikt ich nie chce drukować. Pewnie się boją, na bank się boją. Bo piszę w nich samą prawdę. Boją się prawdy, zawsze się bali. Pieprzona cenzura. A to są naprawdę dobre opowiadania. Nie chciałbyś ich przeczytać? Mogę ci kilka podesłać na maila jak chcesz. Podasz mi maila, to ci wyślę jakieś. Nawet teraz, co? Podasz mi swojego maila?

Nie odpowiedziałem mu na to pytanie. Spojrzałem natomiast na Michała i zapytałem go:

– Skąd ty wziąłeś tego pojeba?

Mój gość numer jeden nie odezwał się – zrobił natomiast wystraszoną minę debila. No i w tym samym momencie po raz kolejny ktoś dobijał się do drzwi. Miałem już tego serdecznie dosyć. Przecież to nie hotel.

– To pewnie pizza – oznajmiła Jolanta. – Zamówiliśmy w międzyczasie, kiedy cię nie było.

– No to jak zamówiliście, to idźcie ją teraz odebrać – wyłożyłem im logicznie.

– Z tym że ja nie mam gotówki – wyznał Michu.

– Na pewno dostawca ma ze sobą terminal.

– Nie wziąłem, kurna, portfela. Serio. Zapomniałem, jakoś tak wyszło...

– I zamówiliście żarcie, nie mając hajsu? Macie mnie za idiotę?

Spuścili wzrok i wbili go w podłogę – dosłownie jakbym był nauczycielem, pytającym o coś nieprzygotowaną klasę. Myślałem, że ich tu zaraz wszystkich zatłukę. Podniosłem się jednak i poszedłem otworzyć drzwi, bo facet na klatce był strasznie niecierpliwy i zaczął naparzać agresywnie w dzwonek. Otworzyłem.

– Równo czterdzieści wyszło – powiedział płaskim głosem.

Nawet nie obrzuciłem go spojrzeniem. Wyciągnąłem gotówkę, akurat dwa razy po dwie dychy i wręczyłem mu kasę.

– A napiwek? – zapytał facet.

– Nie tym razem stary.

Dostałem od niego tę pizzę, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że przy następnej okazji gościu sprzeda mi do środka gęstą kaczuchę – będę musiał ogarnąć co to była za pizzeria. Wróciłem z kartonem do salonu i położyłem ją na stoliku, obok pustej butelki z wódką. Otworzyłem tekturowe pudełko i wziąłem sobie jeden kawałek. Przynajmniej nie zamówili jakiejś z ananasem czy innym gównem. Moi goście patrzyli na mnie jakoś dziwnie.

– Co jest? – rzuciłem w eter.

– Pomyśleliśmy, że pójdziemy do Jolki, już w sumie późno. Olek i tak jutro ma poranną zmianę – oświadczył Michu, podnosząc się z kanapy. – Nie masz nam chyba tego za złe, co? Ale serio musimy się już zmywać.

– Dzięki za gościnę sąsiad – wypaliła Jolanta, również podnosząc swój tyłek z miejsca. – Weźmiemy sobie pizzę i pójdziemy do mnie, nie obraź się...

– Pizza zostaje – powiedziałem.

– Stary, daj spokój... – wyjąkał niepewnie Michał.

– Płaciłem za nią, więc zostaje. Zamówicie sobie swoją i za nią zapłaćcie.

Popatrzyłem po nich groźnie, gotów nawet do bójki, ale nikt nie miał odwagi kwestionować moich słów. Michu z Jolantą wyszli jako pierwsi, za nimi szedł Olek. Koleś odwrócił się jeszcze do mnie i zaczął coś bełkotać o tym, żebym podał mu tego maila, to wyśle mi kilka opowiadań do oceny, że są naprawdę dobre, warte uwagi.

– Alek nie ośmieszaj się – rzuciłem i gestem wyprosiłem go za drzwi.

– Olek, nie Alek. Alek to skrót od Aleksego...

– No właśnie Alek, o tym mówię. Dobranoc.

Zamknąłem za nim drzwi, przekręciłem zamek i pomyślałem o tym, że nawet jak przyjdą teraz ci od Nike to i tak im nie otworzę. Pieprzę to. A potem zdałem sobie sprawę, że pewnie i tak wcześniej musiałbym otrzymać nominację – co raczej nigdy się nie wydarzy. Wróciłem do salonu i wziąłem kolejny kawałek pizzy, po czym odgryzłem praktycznie połowę na raz. Mecz dawno się już skończył, więc wyłączyłem telewizor i poszedłem do sypialni. Usiadłem przy biurku, odpaliłem laptopa i otworzyłem nowy dokument tekstowy w OpenOffice. Za oknem mrugało ostre światło, pewnie policyjnego radiowozu. To było kiepskie osiedle.

Zacząłem od tytułu, a brzmiał on tak – Trochę o zwykłym obłędzie. Potem po prostu już pisałem. W słodkiej ciszy, w swoich czterech ścianach, we własnym kącie, wypełniającym się raz za razem błogosławionym, niebieskim poblaskiem.

czwartek, 20 stycznia 2022

Parada myśli nocnych zgłoszona już oficjalnie

Dzisiaj dostałem telefon z Biblioteki Norwida w Zielonej Górze - bardzo miły swoją drogą - że mój zbiór już oficjalnie przyjęli do konkursu. Konkurencja - po okładkach i nazwiskach, bo nie zagłębiałem się w temat - jawi się konkretnie, na pewno są to tytuły bardziej medialne, także samo to, że w ogóle się zgłosiłem jest dla mnie w porządku. Głosowanie zacznie się po 31 stycznia i będzie online i za freeko (chyba tylko tam maila będzie trzeba podać), więc nie ukrywam, że liczę na to, że was to zainteresuje i po prostu zagłosujecie na Paradę myśli nocnych. Będę na pewno o tym jeszcze głośno pisał, jak już będzie można głosować.

http://wawrzyny.norwid.net.pl/index.php?option=com_content&view=category&layout=blog&id=81&Itemid=487

Poniżej link do ebooka w formacie pdf - Parada myśli nocnych, do pobrania. Naprawdę zachęcam do czytania, a po lekturze do oceniania i komentowania na lubimyczytać.pl 

https://drive.google.com/uc?id=1TMxc9CY76zm1RzW37Mfoi4YdJkB4oKGD&export=download

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4993649/parada-mysli-nocnych

I co więcej mogę powiedzieć. Cholera odsyłają mi ostatnio opowiadania, mówią, że w porządku, ale nie chcą, bo coś, nie chcą, bo mają przesyt tekstów i kiedy indziej. Mam trochę tego napisanego, cholera wydam zaraz kolejny zbiór z tej obfitości może. Chyba poszukam jakiś konkursów i podeślę coś gdzieś. A co tam. I tak leży. Nieciekawie w każdym razie. Dwa dni temu urodziło mi się w głowie nowe opowiadanie i dziś wieczorem będę sobie pisał. Może coś z tego będzie, zobaczy się. Mocna alegoria do naszej polskiej rzeczywistości. Napiszę to na pewno wrzucę. 

Tyle.

poniedziałek, 17 stycznia 2022

Gościu który oceniłeś mi książkę na lubimyczytać.pl

Też macie tak że kurwa czasami nie rozumiecie internetu? Oglądacie te komentarze debilne które zbierają dużo lików, jakieś gówno burze o cokolwiek, ten cały internetowy slang? Mam 25 lat i kurwa kompletnie tego nie rozumiem, czuję się czasami jak dinozaur w necie, autentycznie. I w ogóle nie mam ochoty za tym nadążać. W każdym razie...

Niedługo będzie można głosować na Paradę myśli nocnych w Wawrzynie Lubuskim - taki tam regionalny konkurs literacki - i będzie można głosować internetowo, także liczę na was. Musimy się zmobilizować, żebym zaszedł wysoko. Dam cynk jak już będzie.

https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4993649/parada-mysli-nocnych

SPRAWA SUPER WAŻNA:

Dwie osoby oceniły mi wysoko Paradę myśli nocnych na lubimyczytać.pl i chcę się odwdzięczyć. Także ten kto to zrobił niech do mnie napisze - na fb czy tutaj, czy maila, obojętnie. Wyślę wam po egzemplarzu drukowanym tego zbioru. W ramach podziękowań. Autentycznie chcę wam wysłać książkę, bo miło, że raz przeczytaliście, a dwa chciało wam się ocenić. Trzymajcie się i liczę, że się odezwiecie!

A ci którzy nie kojarzą, to wydałem zbiór opowiadań i można sobie za freeko pobrać pdf. Tutaj link:

https://drive.google.com/uc?id=1TMxc9CY76zm1RzW37Mfoi4YdJkB4oKGD&export=download

No i resztę z was też zachęcam do oceniania, jeżeli już przeczytaliście!


sobota, 15 stycznia 2022

Poprawianie książki

Do końca tygodnia muszę odesłać poprawki swojej książki i powiem wam, że nie jest to wcale jakieś przyjemne zajęcie - w sensie czytać któryś raz to samo i do tego, że ty to napisałeś. Pani Agnieszka z wydawnictwa Anagram się tym zajmuje i fajnie to ogarnęła, ale czasami za bardzo mi kastruje zdania. Ale to kwestia dogadania się, finalny efekt na pewno będzie niezły i za jakieś dwa, trzy miesiące będzie można już normalnie kupić Sztukę latania w księgarniach. Jaki będzie wynik i sukces to też zależy od was. Mam nadzieję, że się tą książką zainteresujecie.

Nagrałem też ostatnio jeden swój tekst W poszukiwaniu pozytywu - dwa linki, jeden do YouTube drugi na bloga do wersji czytanej:

https://youtu.be/IJtEMwkfzAo

https://mmielcarek96.blogspot.com/2021/12/w-poszukiwaniu-pozytywu.html


poniedziałek, 10 stycznia 2022

Gołąb siedzi mi na balkonie, o szóstej nad ranem

Dwa dni temu wrzuciłem opowiadanie, chyba nie najgorsze, można sobie przeczytać jak ktoś ma ochotę, ja już wczoraj rozesłałem do czasopism, może ktoś wydrukuje:


Z Anagramu wysłali mi przedwczoraj Sztukę latania po pierwszej korekcie i teraz muszę nad tym usiąść i przeczytać wszystko i w sumie robi mi się niedobrze jak o tym pomyślę. Muszę przeczytać 160 stron A4 czegoś co ja napisałem. Porażka, bo nie lubię tego robić, czytać tego co sam napisałem. No ale coraz bliżej jest tego, że będę mógł o sobie mówić pisarz. Chociaż nie, nie będę tak mówił. Po prostu wydamy książkę, którą będzie można normalnie wszędzie kupić.
Podrzucam jeszcze link do wywiadu (ze mną) właśnie w biuletynie Anagramu odnośnie Sztuki latania, strona 23:


Także zamiast pisać, muszę się brać za czytanie. Co za nuda.

niedziela, 9 stycznia 2022

Świat to śmieszne miejsce

Świat to śmieszne miejsce

Na studiach pracowałem jakiś czas jako ankieter i co to było za głupie zajęcie, mówię wam. Wszystko w tym było głupie, bez wyjątku. Tablet był głupi, pytania w nim były głupie. Kiedy tak się stało pod jakimś sklepem czy innym punktem czegokolwiek, to głupia wydawała się nawet podłoga, ściany, sufit. Powietrze sprawiało wrażenie, że jest głupie, głupie powietrze wypełniało głupie przestrzenie. No i ludzie też tacy byli. Ale najgłupszy w tej całej akcji byłem oczywiście ja. Pajac zaczepiający ludzi za marne drobne, pajac próbujący ukraść im cenny czas, kiedy oni gnali, bo mieli tysiące innych spraw – ale na pewno nie ciebie. Podlizywanie się, sztuczne uśmiechanie, witanie, żegnanie i dziękowanie za nic, no i oczywiście te zdania, które musiałeś sumiennie czytać. Zdania typu: "Który produkt stosuje Pan/Pani na przeziębienie?" albo "Po jaki lek sięga Pan/Pani kiedy boli Pana/Panią głowa?" gdzie po nich pojawiała się lista prawie trzydziestu marek albo producentów do zaznaczenia jako odpowiedź, a takich pytań potrafiło być kilkanaście – jakiś smutas układający te pytania sądził, że nikogo to przecież nie znudzi. A gadać z tobą chciała jedna dziesiąta i to głównie starcy, nie mający nic innego do roboty i przechodzący szybko na zupełnie inne tematy niż ta zasrana ankieta. A jak mówiłem – płacili słabo i często, żeby zarobić dniówkę, musiałem się napocić bardziej niż na magazynie. Rzecz jasna można było też samemu wypełniać te ankiety, słyszałem, że niektórzy cwańsi tak robili, ale ja miałem chore poczucie obowiązku i uczciwości. A poza tym kierownictwo straszyło nas, że tablet podsłuchuje. Chociaż na stówę wcisnęli mi kit, a ja uwierzyłem jak dziecko w Świętego Mikołaja.

Także stałem pewnego poniedziałku pod sklepem z mediami i zaczepiałem ludzi o jakiś bezsens i szło mi tak sobie, jak zwykle zresztą. Obok była taka ławka, która długo mi się przyglądała, więc postanowiłem sobie na niej w końcu klapnąć, bo miałem powoli wszystkiego dość – szła czwarta czy piąta godzina, a nie byłem nawet w połowie roboty. Zacząłem z zimną obojętnością przyglądać się wchodzącym i wychodzącym ze sklepu ludziom i myślałem sobie – co ja tutaj do jasnej cholery robię? Dlaczego zawsze wpieprzę się w takie bezcelowe działanie? Przecież mógłbym pracować jak jakiś normalny, zwykły człowiek – no chociażby za kasą w tym właśnie sklepie. Ale nie. Czasami sami robimy sobie pod górkę, z wyboru. I z własnej głupoty. Wtedy nie oczekujmy współczucia, chociaż ja wtedy oczywiście naiwnie oczekiwałem.

Automatyczne drzwi rozsunęły się i wyszły z nich dwie dziewczyny, które jakoś wcześniej mi umknęły. Zaczęły iść w moim kierunku. Były od siebie zupełnie różne, jak woda i ogień, może raczej jak zima i lato. Zima była brunetką o miłej dla oka figurze, czarnych oczach i twarzy bladej jak śnieg górskich szczytów. Lato natomiast miała płomiennorude włosy, poruszała się niby wierzba na wietrze, a w jej spojrzeniu tkwiło coś, co sprawiało, że czułeś się mały. Westchnąłem i podszedłem do nich oczywiście, bo taka przecież praca.

Rozmawiałem najpierw z Zimą, bo chociaż chłodna w obyciu, okazała się być pomocna i wyrozumiała. Druga dziewczyna również zmarnowała kilka minut, żeby odpowiedzieć na moje głupie pytania z ankiety, ale wiedziałem, że robiła to tylko ze względu na Zimę. Amelia i Róża. Tak miały na imię. Róża oczywiście była ruda. Róża oczywiście była poza zasięgiem.

Pogadały ze mną jeszcze chwilę, Amelia wyciągnęła ze mnie parę informacji o tym co ze mnie za gość, a potem odeszły w sobie tylko znaną stronę. Kilka sekund odprowadzałem je wzrokiem, a kiedy zniknęły za białą ścianą tej przeklętej galerii handlowej, poczułem się gorzej, tak jakby zabrano mi fajną zabawkę. Usiadłem ponownie na ławce i gapiłem się ślepo przed siebie. Trochę to trwało, ale w końcu musiałem wrócić do roboty. Wstałem i obiecałem sobie, że wzbiję się na wyżyny, załatwię to najszybciej jak tylko się da. Skończyłem trzy godziny później, wypompowany z emocji i sił, wróciłem do pokoju w akademiku.

Mój współlokator, Krzysiu, siedział przy swoim biurku i namiętnie grał w LOL-a. O Boże, jaka była z niego straszliwa, niewydarzona sierota – czasami zastanawiałem się z jakiej racji przyjęli go na studia, chociaż to coś mówi o poziome edukacji – a na dodatek wynik loterii genetycznej okazał się okrutny i Krzysiu był po prostu takim sobie pociesznym Krzysiem. Tak czy inaczej na środku naszego małego pokoju – lewa strona była moja, jego ta druga – leżały zwinięte jeansowe spodnie wraz z gaciami w białe kropki. Leżały tak i drwiły ze mnie srogo. Chłopak nawet nie obrócił głowy, kiedy wszedłem. Cyfrowa rozgrywka pochłonęła całkowicie jego uwagę i duszę.

– Krzychu do kurwy! – rzuciłem do niego.

Siedział w wielkich jak jego głowa słuchawkach, ale chyba mnie usłyszał, bo nie odrywając swojego łba od ekranu, odpowiedział mi:

– Co jest?

– Twoje brudne gacie zagradzają mi drogę.

– Że co?

– Gówno!

Podszedłem do niego i brutalnie zdjąłem mu z ucha jedną słuchawkę. Zerknął na mnie kwaśno, z dozą przerażenia. Postanowiłem na samym początku, czyli trzy miesiące temu – i sam nie wiem czemu tak postanowiłem – wprowadzić do naszego pokoju trochę zasad z celi – oczywiście nigdy nie siedziałem w kiciu. Czułem się tutaj trochę jak w więzieniu, dlatego uznałem, że skoro mam już współwięźnia to ja będę kimś na modłę gita – oczywiście bez seksualnych, proszę was, kontekstów. No i tak to zwykle wyglądało, musztrowałem go, gnoiłem delikatnie. Krzychu nie miał chyba ze mną lekko, ale nie pamiętam, żeby się skarżył.

– No co? – zapytał zdezorientowany.

– Zabierz te swoje śmierdzące majty z przejścia!

Odwrócił się na obrotowym krześle, nie zsiadł z niego tylko pochylił ze stęknięciem i rzucił te spodnie z majtami pod swoje biurko, pod nogi. Założył spowrotem słuchawki i wrócił do gry. Co za syf, pomyślałem sobie. Z kim ja muszę mieszkać i żyć. Chyba będzie trzeba rozejrzeć się za czymś innym albo poprosić o przeniesienie wewnątrz akademika.

W każdym razie zrzuciłem z siebie ubranie, wszedłem pod gorący prysznic, umyłem dokładnie zęby, wysmarowałem gębę tanim kremem z marketu, zajrzałem sobie głęboko w oczy – nie znalazłem żadnych oznak poczytalności – i wróciłem do pokoju. Krzysiu nie ruszył się na milimetr. Cieszyłem się jego szczęściem, autentycznie. Tą błogą, niczym nie skrępowaną, bezrefleksyjną egzystencją. Tylko pozazdrościć.

Opadłem ciężko na miękkie łóżko, mój telefon zabrzęczał, więc po niego sięgnąłem. Po chwili uśmiechnąłem się do siebie z głupim zadowoleniem naiwniaka. Amelia wysłała mi zaproszenie do znajomych na portalu społecznościowym na literę F. Oczywiście je przyjąłem i chwilę później pisałem z nią o różnych pierdołach. Nasza gadka nie była może wybitna, ale nie była też zła, Amelia sprawiała wrażenie rozgarniętej i zabawnej. W tym roku razem z Różą zaczęły studia na wydziale socjologii, wynajmowały pokój w niedrogim mieszkaniu i szukała bezowocnie pracy na pół etatu. Ja o sobie za dużo nie pisałem, nie było właściwie o czym. Więc skończyło się na tym, że raz na jakiś czas ze sobą pisaliśmy, odzywaliśmy czasami w tygodniu, zamieniałem z nią też słowo na uniwerku, kiedy akurat przypadkiem na nią trafiłem – nic wielkiego, żadna tam poważna znajomość. No i musicie zrozumieć moje zdziwienie, kiedy tuż przed Sylwestrem zaprosiła mnie na domówkę w tym ich mieszkaniu. Dzień wcześniej odbębniłem na szybko świąteczną wizytę w domu i siedziałem teraz sam w akademiku – tylko pijąc i pisząc – więc wyszło tak, że się zgodziłem. Nie miałem przecież innych, większych planów, potrzeby wyjścia do ludzi też jednak nie czułem, ale coś mnie tam ciągnęło – nie wiem co takiego. To takie dziwne uczucie, przyjemny impuls doładowany euforią, który przychodzi nagle i wiesz, że powinieneś coś zrobić. Jak na przykład wtedy kiedy przechodzisz koło totalizatora, zatrzymujesz się, włazisz do środka, puszczasz kupon i liczysz potem, że to będzie właśnie to. Oczywiście nie jest, ale na tym to wszystko polega. Na ciepłej, ale złudnej nadziei.

Ale wcale nie wyczekiwałem tego dnia i kiedy obudziłem się rano, a za oknem padał śnieg, zdałem sobie sprawę, że zupełnie się nie cieszę, a nawet czułem się z tego powodu podle. Nie miałem ochoty do niej iść, pierwotny entuzjazm niestety we mnie zgasł. Zjadłem małe śniadanie i udałem się na długi spacer, a kiedy wróciłem, w pokoju siedział już Krzysiu i rozpakowywał swoją wielką torbę pełną słoików i innego zapakowanego żarcia od mamusi. Zatrzymałem się w drzwiach i chwilę przyglądałem mu w milczeniu.

– No co? – zapytał w końcu i brzmiał jakbym chciał zrobić mu krzywdę.

– Nic Krzysiu, nic – oznajmiłem. – Będziemy mieć co jeść przez dobry miesiąc.

– Chyba ja.

– Pewnie stary. Pewnie.

W jego oczach nadal czaiła się podejrzliwość, dlatego zmieniłem temat.

– Myślałem, że zostaniesz w domu.

– Mój ziomek urządza na chacie zajebistą imprezę. Ma być wóda i trawa i pizza, zrobimy sobie turniej w fifę, wpadną może jakieś laski. Zaprosiłbym cię, ale mógłby być kwas, że przyprowadzę kogoś bez zapowiedzi. Wiesz o co mi chodzi, nie?

– W porządku. I tak nie lubię takich spędów, a celebracja Sylwestra i Nowego Roku to chyba najgłupsze święta w ogóle.

– Czyli?

– Co tu niby świętować? Kolejny rok i wciąż ta sama gnojówa, zapieprzamy po pachy i dostajemy namiastkę wolności w postaci właśnie takiego głupiego święta. Doją nas z życia każdego dnia i pozwalają bawić wtedy, kiedy oni tego chcą. Wielkie dzięki, ale nawalić się to mogę i bez okazji. A do tego to się wszystko sprowadza przecież. Widziałeś kiedyś jak wyglądają ulice z samego rana w Nowy Rok?

– Stary, ale o czym ty teraz gadasz?

No właśnie, co to właściwie było, o czym ja teraz mówiłem? Poczułem się niesłychanie głupio. Krzychu spoglądał na mnie jak na wariata. Uśmiechnąłem się pojednawczo, ale niewiele to pomogło. Wiedziałem, że ten wyskok był niepotrzebny, niski i co gorsza – strasznie drętwy. Sam szedłem przecież wieczorem do ludzi – co za hipokryzja. Zastanawiałem się skąd to w sobie mam, ale na nic konkretnego nie wpadłem.

Przez resztę dnia się do siebie nie odzywaliśmy i zanim Krzychu się zmył – zrobił to raczej wcześniej niż pierwotnie zamierzał – życzył mi wszystkiego dobrego na nowy rok. Życzyłem mu tego samego. Potem zostałem sam. Była dwudziesta, musiałem zbierać się do Amelii na imprezę. Wyszedłem przed czasem i zahaczyłem jeszcze o jakiś sklep monopolowy, nie wiedziałem co wziąć, dlatego wziąłem butelkę wódki i szampana. Na ich osiedlu znalazłem się za piętnaście, ale nie chciałem wyjść na frajera, więc poczekałem. Usiadłem na ławce i znalazłem sobie zajęcie – obserwowałem jak dwóch meneli w słabym świetle lamp pogina z wózkami dla dzieci i buszuje w śmietnikach; jeden miał nawet latarkę, którą energicznie i sumiennie skanował szabrowany teren. Byłem skłonny dać im nawet dychę, ale nie podeszli do mnie jak zwykle w takich sytuacjach bywa. No i kiedy w końcu wybiła godzina dziewiąta, stanąłem przed drzwiami mieszkania – na siódmym piętrze bloku wysokiego na dwanaście, w samym sercu Polski, w samym sercu Europy, a może i samego Świata. Numer się zgadzał, z wnętrza wydobywała przytłumiona techniawa. Już to sobie wyobrażałem: otwiera mi Róża, ja zapominam o czym to było i stoję chwilę jak debil. Wygląda jak gwiazda ogólniaka, piegi na jej twarzy wydają się narysowane, płomienne włosy ma spięte w kok. I wtedy Lato rzuca głośno do Zimy:

– Ami! Przyszedł ten twój znajomy spod sklepu! No wiesz, ten ankieter!

Nie miałem ochoty być żadnym znajomym ze sklepu, a tym bardziej pieprzonym ankieterem. Co ja właściwie tutaj robię, zapytałem sam siebie. Po co mi to? Westchnąłem ciężko i zamiast zapukać, odwróciłem się i uciekłem. Nie użyłem windy – zszedłem schodami. Chłód nocy, który poczułem szybko na twarzy, okazał się przyjemny. Ruszyłem chodnikiem, mając pod pachą dwie pełne butelki. Szedłem i zacząłem się zastanawiać co mam ze sobą zrobić tej przecież szczególnej nocy. Wrócić tam nie wrócę, to na pewno, bo wcale mi to nie leżało. Mógłbym pójść do pokoju w akademiku, no ale ja nie miałem nawet telewizora, żeby włączyć sobie Sylwestra z jakąś stacją. Nie liczyłem kroków, ale musiałem zrobić ich całkiem sporo, bo kiedy zaczął dzwonić mój telefon, było w pół do dziesiątej. To Amelia się dobijała, nie odebrałem, ale sumienie by mnie gryzło, gdybym ją totalnie olał. Znalazłem sobie jakieś ustronne miejsce, ławkę z dala od świateł. Położyłem na chodniku dwie butelki, ustawiłem je równo, etykietami przodem. Zacząłem im się przyglądać. A potem napisałem do dziewczyny:

– Przepraszam, ale nie przyjdę.

Minęły dwie, trzy minuty. Po dziesięciu przyszło tylko suche "okej". Nic więcej. Zimą przecież jest zazwyczaj zimno, prawda?

No tak, pomyślałem. Na pewno ominęła mnie kolejna, cudowna okazja poznania masy wspaniałych i interesujących ludzi. Już siebie tam widzę, jak siedzę na sofie, sączę powoli piwo i gapię się w ekran TV, w którym śpiewa jeden z dwóch gości od Modern Talking. Czyli tak, obok mnie usadzili jakiegoś dziwnego typa w luźnej koszuli, który w ogóle się nie odzywa, ale to pewnie jakiś kuzyn Róży albo Amelii albo jeszcze kogoś tam. Zima też siedzi obok mnie i stara się zagadywać, chce żebym czuł się dobrze, a może się jej nawet podobam, cholera wie, ale ja jestem na to wszystko obojętny. Róża natomiast jest obojętna na mnie, a to właśnie o nią mi chodzi i wkurzam się, że cały wieczór tak mnie olewa. W końcu Amelia łapie w co tutaj się gra i ostatecznie ona też przestaje się mną interesować. Ogólnie niezły pseudoromantyczny ambaras. Jest jeszcze gość, który gra oczywiście na gitarze, zwiedził całą Europę tylko z samym plecakiem, trenuje sztuki walki i ma na koncie Mistrza Polski Juniorów w pływaniu. Poza tym jeden cichy ćpun, przyszła gwiazda rocka, pani stomatolog ze sztuczną szczęką, gość, który będzie siedział za morderstwo, matka piątki dzieci, zakonnica bez powołania oraz mechanik samochodowy z nerwicą natręctw, kręcącą się wokół posiadania zawsze czystych dłoni. I wszyscy siedzimy sobie w pokoju o rozmiarach cztery na sześć metra, nie znamy przyszłości i straciliśmy kolejny rok. Żałośnie i bezpowrotnie zostaje nam coś odebrane, ale śmiejemy się głośno i bawimy przednio, bo tak przecież trzeba. To czyste szaleństwo, jasne, ale ludzie rzucają się w wir różnych skrajnych szaleństw tylko po to, by jakoś wypełnić te pustkę oczekiwania na śmierć. Markowe ciuchy, żywność bio, diety cud, zbieractwo, nowe auta, socjal media, poezja, loty w kosmos, Netflix, siłownie, seksualna rozwiązłość, operacje plastyczne, celibat, wyższe wykształcenie, religie wschodu, religie zachodu, alkoholizm, narkotyki, oglądanie sportu, kredyty, gry komputerowe, podróże, hazard, drugi etat, rodzicielstwo i w końcu miłość.

Sięgnąłem po butelkę wódki i zastanowiłem się nad tym, czy powinienem ją teraz otworzyć. Pociągnąłbym z gwinta, kilka dużych łyków i pętla na mojej szyi od razu by poluzowała. Świat to śmieszne miejsce. Pracowałem jako ankieter, przez trzydzieści lat zarobię okrągły milion, z perspektywami średnio, nawet Krzychu balował z kumplami, Amelia mnie pewnie skreśliła, bezpański pies wyglądał na przerażonego, karetka gnała na sygnale, ktoś najwidoczniej umierał. Tak, świat był naprawdę śmiesznym miejscem. Ci dwaj menele z wózkami znowu przemknęli nieopodal, chłopaki się nie poddawali, walczyli dalej, chociaż wszyscy inni już dawno skazali ich na porażkę. Podniosłem się, podszedłem do nich, zacząłem coś gadać, potem dałem im tę butelkę wódki i życzyłem wszystkiego dobrego. Nie zrobiło to na nich wrażenia, ale cóż, nie byłem przecież żadnym Chrystusem.

Szampana wziąłem ze sobą, mocno ściskałem w dłoni cienką szyjkę. Ruszyłem w drogę i szedłem, szedłem, szedłem, a nogi niosły mnie daleko. Zewsząd grała muzyka, światła tańczyły na ścianach wysokich bloków, niebo było szare, a ulice pełne. Mijałem istoty przypominające ludzi, istoty bez twarzy, szczekające, ryczące, warczące i nie czułem, że mam z nimi cokolwiek wspólnego. Zmęczyłem się w końcu, usiadłem na zimnym betonie, pośrodku niczego i otworzyłem butelkę. Napiłem się, a eter zaczął wypełniać kolor i dźwięk. Tani sikacz smakował słodko i wstrętnie. Na moich oczach świat rodził się i umierał na nowo. Ale to i tak nic wielkiego nie znaczyło, bo przecież dalej ciągnęła się ta sama, oczywista i nudna historia.

wtorek, 4 stycznia 2022

Post z roboty

Dziś obczaiłem, że wyszedł 67 numer Tekstualiów i jest tam moje opowiadanie, które wzięli mi z rok temu - i nawet dostałem mały hajs za to, więc się chwali. W ogóle być w numerze o Dostojewskim to miła rzecz. Kiedyś wrzucałem na bloga już to opowiadanie, można sobie zajrzeć i przeczytać. Takie ckliwe smęty trochę, ale najwidoczniej takie rzeczy wydawnictwa lubią. 

Dwa linki niżej, jeden do czasopisma, drugi do tekstu:

https://tekstualia.pl/index.php?lang=pl&p=numery&s=dostojewski&val&pid&fbclid=IwAR3JFGth7eUdC7dTSCQlACrpZy_TJqBokTal5RHAoGLtAm5rG1iviBaQ-S0

https://mmielcarek96.blogspot.com/2021/11/noca-przychodzi-ona.html

A co tam u mnie? Jakoś leci powoli, ostatnio mniej piszę i zrobiłem sobie krzywdę wracając znowu do WoW-a (co za porażka), ale jakoś krzesło mnie nie ciągnie, nie potrafię odnaleźć właściwych słów (jakkolwiek to głupio brzmi). Wiem jednak, że to norma i tak się często dzieje. Czasami w ciągu tygodnia napiszę więcej niż przez kolejne dwa okrągłe miechy (oczywiście poza kiepskimi pornosami, ale to jest inna sprawa, to piszę się samo i za łatwo i może jest czasami zabawnie i jest frajda to jednak satysfakcja żadna). Zrywy. W każdym razie kończę jedno opowiadanie, drugie mam rozpoczęte, a nad nową powieścią nie siedziałem od dobrego miesiąca. Zwykła robota nas zabija, zabija wszystko co w człowieku dobre i kreatywne. Wracasz i jest tylko łeb wypełniony ciężką pustką. Gdzie tu myśleć o czymkolwiek. No słabo... Na pewno jak skończę jakieś opowiadanie to się podzielę tym tekstem tutaj. 

Powiem wam, przyznaję się, że ja ostatnio nie czytam w ogóle. I coś mnie tknęło - pracuje w księgarni, ale to pewnie wiecie - i znalazłem gdzieś na półce za 5 złotych jakiś stary zbiór opowiadań lokalnego pisarza z początku lat 2000 i ten facet jest teraz całkiem znanym pisarzem, wydał kilka książek. Nie wiem co mnie tknęło, żeby to czytać. Ogólnie to ani to dobre, ani złe. Trochę monotematyczne - ale chyba każdy zbiór opowiadań tak ma. Jestem gdzieś w 1/3 i zastanawiam się: dlaczego w ogóle to czytam, po co? Może jak doczytam do końca to się dowiem. Może szukam w tym jakiejś prawdy o samym sobie, cholera wie. Może kiedyś też będę miał na koncie kilka książek. Może.

Z wizytką na dołku

Moje nowe opowiadanie znalazło się w majowym numerze e-eleWatora. Takie z humorem. https://e-elewator.org/e-e-8-marcin-waldemar-mielcarek/