Listopad - Nad górą wisi zielone słońce
Zabrał
ją najpierw do restauracji, sama wybrała „Il Vicolo” przy
Kupieckiej. Był piątek wieczór, spotykali się w każdy piątek,
czyli cztery razy w miesiącu i robili to od prawie trzech. Była
studentką psychologii, miała dwadzieścia dwa lata, brązowe, gęste
włosy, równie brązowe oczy i oliwkową cerę. Ładny nos i usta,
twarz trójkątną, policzki usiane piegami. Wcale nie wyglądała
jak Polka, ktoś obcy wziąłby ją raczej za Włoszkę albo
Hiszpankę. Była średniego wzrostu, o drobnej figurze, niewielkich
piersiach i wąskich biodrach. Chodziła głównie w sukienkach,
nawet gdy było zimno. Nigdy nie widział jej dwa razy wyglądającej
tak samo – zawsze miała inny strój, inne uczesanie, malowała się
inaczej, miała w oczach inny błysk. Nawet uśmiech za każdym razem
wydawał się inny.
Nie
był jej jedynym sponsorem.
– Ciebie
lubię najbardziej – odparła, kiedy raz zapytał ją o
tych innych.
– Każdemu
to mówisz?
Po
chwili namysłu odpowiedziała, że nie. Nie uwierzył jej
oczywiście. Dopiero na czwartym spotkaniu spytał ją, ilu jest poza
nim.
– Z
tobą jest was trzech – wyznała z taką lekkością i
nudą w głosie, jakby opowiadała mu o wczorajszej pogodzie.
– Zawsze
jest trzech?
– Nie.
Raz spotykałam się z pięcioma mężczyznami jednocześnie, ale
było to zbyt wyczerpujące. Nie miałam czasu na nic poza nimi.
Uznałam, że trzech to optymalna liczba.
– A
jeden? Nie może być jeden?
– To
by było prawie jak związek.
– Zbyt
intymne?
– Nudne.
W
„Il Vicolo” był z nią po raz pierwszy, ale kelner zdawał się
ją poznawać – a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Zamówiła
łososia z ryżem i warzywami jako danie główne, wcześniej
próbując flambirowanych krewetek z ciabattą. Do tego wypiła dwie
lampki białego wina. On zamówił tylko schab z kością podawany z
ziemniakami w mundurkach i duszoną młodą kapustą. Do picia
bezalkoholowe piwo. Jedno. Zawsze pozostawał trzeźwy na ich
spotkaniach, chociaż ona nie stroniła od alkoholu. Nie zapytał jej
o to, ale zdawał sobie sprawę, że traktowała wino i drinki jako
znieczulenie. Teraz nie bolało go to aż tak bardzo jak na samym
początku.
– Dlaczego
nie pijesz? – zapytała go pewnego razu. – Ani
razu nie widziałam, żebyś pił.
– Przez
żonę – odpowiedział.
– Żona
ci nie każe?
– Była
alkoholiczką.
– Alkoholikiem
zostaje się na zawsze. Podobno tak mówi medycyna.
– Masz
rację. Jest alkoholiczką, która nie pije od siedmiu lat.
Po
kolacji wziął ją do teatru, zwykle zabierał ją gdzieś, nie
ograniczał się tylko do restauracji. Wydawało mu się to
obligatoryjne. Oczywiście czerpał też z tego satysfakcję, lubił
przebywać w jej towarzystwie. Przeszli się spacerem między
górującymi nad ulicą kamienicami.
– Powinni
coś z tym zrobić – oznajmiła dobitnie.
– Z
czym?
– Z
tymi kamienicami tutaj. Odnowić je. To są takie stare, piękne
budynki, to jest centrum, a wygląda to wszystko okropnie. Ten
odrapany tynk, to graffiti na ścianach, stare okna i łuszcząca się
farba. Miasto powinno się za to wziąć. W końcu to centrum.
Wizytówka, jakby nie patrzeć.
– Nie
jestem pewien, czy to jest w interesie miasta. W sensie, czy to
wszystko do miasta należy. Raczej nie. Prywatni właściciele mogą
mieć gdzieś wygląd tych budynków. Ważne, że mają z tego
pieniądze, że ludzie płacą im czynsz.
– Piękno
powinno być w interesie nas wszystkich.
Trzymał
ją pod rękę i szli niczym para, chociaż dla wielu raczej
wyglądali jak ojciec z córką, a nawet dziadek z wnuczką. Nie
przeszkadzało mu to. Zdanie ludzi czy ich spojrzenia nigdy za bardzo
go nie obchodziły. Oczywiście, że paradując przy boku z tak
młodą, piękną dziewczyną czuł się młodziej, jakby znów sam
był na studiach. Miał pięćdziesiąt pięć lat, własną firmę
transportową, duży dom na Jędrzychowie i żonę. Nie miał dzieci.
Na
deskach teatru wystawiali komedię, całkiem zabawną satyrę. Zawsze
darzył ogromnym szacunkiem aktorów, głównie teatralnych.
Podziwiał ich umysł, to, że potrafili zapamiętać ogromne metry
tekstów – było to dla niego niemal niewyobrażalne. A mieli
przecież do tego jeszcze grać, panować nad mimiką, wiedzieć, co
zrobić w danym momencie. Ona też lubiła teatr, a może raczej
lubiła pojawiać się w ważnych czy też modnych miejscach. Czasami
pokazywała mu palcem jakąś osobę i mówiła szeptem, że to ktoś
ważny i przytaczała kilka ciekawych szczegółów. On kompletnie
nie obracał się w „tych” sferach. Posiadał pieniądze, ale nie
potrzebował wstępować do klubu bogaczy i sław.
Miała
na sobie czarną sukienkę, w której wyglądała jak milion dolarów.
Każdy mężczyzna i co druga kobieta oglądali się za nimi.
Schlebiało mu to, bardzo mu to schlebiało.
– Zawsze
chciałam być aktorką – wyznała mu, kiedy zasiedli już
na swoich miejscach. – Aktorką albo modelką.
– Mogłabyś
nią być.
– Tak
sądzisz?
– Tak.
Jesteś przecież śliczna.
– Wiem
o tym. Ale uroda przemija. Modelką mogłabym być kilka lat, może
trochę dłużej, ale wiadomo, jak to jest w takiej branży. A
psychologiem mogę być całe życie. Zresztą psychologiem też
chciałam zostać, kolejne marzenie z dzieciństwa. Pomaganie
dzieciom z problemami to dla mnie coś bardzo ważnego. Sama, będąc
dzieckiem, potrzebowałam pomocy i takiej nie uzyskałam. Poza tym to
solidna praca, tym bardziej w naszych popapranych czasach coraz
bardziej potrzebna. Problemy mają już kilkuletnie dzieci, nie
mówiąc o nastolatkach czy młodych dorosłych. Osobiście uważam
to za dramat.
– To
fakt.
Dwie
godziny później wyszli z teatru. Zaproponowała, aby odbyli jeszcze
krótki spacer po starówce. Zgodził się. Noc była bezwietrzna i
całkiem ciepła jak na listopad. Od dwóch dni nie padało.
Rozmawiali o spektaklu. Miała zawsze wiele do powiedzenia na temat
przeczytanej książki, obejrzanego filmu bądź właśnie sztuki.
Fascynowało go to. To, że poza ciałem było w niej jeszcze tyle
innych cudownych cech. On nie potrafił nawet w połowie tak celnie
artykułować swoich myśli.
– Przypominasz
mi Beatę za młodu – powiedział. – Jesteście
nawet trochę podobne. Te same kolory i oczy.
– Wiem – odparła. – Mówiłeś
mi to już wcześniej.
– Mówiłem?
– Tak.
– W
takim razie przepraszam. Nie lubię się powtarzać.
– W
porządku, nic się nie stało.
Wsiedli
w końcu do auta i pojechali do hotelu na obrzeżach miasta.
Recepcjonistka już ich znała, nigdy jednak nie pozwoliła sobie
nawet na krzywe spojrzenie. Doceniał to i zawsze zostawiał jej
sowity napiwek.
W
pokoju zapytała, czy chce jeszcze obejrzeć z nią jakiś film, ale
oznajmił, że nie musi już poświęcać mu tyle czasu. Nie
skomentowała tego i poczuł lekki ukłucie zawodu, bo liczył na
trochę inną reakcję. Poprosiła go, żeby wzięli razem prysznic.
Dotykała go czule podczas wspólnego mycia, on również pieścił
jej ciało. Małe piersi idealnie mieściły się w jego dłoni,
zupełnie jakby były stworzone do męskich dłoni. Powiedział jej o
tym.
– Być
może tak jest – odparła. – W końcu
mężczyźni i kobiety są dla siebie stworzeni, ich ciała są
stworzone do prokreacji. Czysta biologia. Nic więcej.
Potem
poszli do łóżka. Zaczęła jak zwykle, od pieszczenia go ustami, a
potem usiadła na nim i w ten sposób doprowadziła do orgazmu. Mieli
opracowany schemat, ale nie czuł, że jest to pewna rutyna. Po
prostu to lubił, tę pewność, świadomość tego, co dokładnie
się wydarzy. Niespodzianki nie były czymś, co cenił.
Po
wszystkim poszli się jeszcze raz umyć. Tym razem osobno.
– Kochasz
swoją żonę, prawda? – zapytała go, kiedy wróciła z
łazienki.
Miała
na sobie hotelowy biały ręcznik i zmyła już makijaż. Dostrzegł
na jej twarzy kilka przebarwień oraz ciemne worki pod oczami. Nadal
wyglądała pięknie. Wśród kobiet, jakie znał, należała do
niewielu, które tak naprawdę nie musiały się malować. Jedną z
nich była również jego żona.
– Kocham – odparł
bez namysłu.
– To
ciekawe.
Przez
chwilę było cicho, nawet bardzo cicho. Zrzuciła ręcznik,
eksponując tym samym nagie ciało. Patrzył przez moment, jak powoli
się ubiera. Majtki. Stanik. Najpierw jedna pończocha, potem druga.
Było w tym coś z poezji. Musiał w końcu zapytać.
– Co
jest ciekawe?
– To,
że wszyscy tak mówicie.
– Jak
mówimy?
– Zapewniacie
o miłości do swoich żon, do dzieci.
– Bo
je kochamy.
– A
mimo to potrzebujecie kogoś takiego jak ja.
– To
co innego.
– Co
innego?
– To
nie ma nic wspólnego z miłością.
– Chyba
jednak ma.
– Ma?
– Z
jej brakiem.
Przez
chwilę zastanawiał się nad znaczeniem jej słów. Był pewien, że
się myli. Nie potrafił jednak tego wytłumaczyć. Wiedział, że
jest w błędzie, że nie ma racji, mimo to nie umiał o tym głośno
powiedzieć.
– Miłość
jest skomplikowana – oznajmił w końcu.
– Jak
wszystko – odparła. – Nie miej mi tego za
złe. Po prostu jako przyszłego psychologa, przepraszam, przyszłą
psycholożkę, fascynują mnie ludzkie zachowania. Ludzkie emocje.
To, co siedzi w głowie człowieka.
– Rozumiem.
– To
co? Odwieziesz mnie jeszcze?
– Odwiozę.
Wynajmowała
mieszkanie, nie jeden pokój, a całe mieszkanie w bloku na ulicy
Lisiej. Nigdy nie był w jej mieszkaniu, bo nigdy go nie zaprosiła.
Odnosił wrażenie, że granicę stanowiło właśnie jej lokum.
Prywatna strefa, do której tylko ona miała dostęp. Szanował to.
Przez
całą trasę nie rozmawiali już o niczym. Skupiła się na swoim
telefonie, pisała do kogoś. Miał ochotę zapytać, do kogo. Nie
miał prawa zapytać, do kogo.
Zaparkował
pod samym wejściem do bloku.
– Dziękuję
ci za miły wieczór – powiedział. – To
naprawdę wiele dla mnie znaczy.
– Było
miło – przyznała.
– Tak,
było miło.
Wyciągnął
portfel i wręczył jej kilka banknotów.
– To
tak ekstra, zapomniałem ci przecież kupić prezent – powiedział
lekko zmieszany. – Przelew przyszedł, tak?
– Tak – odparła,
kiwając głową.
Wysyłał
jej co tydzień ustaloną kwotę na konto. Jako zapłatę za
spotkanie.
– To
co? Widzimy się za tydzień, tak? – zapytał,
uśmiechając się nieznacznie.
– O
tym muszę z tobą właśnie pogadać – odparła
powoli. – To było, niestety, nasze ostatnie spotkanie.
Bardzo mi oczywiście z tego powodu przykro. Nie kłamię w tym
momencie. Naprawdę jest mi z tym źle.
– Ostatnie
spotkanie?
– Tak.
– Dlaczego?
Stało się coś?
– I
tak, i nie.
– To
moja wina?
– Nie.
To mój wybór. Tyle.
Chwycił
ją za dłoń, a potem równie szybko puścił, widząc na twarzy jej
reakcję.
– Chodzi
o pieniądze? – Szukał powodu. – Będę ci
płacił dwa razy więcej.
– Nie
chodzi o kasę.
– To
o co chodzi?
Przez
chwilę patrzyła na niego, a potem westchnęła i wyznała:
– Poznałam
kogoś.
– Kogo?
Nowego sponsora?
– Nie.
Chłopaka. W moim wieku.
– Naprawdę?
– Tak.
Przez
chwilę poczuł, jak ogarnia go złość, a potem coś bliskiego
zazdrości. Nie pozwolił jednak, aby emocje wzięły górę. Wziął
dwa głębokie wdechy, ściszył radio, odpiął pas, aby uwolnić
klatkę piersiową.
– Od
jak dawna chciałaś mi o tym powiedzieć? – spytał.
– Poznałam
go dopiero dwa tygodnie temu – odpowiedziała. – To
całkiem poważna sprawa. Świeża, ale poważna.
– Kochasz
go?
– Chyba
za wcześnie na takie deklaracje.
– Kochasz
czy nie?
– Chyba
się zakochałam.
Westchnął
ciężko. Wiedział, że prędzej czy później to nastąpi, że
prędzej czy później z jakiegoś powodu ich spotkania się skończą.
Myślał jednak, że to on będzie tym, który powie „dość”.
Zawsze to on kończył podobne relacje. Teraz czuł się, jakby
dostał kosza. Nie o taką młodość mu chodziło.
– Czyli
kończysz z tym? – zapytał. – Za co będziesz
żyć?
– Niezupełnie
kończę.
– Nie?
To jak?
– Będę
miała tylko jednego sponsora.
– I
nie będę nim ja?
Pokiwała
ostrożnie głową.
– Czyli
wcale nie byłem twoim ulubieńcem? – Zabrzmiało to jak
stwierdzenie.
– Jakie
ma teraz to znaczenie?
– To,
że kłamałaś. Nie lubię, gdy się mnie okłamuje.
– Ludzie
kłamią. Myślę, że ty akurat powinieneś coś na ten temat
wiedzieć.
Nie
spodobały mu się słowa, nie spodobał ton. Uderzył ją w twarz, z
otwartej dłoni. Nie uroniła łzy.
– No
proszę – wycedziła. – Myślałam, że
jesteś takim samym dupkiem jak oni wszyscy. Nudne, stare dziady,
którym ledwo staje i którzy nie potrafią mówić o niczym innym,
jak tylko swojej pracy i forsie. Macie pieniądze i myślicie, że
jesteście w stanie kupić czas, kiedy nawet nie potraficie zadowolić
porządnie własnych kobiet. Myślałam, że jesteś jednym z nich.
Ale nie. Ty jesteś do tego zwykłą świnią. Brawo.
Uderzył
ją po raz drugi. Nie tolerował, kiedy ktoś zwracał się do niego
bez szacunku.
– Szkoda
mi twojej żony – rzuciła, otwierając drzwi.
– A
mnie szkoda chłopaka, który zakochał się w kurwie – powiedział
z wyuczonym spokojem. – On nic nie wie, nie? Nie wie, że
dajesz dupy starym dziadom za pieniądze? Że sprzedajesz się z
wygody, bo nie chce ci się uczciwie pracować, co?
W
jej ciemnych oczach dostrzegł tylko zimną nienawiść.
– Tak
myślałem – zaśmiał się. – Żegnaj
dziecinko, psycholożko – dodał kpiąco.
Wyszła
z auta i trzasnęła drzwiami. Potem kilka razy uderzyła torebką w
szybę, splunęła na nią i wystawiła środkowy palec.
– Wariatka! – krzyknął.
– Głupi
chuj!
Odjechał
powoli, bojąc się, że może wskoczyć mu przed maskę. Kilka chwil
później zaczął się śmiać. Śmiał się ze swojej głupoty, z
tego, że jeszcze kilkanaście minut wcześniej był w stanie
przychylić tej pannie nieba. Co za osioł, pomyślał. Osioł do
kwadratu. Ale musiał oddać jej, że czuł się przy niej młodszy.
Tak, zdecydowanie sprawiła, że znów był prawie młody. Będzie
musiał poszukać innej dziewczyny, innej studentki. Nie stanowiło
to właściwie żadnego problemu, ona też była przecież już
któraś.
W
końcu znalazł się na Jędrzychowie. Wjechał autem do garażu i
prosto z niego wszedł do domu. Było przed północą. Wparował do
salonu, ściągając z nadgarstka zegarek i rozpinając guziki
koszuli. Jego żona siedziała w fotelu przy świetle stojącej obok
lampki nocnej. Czytała grubą książkę.
– Dobra? – zapytał
cicho.
– Nie
bardzo – odpowiedziała.
– Nie?
– Ostatnio
mam wrażenie, że wszystkie te książki pisane są na jedno kopyto.
– Może
powinnaś zmienić gatunek.
– Chyba
tak.
Odłożyła
książkę i spojrzała na niego, ściągając okulary.
– Kolejna? – zapytała.
– Kolejna
co?
– Odeszła.
– One
nie odchodzą. Taki po prostu jest cykl przyrody.
– Będziesz
szukał następnej dziewczyny?
– Nie
wiem. Może.
Żona
podniosła się z fotela, ziewnęła i udała do sypialni. Przez
chwilę patrzył na jej ciało ukryte pod skąpą halką. Ona miała
czterdzieści osiem lat i wciąż mogła się podobać. Komuś
innemu. Prawdopodobnie też spotykała się z kimś na boku, tak
myślał w każdym razie. Nigdy jednak o to nie spytał, nie miał
odwagi. Ona nie zamierzała się chwalić. Miała więcej klasy niż
on.
Poszedł
do łazienki, wziął prysznic i położył się na łóżku. Światło
w sypialni było zgaszone. Przez okno wpadało światło księżyca,
była pełnia. Wsunął się pod kołdrę i objął ją. Wiedział,
że tej nocy raczej nie zaśnie.