Najsmutniejsza dziewczyna w mieście
Poznałem ją w akademiku, w windzie, miała na imię Klara. Właściwie to w windzie zobaczyłem ją po raz pierwszy, kiedy to zdążyła wsiąść, czy też ja zdążyłem otworzyć jej szare drzwi, zanim te z metalicznym dźwiękiem się zamknęły. Prawie nie rozmawialiśmy, prawie na nią nie patrzyłem, przecież wtedy była tylko kolejną nieznajomą duszą, obcą duszą, która miała zniknąć za moment, za chwilę, kiedy tylko winda życzliwie ją wypuści...
Następnego dnia znów ją spotkałem, stała sama i patrzyła w moją stronę. Ja prawie jej nie zauważyłem, bo szedłem przed siebie, ze wzrokiem utkwionym nigdzie, myśląc chyba o niczym. Kiedy ją mijałem, uśmiechnęła się do mnie blado, nieznacznie – ja też się uśmiechnąłem. I dopiero przechodząc obok spojrzałem na nią, na jej twarz, w jej twarz. Miała dobrą twarz, spokojne i łagodne oblicze kobiety o duszy anioła. Miała też ciemne oczy. Wielkie, ciemne oczy. Smutne oczy.
Jakoś tak wyszło, nie wiem dokładnie jak, zbierałem się do tego od kilku dni, że zaprosiłem ją wieczorem na miasto – ciągle widywaliśmy się w przelocie, później odważyłem do niej napisać, pisaliśmy ze sobą i dobrze nam się tak pisało-rozmawiało, bardzo naturalnie, niewymuszenie. Zaprosiłem ją wieczorem, właściwie w nocy, bo było przed dziesiątą. Zgodziła się.
Czekałem na nią na dole, w pustym holu akademika, patrzyłem na zegar wiszący nade mną, na chodzące leniwie wskazówki, i czekałem. W końcu do mnie wyszła, moja piękność w kolorach nocy, piękność będąca samą nocą. Patrzyłem na jej długie, proste włosy, bladą jak papier skórę, na różowe policzki i byłem oczarowany. Kiedy siedzieliśmy już tylko we dwoje na samotnej ławce w parku, pijąc z plastikowych kubków czerwone wino, dobrze wiedziałem, że ją znalazłem, właśnie ją. Wdychałem zimne, nocne powietrze, i było mi ciepło. Siedziałem na twardym drewnie, a było mi miękko. Wiedziałem, bo chciałem słuchać, a nie tylko mówić. Wróciliśmy razem, wróciliśmy późno i pod drzwiami jej pokoju się pożegnaliśmy. A kiedy one się zamknęły, ona zniknęła i światło z wiszących nisko żarówek zgasło, stałem tak nadal, czując ją wciąż na swoich wargach. Gdy wróciłem do siebie nie mogłem zasnąć, nie spałem tej nocy wcale.
Jakoś tak wyszło, nie wiem dokładnie jak, że zacząłem spędzać z nią, właściwie dla niej, dla nas, każdą wolną chwilę. To był chyba najlepszy mój czas, pełny czas, byłem szczęśliwy, byłem zakochany i nic nie miało znaczenia jak tylko ona, moja ciemnooka, smutnooka Klara. Gdzieś na początku naszej znajomości musiałem wyjechać na dwa tygodnie z miasta, ona w tym czasie przeprowadziła się do innego miejsca, małego pokoju, w żeńskim pensjonacie. Obiecała na mnie poczekać. I kiedy do niej wróciłem kochaliśmy się po raz pierwszy.
– Spójrz – powiedziała, kiedy miękko spoczywała na mojej nagiej piersi. – Widzisz nas? Tam, na górze?
Gładziłem delikatnie jej włosy, pocałowałem ją, a potem spojrzałem na wiszące nad nami dachowe okno. W ich czarnym lustrze, w ciepłym świetle nocnej lampki, odbijały się dwa nagie ciała. Leżeliśmy na podłodze, na białym materacu, zdjętym godzinę temu z łóżka. Zacząłem zastanawiać się, czy jesteśmy naprawdę tam, czy tu.
– Widzę – odparłem.
– Myślisz, że jesteśmy piękni?
– Ty jesteś piękna.
– Nie. Nie jestem – oznajmiła tak stanowczo, tak uroczo. A potem powiedziała coś, co zapamiętałem na zawsze. Coś, o czym nieustannie myślałem, będąc przy niej. – Nie jestem piękna, jestem po prostu smutna. Głęboko, nieskończenie smutna. Musiałeś to pomylić.
Nie odzywałem się jakąś chwilę.
– Dlaczego? – zapytałem
w końcu, odchylając się i lekko unosząc głowę. Spojrzałem
w
jej oczy. Kochałem jej ciemne oczy.
Podniosła się, obróciła na brzuch i zaczęła we mnie wpatrywać. Pocałowała mnie nagle mocno, łapczywie. A potem odezwała się miękkim, chłodnym głosem, tak chłodnym i miękkim, że pomyślałem nagle o zimnej stronie poduszki w upalną noc.
– Czy... Czy byłbyś w stanie dawać, dawać i nie oczekiwać niczego w zamian? Potrafiłbyś kochać mnie, potrafiłbyś kochać tak jak kiedyś ja... – zaczęła, ale głos jej zamarł, słowa utknęły w gardle. Ból. To musiała czuć.
– Klara... – Chciałem powiedzieć, że nie musi o tym mówić, że nie chcę by wyciągała przeszłości palącej jak ogień, przeszłości mogącej spalić nas. Ona jednak tego chciała, chciała być ze mną szczera. Całkowicie. Boleśnie.
– Nadal go trochę kocham, wiesz? – wyznała cicho.
Patrzyłem
na nią i nie wiedziałem co mam powiedzieć, nie potrafiłem
powiedzieć niczego mądrego, nie potrafiłem jej pocieszyć, czy też
zmyć z jej oczu napływających łez. Ścisnęło mnie w gardle,
jakaś przykra gula wyrosła w krtani. Przytuliłem ją i z trudem
zdołałem wyrzucić
z siebie tych kilka słów.
– Może kiedyś mnie też tak pokochasz...
A potem znów się kochaliśmy i to było piękne, ona była piękna, była ze mną, tylko ze mną, chociaż wiedziałem, dobrze wiedziałem. Wiedziałem, że nie jest moja. Później zgasiłem lampkę, położyłem się obok śpiącej Klary, objąłem ją mocno i zasnąłem na podłodze, na nagim materacu. Nad moją głową wisiało czarne niebo. Bez gwiazd, bez księżyca. W końcu zasnąłem, oczy miałem otwarte.
Jakoś tak wyszło, nie wiem dokładnie jak, minęły trzy miesiące i ze sobą zamieszkaliśmy. Wynajęliśmy nieduże i niedrogie mieszkanie w bloku. Podobało jej się to mieszkanie, urządziła wszystko po swojemu i lubiłem, kiedy z entuzjazmem opowiadała o tym, co trzeba jeszcze dokupić, jaki kolor firan będzie pasował do kuchni, jakimi dywanikami wyłożyć musimy łazienkę. Mieliśmy dużo roślin, dużo kwiatów, lubiła o nie dbać i do nich mówić. Powiedziała raz, że one tego potrzebują do szczęścia, ale ja wiedziałem, że to właśnie ona potrzebuje tych niby prostych, błahych rzeczy. Patrzyłem na nią wtedy, na jej ciemne, błyszczące oczy i mówiłem jak bardzo ją kocham. Śmiała się tylko, nazywała głuptasem i składała na moich wargach swoje.
Pracowałem i zarabiałem, pisałem też dużo opowiadań, ktoś postanowił mnie nawet wydrukować, zaczęło to nabierać sensu i rozpędu. Ona też pracowała, na cały etat, często do późna, ale nigdy się nie skarżyła. Wciąż byliśmy studentami, mieliśmy do zrobienia jeszcze rok magisterki. Dobrze nam się razem mieszkało, nie mieliśmy żadnych większych zmartwień czy problemów, życie wydawało się takie proste, łatwe, jakby było zabawą dzieciaków. Chodziliśmy do kina i na spacery, odwiedzaliśmy ulubione restauracje, robiliśmy wspólnie zakupy i często razem gotowaliśmy, razem też piliśmy, a kochaliśmy przynajmniej dwa razy w tygodniu. I nie kłóciliśmy się. Nigdy się nie kłóciliśmy. Byliśmy szczęśliwi. Ja byłem szczęśliwy.
– Spójrz! – wykrzyczała z entuzjazmem, przerywając moją drzemkę. – Widzisz?!
– Ale co? – zapytałem zaskoczony. Nie miałem pojęcia, o co jej chodzi.
Leżeliśmy
na plaży, nad jeziorem, przez suszę woda cofnęła się o dobre dwa
metry
i dzięki temu mogliśmy sobie leżeć na złotym, gorącym
piasku. Zupełnie jakbyśmy odpoczywali nad ciepłym morzem. Byliśmy
tutaj tylko my i zawsze tak było, mówiliśmy, że to nasza prywatna
plaża.
– No zobacz tam! Na niebo! – Wskazywała palcem jakiś punkt na odległym błękicie.
– No patrzę – powiedziałem. – Ale niczego nie widzę.
– Ta chmura wygląda zupełnie jak ty – oznajmiła z przekąsem.
– Jak ja?
– Jak twoja głowa. No spójrz. Widzisz? Duża głowa, duże, odstające uszy, ta wielka czupryna i o! Są nawet wory pod oczami...
– To zupełnie nie wygląda jak ja! – wyrzuciłem i przewróciłem się na nią, przycisnąłem mocno. Starała mi się wyrwać, a ja starałem ją pocałować. Odwracała głowę i śmiała się. Ja też się śmiałem. Chyba naprawdę byliśmy szczęśliwi.
Jednak któregoś dnia wróciła z pracy trochę później i od razu wyczułem, że coś jest nie tak. Byłem w domu przez cały dzień, miałem wolne, posprzątałem więc, umyłem podłogi, zrobiłem obiad. Kiedy weszła do mieszkania, zdjęła tylko buty i zamknęła się w łazience. Usłyszałem jak puszcza wodę. Długo siedziała pod prysznicem, bardzo długo. W końcu zapukałem.
– Hej, kochanie, wszystko gra?! – Musiałem krzyknąć, woda dudniła dziko o kafelki.
– Tak, w porządku. – Usłyszałem ciche zapewnienie.
– Obiad zaraz wystygnie...
– Już idę. Daj mi chwilkę.
Usiadłem przy stole i napiłem się wina. Jedzenie właściwie było już zimne. Klara przyszła do mnie po pięciu, może dziesięciu minutach, w każdym razie zdążyłem wypić całą lampkę.
– Przepraszam. To był ciężki dzień – oznajmiła i chwyciła za sztućce. Potem popatrzyła chwilę na swój talerz, na misterną konstrukcję z warzyw i mięsa. – Pięknie to wygląda.
– Co się stało? – spytałem. Nie dałem się zbyć.
– Nic – odbąknęła sucho.
– Nic?
– Zupełnie nic.
– Później mi powiesz, tak?
– No nic się nie stało. Naprawdę.
Nie ciągnąłem dłużej tego tematu, więc zabraliśmy się do jedzenia. Nie rozmawialiśmy teraz i to było dziwne, bo przecież zawsze rozmawialiśmy. O wszystkim i o niczym.
– Masz czasami tak, że budząc się myślisz o sobie, zastanawiasz nad sobą, w sensie nad tym, co właściwie robisz w tym miejscu, o tym czasie, właśnie tutaj, teraz? – spytała mnie któregoś razu w aucie, gdy wracaliśmy późną nocą z kina.
– Czasami tak – odparłem i obrzuciłem ją krótkim spojrzeniem. Jej duże oczy iskrzyły w świetle miejskich lamp.
– Ja czasami też – padło z jej ust.
– No i? – rzuciłem krótko.
– No i co?
– No i co wtedy myślisz?
Przez chwilę czekałem na jej odpowiedź.
– Że mi z tobą dobrze – powiedziała i pocałowała mnie w policzek. – Cieszę się, że jesteś.
Ale teraz było między nami dziwnie cicho, nienaturalna cisza wypełniła pokój i zrobiło się nagle ciemno i ponuro. Zerknąłem na bok, za oknem było jakoś szaro, zanosiło się chyba na deszcz. Spojrzałem na Klarę, ale ona wyglądała na nieobecną – może przebywała zupełnie gdzieś indziej, jej głowa, myśli w niej skryte, wciąż były dla mnie tajemnicą. Potem poczułem chłód. Nieprzyjemne zimno. Przeszło po całym moim ciele i to było coś obcego. Ten chłód poczułem w sobie. Pomyślałem wtedy, wytłumaczyłem w myślach, że może to tylko przez ten zimny obiad.
Dzisiejszy wieczór ciągnął się w nieskończoność, nudny, samotny wieczór. Nie mogliśmy znaleźć sobie miejsca, jakiegoś wspólnego zajęcia, a próby rozmów spełzały na niczym. Poza tym bolała ją głowa, tak mi powiedziała. Chyba oboje wyczekiwaliśmy tylko nadejścia nocy.
Czasami,
leżąc już cicho w łóżku, przyglądałem się jak śpi. Jej
spokojna twarz, śniąca
w bladym świetle, wyglądała jak
wieczny posąg, piękna statua, i patrząc na nią, czułem jakbym
miał przed sobą coś kruchego, ulotnego. Była tutaj ze mną, była
obok, ale wiedziałem, że to kiedyś się skończy. Musiało w
końcu, bo nie trwa nic wiecznie, tak przecież mówią.
Tej nocy męczyły mnie jakieś koszmary, czarne i ciężkie koszmary, bezkształtne obrazy, złe obrazy. Obudziłem się nagle i zauważyłem jak siedzi na łóżku, plecami do mnie. Chciałem zapytać czy coś się stało, ale zamknąłem szybko oczy, bo obróciła się, chcąc chyba sprawdzić czy śpię. Potem zobaczyłem, że nadal siedzi w tej samej pozycji i lekko zgarbiona, wpatruje się przed siebie – widziałem dobrze ją całą, okna były otwarte, światło wpadało przez nie, rozjaśniając cały pokój. Nie wiem jak długo tak siedziała. Nie mogłem zasnąć, nie mogłem się odezwać. Trwałem przy niej. Do rana. Nad ranem zasnąłem.
– Jak ci się spało? – spytałem następnego dnia, przy śniadaniu.
– Dobrze – odparła tylko.
– A jak głowa? Lepiej niż wczoraj?
– Lepiej.
– I to tyle?
Wzruszyła tylko ramionami.
Była sobota, ale nie miała ochoty nigdzie wyjść, powiedziała mi, że ma dużo pracy. Też zająłem się sobą. Czułem się dziwnie.
Minęły dwa albo trzy dni, wracałem z zakupów i wchodząc do mieszkania, usłyszałem jak rozmawia z kimś przez telefon.
– Pogubiłam się, po prostu pogubiłam. – Usłyszałem jej głos. Siedziała w salonie.
Zdjąłem cicho buty – nie wiem czemu, nie chciałem jej podsłuchiwać, jakoś tak wyszło.
– Myślisz, że tym razem będzie inaczej? – powiedziała do tego kogoś. – Ja też, chyba. Tak myślę. Myślę, że tak.
Nie mogłem tak dłużej stać i słuchać, czułem się źle, czułem jakbym robił coś złego. Dlatego popchnąłem za sobą drzwi od mieszkania, do tej pory otwarte. Zamknęły się głośno, chyba za głośno. Musiałem ją przestraszyć, bo nerwowo zakończyła rozmowę.
– Pogadamy później.
Zaniosłem zakupy do kuchni i wszedłem do salonu. Siedziała na sofie, przy lampce wina, przy wyciszonym telewizorze. Spojrzałem na nią. Miałem wrażenie, że przed chwilą płakała.
– Wszystko w porządku? – odezwałem się i usiadłem obok. Podciągnęła nogi.
– W
porządku – odparła. Pociągnęła nosem. Oczy miała
mokre. Wpatrywała się
w ekran telewizora.
– Z kim rozmawiałaś? – zapytałem. Nie było w tym złości.
– Z nikim – odpowiedziała szorstko.
– Z nikim?
– Z matką.
Westchnąłem, złapałem za pilot i wyłączyłem telewizor. Wciąż na mnie nie patrzyła.
– Co tam u niej? – Zadałem kolejne pytanie.
– U kogo? – spytała, jakby wyrwana z otępienia.
– U twojej matki.
– Dobrze.
Zbliżyłem się trochę i położyłem dłoń na jej nodze, zacząłem lekko po niej jeździć.
– Klara posłuchaj, co się tak naprawdę dzieje? Co?
Dopiero teraz podniosła na mnie swoje wielkie, ciemne oczy, te smutne oczy, które wydawały mi się smutniejsze niż kiedykolwiek.
– Nie wiem – odparła ociężale, powoli. – Nie wiem.
– Chodzi o niego? – zapytałem obojętnie, a raczej chciałem, by zabrzmiało to obojętnie. W brzuchu czułem jak mnie skręca.
Nie odpowiedziała. Wpatrywała się we mnie i było w jej spojrzeniu coś innego, oziębłego. Nigdy wcześniej tak na mnie nie patrzyła. Nie poznawałem jej.
– To z nim teraz rozmawiałaś, prawda? – rzuciłem, ale nie chciałem, żeby brzmiało to jak oskarżenie. A jednak tak było.
– Daj spokój... – wydusiła tylko.
Wstałem z sofy, przeszedłem się po pokoju, raz w tą, raz w drugą, potem zatrzymałem przy oknie i wyjrzałem przez nie. Świeciło słońce, ulica tętniła życiem, wszędzie pełno było kolorowych ludzi. Miałem ochotę wyjść do nich, do tych głośnych, obcych ludzi i już nie wrócić, zostać wśród nich na zawsze.
Odezwała się w końcu. Słowa miały gorzki smak, były cierpkie.
– Nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Jesteś dobry mój kochany, taki dobry, ale nie wiem, nie rozumiem dlaczego tak jest. Po prostu...
– Po prostu ja to nie on – dokończyłem za nią.
Z trudem odwróciłem głowę, by spojrzeć na nią, spojrzeć po raz ostatni, bo to był koniec, martwy i zimny koniec. Wpatrywała się we mnie. Uśmiechała. Blado. Uśmiechała przez łzy.
Jakoś tak wyszło, nie wiem dokładnie jak, że po kilku dniach zostałem w naszym mieszkaniu całkiem sam, a chyba już tylko w moim mieszkaniu. Siedziałem przy otwartej butelce i siedziałem z nią długo, za długo. Potem wstałem, za oknem dawno panował mrok. Potrzebowałem się przejść, musiałem się przejść. Wyszedłem na korytarz, a nogi poniosły mnie do windy. Widziałem jak powoli się zamyka i widziałem, jak chwilę później drzwi zaczynają się otwierać. Wszedłem, ale jej tutaj nie było. Byłem tylko ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz