poniedziałek, 4 października 2021

Parada myśli nocnych

Parada myśli nocnych

Leżę i nie śpię. Nie mogę jakoś spać. Patrzę tępo na zegar na ścianie i dużą wskazówkę zatrzymaną przed pierwszą. Nie śpię chociaż powinienem – jestem zmęczony, dziwnie zmęczony po całym dniu, który nie był ciężki ani wymagający, leniwy, pusty dzień. Prawdę mówiąc, to niczego konkretnego nie zrobiłem, ale nie wyrzucam sobie, bez przesady. Może to ta pogoda? Na pewno to pogoda, niskie ciśnienie, chociaż czy ciśnienie ma coś do rzeczy, jak nie ma się jeszcze trzydziestki? Nie wiem. Może powinienem o tym poczytać na telefonie, w necie. Ale teraz? Ona śpi obok, obudzę ją; to światło cholerne i pewnie nie wyciszyłem. Nie, właściwie to nie śpi. Zerkam na nią i widzę, że też nie śpi. Oczy ma otwarte, patrzy gdzieś na sufit, może w sam sufit, a może wcale go nie widzi. Światło z lampy wpada przez okno, jest jasno. Czarne oczy błyszczące w nocnym półmroku, otchłań studni, umarła gwiazda, głęboka mogiła.

– Śpisz? – pytam, chociaż wiem, że nie śpi. Widzę przecież.

– Nie – odpowiada cicho, bo jest późna pora. No ale zaraz, przecież mieszkamy sami, przecież jesteśmy dorośli, więc czemu tak cicho? Ja pierwszy szepnąłem, fakt, może to to.

– O czym myślisz? – znowu się odzywam, teraz głośniej, raźniej. Chyba szukam kontaktu, zwykłej rozmowy.

– O niczym – mówi to tak chłodno i szorstko. Od razu rozumiem; na odczepne.

No i wiem już oczywiście, że myśląc o niczym myśli o wszystkim, wszystkim tym czego nie może mi powiedzieć, nie chce powiedzieć. Usta wyrażają niezadowolenie, a mina jest gorzka i zła, smutna i zimna, tak samo jak myśli. Czarne oczy. Blada twarz. Była piękna kiedyś i jest piękna teraz, jest obok, ale myśli o rzeczach dla mnie zakazanych. Jej rzeczy – jej sprawa. Niby nic mi do jej głowy, ale o czym ona tak myśli? Czy to inny chłopak? Pierwsza miłość? Lepszy był czy gorszy? Bardziej kochał, bardziej ona kochała? Jak im było i ciekawe co robili – właściwie nieciekawe, nie chcę wiedzieć, bo po co? Jest tutaj ze mną, tamto minęło, jak u mnie minęło i to jest w porządku, tak musiało być. Ja i ona tutaj, leżymy w naszym łóżku. Dobrze nam, mi dobrze. Przykryty jestem ciepła kołdrą, głowę mam na miękkiej poduszce. A ona wciąż milczy i patrzy – nie na mnie, gdzieś patrzy. Ich rozmowy na każdy temat, brak tajemnic, wspólne plany, wybieganie w przyszłość. Trzymają się za rękę i biegną. Ona i on, nie ja. Co za widok, smutny, ale żywy. Źle jej ze mną? Ciekawe czy tak. Pewnie mogła trafić lepiej, na pewno się nad tym zastanawia. Każdy o tym myśli, każda kobieta, faceci mniej, bo są mniej warci i mają mniejsze możliwości. To jest taka pozostałość chyba po starym systemie – głowa rodziny w postaci faceta, kobieta jako skarb do zdobycia. A jej samej, samej sobie, jeżeli się udaje to w porządku, ale jak źle pójdzie to zawsze może być właśnie mąż – migocące na czerwono wyjście awaryjne. Kasa, pieniądze, siano, mamona, sałata. Kobiety lecą na kasę, ale nie moja, bo już dawno by mnie zostawiła. Mężczyźni lecą na kasę tak samo, tylko im trudniej się do nich zbliżyć. Pieniądze i pieniądze – odwieczny, palący problem, cel ostateczny, wyznacznik wszystkiego, ogólnoświatowe bóstwo, coś co łączy i dzieli. Faceci i ten nasz konkurs na najdłuższego, wciąż obowiązek sukcesu z tyłu głowy. Bądź facetem. Drogie fury, duża działka, wielki dom i syn-dziedzic. Władza i podziw, sława i chwała, uwielbienie kobiet, zazdrość pokonanych. Wszyscy nadal w to gramy. Co za pierdoły.

Zaczynam drapać się po udzie i czuję, że mam tam małą górkę. Ugryzł mnie komar, chyba komar, może pająk. Trę skórę mocniej – miłe uczucie to zwalczanie swędzenia, przyjemne dosyć i odprężające, można by zadrapać się do krwi. Komar mnie ugryzł na bank, no ale jak w sumie? Okno otwarte, w oknie moskitiera, może gdzieś dziurka jest i wleciał? Jeden, drugi, trzeci wleciał i będą teraz ciąć podczas snu. No nie wiem, nie widzę na suficie żadnego komara, chyba jest za ciemno, albo ich nie ma. Cholera już dziesięć po pierwszej, a ja nadal nie śpię. Zamykam oczy. Nadal nie śpię i nadal myślę, nie da się chyba nie myśleć o niczym, zupełnie i całkowicie nie myśleć. Pustka w głowie, śmierć mózgu, próżnia, zero absolutne.

Potem nagle i niespodziewanie, tak po prostu, błyska seks, a właściwie jego brak. Przecież facetowi seks chodzi po głowie co siedem sekund. Czyli ile to już? Patrzę na nią, oczy ma zamknięte, ciemne usta i brwi, a resztę bladą. Patrzę i liczę dni, wspominam kiedy, co i jak. Naliczyłem ich sześć. Sześć dni abstynencji. Dużo? Mało? Zależy dla kogo. Dla mnie dużo.
I ciekawe czemu nie? Mnie się chcę. Jej – nie wiem, może też. Powinienem zacząć, wyjść z inicjatywą, ale jakoś tak dziwnie, głupio mi. Jest po pierwszej, ona próbuje zasnąć, a ja tymi swoimi łapskami tylko z jednym i o jednym. Dobrać się do niej, tak chamsko i ordynarnie zacząć ją macać, mechaniczny, fizyczny akt, zero uczucia i romantyzmu. Robić jak zwierzę, myśleć jak zwierzę – jestem zwierzęciem z rozumem godnym wyprostowanej małpy. Nic szczególnego. Kiedyś, jak byłem młodszy, myślałem, że jestem wyjątkowy. Teraz wiem, że jestem wyjątkowy nie bardziej niż każdy. Tym co się udaje, to zasługa szczęścia. Fart to podstawa.

Zagrało mi w brzuchu. Zjadłbym coś, jestem głodny w sumie, a już po pierwszej. Nie powinienem jeść jak nie chcę przytyć, mieć brzuch jak galareta. Matka zawsze mi powtarzała, że nie mogę tyle jeść. A co tam. I tak mam przynajmniej dziesięć kilo za dużo. Zejdę na dół. Ale nie. Lodówka pusta chyba, przynajmniej nie ma nic na ząb, nic takiego super smacznego. Jutro zjem dobre śniadanie, pójdę do marketu, zrobię zakupy z samego rana. Obiad też jakiś porządny. Zjadłbym gołąbki na ten obiad. Gołąbki albo schabowego. Ziemniaki w sosie, słone frytki zamiast ziemniaków. Frytki.

– Też tyle myślisz o jedzeniu? – Zadaję pytanie, sam nie wiem po co. Lubię dzielić się myślą. Z nią, ze wszystkimi. To głupie, głupia myśl, głupi ja.

– Teraz? – pyta mnie. Zaskoczona jest, ale w głosie to chyba jakaś ulga, może nadzieja. Przecież wie czym to się kończy.

– No – wyrzucam. Zmierzam do jednego.

– Nie.

– A głodna jesteś? Ja jestem.

– Trochę.

Już mam wyrzuty, a jeszcze nie zaproponowałem, jeszcze nie zjadłem. Już żałuję i wiem, że to złe, dla mnie, dla mojego organizmu – organizm ma się jeden, jeszcze. Ale co tam, raz się żyje, sobie odmawiać nie potrafię. Hedone, króluj nam Pani.

– Jedziemy do maka? – pytam i śmieję się głupkowato, chcę chyba to usprawiedliwić
w jakiś sposób.

– Możemy – mówi jakby nie chciała, ale chce tak samo jak ja. Wiem o tym, już to przerabialiśmy.

– Ale to już ostatni raz, dobra? – kłamię jej, kłamię sobie, kłamię światu.

– Dobra.

I w głowie już obrazy żarcia, jak jakiś zwierz cholera. Pełna micha to pełna radość, wszystko co potrzeba to wypchany żołądek. Myślą wybiegać do jutrzejszego obiadu – zdradzam sekret szczęścia i długiego życia. Wieki i nic się nie zmienia, gros pokoleń, walka o ogień i pożywienie, Homo sapiens sapiens obdarzony myśleniem abstrakcyjnym i bezdennym bebechem.

Wstajemy, włączam światło, bezwolnie mrużymy oczy – paląca, bolesna jasność. Zaczynamy się ubierać, szukam swoich rzeczy. Jestem zadowolony, uśmiecham się głupkowato, bo na nic więcej mnie nie stać. Ona za to jakaś taka obojętna – złożona z ciała, ulotnych myśli i problemów dnia dzisiejszego. Parada myśli nocnych, parada myśli głupich, wizja tłustego burgera, na oścież otwarte okno, komar czyha na suficie, są dwie łyse małpy i pośpiech w ciszy, a ja wkładam wymięte, stare jeansy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z wizytką na dołku

Moje nowe opowiadanie znalazło się w majowym numerze e-eleWatora. Takie z humorem. https://e-elewator.org/e-e-8-marcin-waldemar-mielcarek/