Radio naparzało głośno klasycznego rocka, a ja prułem sto pięćdziesiąt na krajowej dwunastce, tnąc lewym pasem, kiedy tylko nadarzyła się do tego okazja. Silnik ryczał na obrotach jak szatan. Ledwo zjechałem przed trąbiącym na mnie autem, które jechało z naprzeciwka. Znów wychyliłem i dałem po garach. Teraz był to wielki tir. Zdążyłem. Debil. Jechałem dziś jak ostatni debil.
– Jedziesz kurwa jak debil! – rzuciła do mnie siedząca obok Justyna.
Z Justyną znaliśmy się trzy miesiące, chodziliśmy od jednego. Jechaliśmy właśnie dwieście kilometrów na spotkanie autorskie z jej ulubionym autorem kryminałów. Dla mnie gość pisał jak ostatni kretyn i dzban, dla niej był objawionym bóstwem. Prawda leżała pewnie gdzieś pośrodku.
– Zwolnij, bo jedziesz jak debil! – powtórzyła się.
– Gdybyś się tyle nie pindrzyła, bylibyśmy już dawno na miejscu. Godzina w plecy. Dla kogo tak się malowałaś, co? Bo chyba nie dla mnie.
– Nieważne.
Zerknąłem na nią, kiedy odwróciła głowę do okna. Wyglądała kurewsko dobrze i było to słowo odpowiednie. Miała na sobie krótką kiecę zadartą do połowy ud, oczy wycieniowane, usta pomalowane żywą czerwienią. Duże, pełne, wilgotne usta jakby opite krwią. Jej włosy, burza blond loków, opadała niby w nieładzie na ramiona. Wiedziałem, że wystroiła się dla tego gościa, mimo że on nie miał pojęcia o jej istnieniu. Jeszcze nie miał. Z całą pewnością ktoś taki jak ona utkwi w jego pamięci. Na długo.
– ZWOLNIJ DO CHOLERY! – wydarła się na mnie.
Zahamowałem. Dałem radę. Zabrakło mi centymetra, może dwóch, by zahaczyć przednim zderzakiem o tył czerwonego fiata. Spojrzałem na dziewczynę z furią.
– Przymknij się mała. Wiem co robię.
– Gówno tam wiesz. Chcę tylko dojechać cała.
Między mną a Justyną nie układało się jakoś super. Zapewne ona też zdawała sobie z tego sprawę. Byliśmy razem, fakt, ale byliśmy jakby w oczekiwaniu na lepszą okazję. Gdyby ktoś pojawił się na horyzoncie, bez skrupułów jedno rzuciłoby drugiego w diabły. Na nikogo lepszego jednak nie natrafiliśmy. Nadal mieliśmy siebie i tylko siebie. A Justyna rżnęła się jak bogini i było w tym coś zwierzęcego, ale jednocześnie romantycznego i poetyckiego. Nigdy nie miałem lepszej dupy. Wiedziałem, że głównie to trzyma mnie przy niej.
– Nie denerwuj się kochanie. Chcę tylko, żebyś zdążyła dać dupy swojemu kochasiowi – wyznałem pełen sarkazmu.
Nienawidziła tego. Oj, nienawidziła.
– TY CHUJU! – wyryczała i złapała mnie za ramię. Szarpnęła. Nie dałem się jej.
– Chcesz nas kurwa zabić?! – wykrzyczałem i odepchnąłem jej atakujące ręce.
– Zatrzymaj w tej chwili wóz!
Odpięła pasy i zaczęła walić w drzwi. Chwyciła też za klamkę. Na liczniku było ze sto czterdzieści.
– Uspokój się do kurwy!
– ZATRZYMAJ AUTO! TERAZ!
Posłuchałem jej. Zwolniłem i zjechałem na pobocze. Jakieś auto zatrąbiło wściekle w reakcji. Pomyślałem, pierdol się gościu. Nie masz pojęcia przez co teraz przechodzę!
Justyna otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu.
– Co ty odpierdalasz?! – zapytałem zdezorientowany.
– Wysiadam i ktoś inny mnie kurwa podwiezie! Z tobą nic nie idzie załatwić! Jesteś popierdolony!
Trzasnęła drzwiami i ruszyła przed siebie. Otworzyłem prawe okno i jadąc powoli obok niej, zacząłem przekonywać ją, żeby wróciła do środka. Używałem słów typu: kochanie, słonko, skarbie i słodka. Nie działało. Ostatecznie pokazała mi środkowy palec.
– Dobra kurwa! – rzuciłem. – Nie to nie! W dupie to mam!
I odjechałem z piskiem opon. Nie obejrzałem się we wstecznym lusterku. Nic mnie to nie obchodziło. Mogła sobie iść na piechotę. Nie mój pisarz, nie mój problem.
Nie ujechałem nawet dwóch kilometrów, kiedy zauważyłem, że na przystanku stoi jakaś dziewczyna. Łapała na stopa. Zwolniłem, a następnie zatrzymałem się przy niej. Co mi tam. I tak jechałem bez celu. Dziewczyna z bliska okazała się nawet niezła. Ciemnowłosa, opalona i raczej niska. Miała na swoich nogach krótkie jeansowe spodenki. Koszulka bez dekoltu i tak zdradzała miseczkę powyżej rozmiaru D.
– Szczęść Boże – zaczęła od wejścia.
Oho, pomyślałem. Będzie kurna ciekawie.
– Dzień dobry, cześć – rzuciłem.
Zamknęła delikatnie drzwi. Od razu zerknąłem na jej nogi. Miała konkretne, ale apetyczne brązowe uda i łydki. Kiedy wsiadała zauważyłem też, że jest posiadaczką niezłego tyłeczka. Zdecydowanie miała na czym siedzieć i czym oddychać. Jej czarne jak noc oczy spoglądały na mnie ufnie, lekko zezując. To nic, pomyślałem. Nikt nie jest idealny do kurwy nędzy. Nikt.
– Dokąd jedziesz? – zapytałem miłym tonem.
– Leszno.
– To dokładnie tam gdzie ja.
Kłamałem rzecz jasna, ale kto by w tej sytuacji nie skłamał.
– Jestem katoliczką – wyznała bez pytania.
– To tak jak dziewięćdziesiąt procent Polaków – zauważyłem.
– Tylko że ja jestem taką prawdziwą katoliczką, chrześcijanką. Wierzę całym sercem i duszą w Jezusa Chrystusa.
Okej, zagrało mi w głowie. Kolejna świruska, ale może być. Jestem chyba na nie skazany. Najwyraźniej tak musi po prostu to wyglądać.
– A czy ty jesteś chrześcijaninem? – spytała bardzo poważnie.
– Podwożę cię za darmo trzydzieści kilometrów – odparłem. – Chyba na to wygląda.
Zaśmiała się sztucznie. Nie miałem pojęcia co o tym myśleć.
– Bóg jest miłością – oznajmiła z przekonaniem.
– Święta prawda dziewczyno.
I nagle beż żadnego wcześniejszego ostrzeżenia położyła dłoń na moim kroczu i ścisnęła tam silnie niczym szczęki aligatora. To było przyjemne, ale i straszne. W jednej chwili ta obca laska miała nade mną pełnię władzy, decydowała o życiu i śmierci. Kto dał kobiecie taką moc nad mężczyzną i po co?
– Hej mała! – wyrzuciłem zaskoczony. – Uważaj! Prowadzę!
Znowu się zaśmiała i puściła mój sprzęt. Poczułem ulgę, ale i lekki zawód. Zapytałem ją co to było do cholery.
– Przysługa za przysługę. Ty pomagasz mi, ja pomogę tobie – wyjaśniła. – A poza tym jestem cholernie napalona i mi się w miarę podobasz.
– W miarę?
– Byłam już z przystojniejszymi facetami.
Pomyślałem nagle o Justynie. Ciekawe co robi teraz ta wariatka? Pewnie ją też ktoś wziął na stopa, musiała jakoś dotrzeć na to spotkanie. A jeżeli robi to samo co ta tutaj, czyli kupczy swoją dupą w zamian za podwózkę? Zastanawiałem się czy byłaby do tego zdolna. Dlaczego ludzie w ogóle robią takie rzeczy? Sprzedają się znaczy.
– To jak? – zapytała. – Chcesz się przejechać?
Zerknąłem na nią raz jeszcze. Nie powiem, wyglądała seksowanie, jej nogi były cholernie ponętne. Ciekawe jak wyglądała nago, jak prezentował się jej duży tyłek bez tych krótkich spodenek. Spytałem po co to robi?
– Dla zabawy – odparła. – Życie jest za krótkie i za nudne, żeby się nie bawić.
– A jak ma to się do nauk Jezusa?
– Jezus chciał szczęścia dla każdego z nas. Kiedy ciału jest dobrze, to również duszy jest dobrze.
Nic nie odpowiedziałem, bo zamiast tego zjechałem do leśnej zatoczki i wjechałem głębiej w las. Nie gasząc auta, powiedziałem:
– Słuchaj, ja mam dziewczynę...
– Nieistotny szczegół.
Otworzyła drzwi i wyszła z auta gładkim krokiem. Wylazłem za nią, oglądając ją teraz w pełnej krasie. Była nieźle zbudowana, duże cycki, duże dupsko – naprawdę konkretny materiał do rżnięcia. To było śmieszne, to, jak bardzo byłem tylko facetem, a ona kobietą w tej sytuacji. Mózg miałem na dole, w miejscu mózgu nie miałem nic.
Odwróciła się do mnie tyłem, oparła dłonie na masce auta, wypięła ten swój słodki zadek i wyrzuciła:
– Dobra, wskakuj. Muszę być w Lesznie jeszcze przed wieczorem.
Pieprzona samarytanka.
Podszedłem do niej od tyłu i wprawnym ruchem zsunąłem jej spodenki. Dwa nagie, soczyste pośladki wyskoczyły na wierzch. Opalone, duże dupsko świeciło nagością w moją stronę. Zdjąłem spodnie, złapałem ją za biodra i przysunąłem do siebie.
– Czekaj, czekaj! Wskakuj w garniak! – oznajmiła niby żartem, choć wiedziałem, że mówiła całkiem serio.
Posłuchałem jej, wyciągnąłem kondom z portfela i po chwili byłem gotowy.
Wszedłem w nią gładko, jej myszka nie stawiała oporu, chociaż nie czułem też, żeby była szczególnie mokra. Nie przeszkadzało mi to jednak, coś takiego nie przytrafia się zbyt często. Życie to sztuka łapania nadarzających się okazji. Ja właśnie taką okazję miałem zamiar wykorzystać maksymalnie. Obłapiłem ją w pasie i zacząłem jednostajnie i solidnie dymać. Dobre to było cholera, może nie lepsze niż z Justyną, ale bardziej zwierzęce i proste. Brałem ją jak sukę i nic więcej nie miało znaczenia, nie było oczekiwań, deklaracji, obietnic, wspólnych planów czy przyszłości. Tylko seks, tylko tu i teraz, nic więcej. Nie było mowy o miłości. Bóg się pomylił.
Oczywiście nie mogłem tak za długo. Dojeżdżałem ją rytmicznie, pchając jak najgłębiej i najmocniej się dało. Jej tłuste dupsko trzaskało jak rockowy riff. Ona natomiast była cicho, nawet nie dyszała, nie mówiąc o jękach. Chyba nie zrobiłem na niej większego wrażenia, musiała przeżyć coś podobnego nie raz. Stara wyga, cholerna dupodajka z długą listą odwiedzających. W końcu dopadło mnie i zlałem się potężnie w plastikową osłonkę, dzielącą mnie od jej płodności. Na prawym pośladku, tuż przy głębokim rowku, miała dwa brązowe pieprzyki. Ja natomiast całkiem puste jaja.
– Okej – wyrzuciła, kiedy już się ogarnęliśmy. – Przysługa za przysługę. Musisz mnie teraz podwieźć.
– Fakt. Nie ma nic za darmo – przyznałem.
– Święta prawda.
Kiedy już wsiedliśmy, zapytałem:
– A po co w ogóle tam jedziesz?
– Na spotkanie autorskie.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Mogłem to cholera przewidzieć.
Przez resztę drogi prawie wcale nie gadaliśmy, nie czułem takiej potrzeby. Ona też zajęła się sobą. Jej nogi nie robiły już takiego wrażenia, tyłek przestał być aż tak kuszący. Wydymałem ją i to tyle. Stała się kolejną, zwyczajną cizią, która przestała na ciebie oddziaływać. Czar prysł, magik zdradził swoje sekrety. Większość relacji, nawet tych krótkich i przelotnych, tak właśnie wygląda. Po wszystkim zostaje już tylko nudnawa szarość i emocjonalna rutyna.
Zajechaliśmy do miasta po pół godziny. Ta nie mówiła mi, że jestem piratem drogowym. Być może się trochę uspokoiłem. W końcu wysadziłem ją tam gdzie sobie zażyczyła, czyli na parkingu pod miejską biblioteką.
– Bóg zapłać – rzuciła na do widzenia.
Potem wysiadła, trzasnęła drzwiami i odeszła, kręcąc tym swoim opalonym tyłkiem jak latynoamerykańska tancerka.
I zanim JĄ zobaczyłem, usłyszałem:
– KTO TO DO KURWY BYŁ?!
Justyna pojawiła się przed szybą od strony kierowcy. Po chwili siedziała już w aucie.
– Co to za laska była się pytam? – powtórzyła pytanie. Oczy drżały jej z wściekłości.
– Taka jedna. Podwiozłem ją, nic wielkiego. Nawet nie wiem jak ma na imię – odparłem i chcąc przejść do ataku, zapytałem. – A ty? Jak się tutaj znalazłaś?
– Też ktoś mnie podrzucił.
Spojrzałem na nią. Wyglądała dobrze jak zwykle, ale coś był w niej nie tak. Nie wiedziałem co to takiego. Wydawała mi się naruszona, jeżeli wiecie o co mi chodzi. Zacząłem myśleć tylko o tym, że mogła mieć podobną przygodę do mnie. Ktoś ją zerżnął, na bank. Dała dupy jakiemuś obcemu facetowi w zamian za to, żeby ją podrzucił. Kurwa mać.
– Wiesz co – zaczęła nagle. – Nie mam ochoty jednak iść na to spotkanie.
– Ja tym bardziej.
Nie patrzyła mi w oczy. Unikała mnie. Cholerna dziwka. Chciałem zapytać ją co robiła, kiedy mnie nie było. Na pewno się z kimś pieprzyła. Na stówę. Ale nie zapytałem jej o to, bo nie byłem wcale lepszy. Mieliśmy kurewski remis.
– Może pojedziemy coś zjeść? – zaproponowała. – Właściwie jestem bardzo głodna.
– Jak chcesz. Możemy coś zjeść.
Uśmiechnęła się. Ja też się uśmiechnąłem.
Pojechaliśmy, słońce wisiało wysoko, a Justyna ściskała spokojnie moją dłoń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz