środa, 13 października 2021

Spędź noc w nawiedzonym domu

Z grupą znajomych wybraliśmy się w weekend na jedną noc do domu, który podobno miał być nawiedzony. Znaleźliśmy ogłoszenie w internecie i oczywiście byliśmy sceptyczni co do rzekomych nadprzyrodzonych zjawisk w nim zachodzących, ale mimo tego wypad wydawał się nam ciekawym przeżyciem. Zanim jednak tam pojechaliśmy, wykonałem telefon do ogłaszającego się właściciela. Okazał się nim dosyć młody człowiek, który otrzymał owy budynek w spadku po zmarłym wuju. Porozmawialiśmy o tym niecodziennym ogłoszeniu, którego tytuł brzmiał tak: "Spędź noc w nawiedzonym domu". Z samej treści wynikało, że można dom wynająć – cena za dobę liczyła sobie aż tysiąc złotych. Stał on w samym środku niewielkiej mieściny, nieopodal starego kościoła, a obok cmentarza. Facet powiedział mi, że to oczywiście trochę PR-owy chwyt i wpadł na ten pomysł, bo nie był w stanie domu sprzedać. Podobno działy się tam dziwne, niewytłumaczalne rzeczy, których przez pewien czas sam był świadkiem podczas remontowania tego budynku.

– No to niby co tam się takiego dzieje? – zapytałem ciekaw, co za kit spróbuje mi wcisnąć.

– Sam nie wiem, po prostu jakieś dziwne rzeczy, trudno to opisać – odparł znudzonym głosem, pewnie takim samym jak dla większości wydzwaniających dla samej afery. – Stuki, puki, jakieś inne osobliwe hałasy. Mój pracownik słyszał nawet kroki. Jeden raz dobrze zapamiętałem i to było najdziwniejsze co mnie w tym domu spotkało. Zrywałem tapetę w pokoju na górzę, grało radio, ale nagle po prostu przestało. No niby nic dziwnego, każdy sprzęt sie czasami zawiesza. Już miałem podejść i znowu je włączyć, ale usłyszałem wołający mnie z dołu głos i byłem pewien, że to głos Iwana. Zszedłem tam, do salonu, ale Iwana nigdzie nie zobaczyłem. Poczułem za to chyba przeciąg, jakiś zimny podmuch i potem patrzę, a drzwi wejściowe są otwarte na oścież. Wyszedłem na zewnątrz, ale nikogo na podwórku nie było. Zamknąłem na zasuwę i wróciłem na górę, do roboty, włączając znowu radio. Iwan przyszedł do mnie za jakiś czas, więc zapytałem go po co mnie wcześniej wołał i czemu zostawił otwarte drzwi na dole. Nie wiedział o czym do niego mówię. Zapewnił mnie, że nic takiego nie miało miejsca. Podobno siedział w kiblu przez cały ten czas i w ogóle mnie nie wołał. Uwierzyłem mu i popracowaliśmy jeszcze trochę, ale czułem się tam jakby obserwowany, jakby ktoś był z nami w środku, nie umiem tego wytłumaczyć. Skończyliśmy wcześniej i wyszliśmy z tego domu. Ale te cholerne drzwi znowu były otwarte i mocno się wściekłem. Wymieniłem jeszcze tego samego wieczora zamek. Potem się to już nie powtórzyło. Chociaż była też kolejna sytuacja, niedawno gdzieś. Sąsiad z naprzeciwka dzwonił mi, że w środku nocy zapaliło się w domu światło, że widział w oknie jakąś postać. Mówię kurde włamanie jakieś na bank. Policja przyjechała dosyć szybko i dostałem telefon, że dom jest pusty, żadne światło się nie świeci, a śladów włamania nie ma. Sam podjechałem jakoś po godzinie. Naprawdę wszystko wyglądało w porządku. Sąsiad musiał się chyba przewidzieć.

– Może to duch zmarłego wujka – rzuciłem ze śmiechem.

– Nie mam pojęcia. W każdym razie wuj w domu nie zmarł, a pod koniec swojego życia to nawet w nim nie mieszkał.

Nie mieliśmy jakoś daleko z miasta do tego domu, więc postanowiliśmy wynająć go za te pieniądze i spędzić w nim jedną noc. Oczywiście miała być to zakrapiana impreza z obecnością duchów na dokładkę, chociaż nikt z nas za bardzo w to nie wierzył. Głównym powodem przyjazdu tutaj był jeden z moich kumpli, Sebek. Miał tak jakby wieczór kawalerski, a że świrował mocno na punkcie zjawisk paranormalnych, to zorganizowaliśmy go właśnie tutaj. To swego rodzaju prezent. A poza tym chcieliśmy się po prostu napić w spokoju, z dala od naszych kobiet, pracy i spraw codziennych.

Zajechaliśmy pod adres gdzieś po czwartej. Zaczynała się zima, dlatego wszystko wokół pokrywała szarówka. Sam dom nie okazał się jakiś niezwykły i nic nie wskazywało, że mógłby być nawiedzony. Zwykła, pokomunistyczna piętrówka – tyle że ze zrobionym niedawno dachem z blachodachówki. Ogrodzona prostym płotem z otwartą teraz bramą wjazdową. Właściciel siedział w srebrnej audicy i widać było, że wyraźnie na nas czeka. Zaparkowałem nasz wóz i wyszedłem do niego. Nie wyglądał na starszego niż ja, nie dałbym mu trzydziestki. Facet wręczył mi klucze, zastrzegając jednak, że mamy za ostro nie zabalować i że kolejna doba zacznie się od południa, więc jeżeli nie chcemy bulić podwójnie, mamy wynieść się najlepiej z rana. Obiecałem mu, że postaramy się nie roznieść tej nawiedzonej chałupy. Kiedy odjechał, trzech moich kumpli wysiadło z auta z bananami na twarzy.

– To jest ten cały Nawiedzony dom na wzgórzu? Nie wygląda na nawiedzony, ani nie jest na wzgórzu. Jakaś ściema – odezwał się Seba.

– No jakiś bullshit – zawtórował mu Krzychu. – Dobra dawajcie do środka bo pizga.

Wspięliśmy się po betonowych schodach do zmęczonych drzwi, na których widniało kredą "K+M+B 2013". Otworzyłem je, wcześniej celebrując jakby ten moment poprzez uniesienie kluczy do góry i pokazanie ich kolegom.

– Nieźle się dzisiaj najebiemy – rzucił Krzysiek, zanim jeszcze weszliśmy do środka.

Wszyscy zaśmiali się szyderczo, wiedząc, że to czysta prawda.

Stanęliśmy w zwyczajnym dla tego typu budynków korytarzu. Właściwie nic tutaj nie było ciekawego, nic nie wskazywało na obecność duchów czy innych zjaw. Dom jak dom. Dużo starych mebli, dywany, lustro, kiepskiej jakości obrazy, gdzieniegdzie wciąż boazeria na ścianach. Podłogi głównie pokryte panelami albo gumolitem. Od razy wpakowaliśmy się do salonu, rozwalając na czymś co w PRL-u nazywało się wypoczynkiem. Krzychu zaproponował, że skoczy do kuchni po szklanki i kieliszki. Wyciągnęliśmy nasze zapasy wódki i piwa i ulokowaliśmy cały towar na stoliku. W międzyczasie Seba sprawdził TV. Był to dosyć stary LCD i trochę nas zaskoczyło, że tak ładnie działa. Włączyliśmy jakiś randomowy kanał, tylko po to, żeby cokolwiek leciało w tle. Nagle Krzychu ryknął z głębi domu:

– Kurwa chłopaki! O ja pierdolę!

Wystrzeliliśmy do niego jak z procy.

– Zobaczyłeś ducha? – zapytał przejęty Maciek.

– Chyba twoją starą – odpowiedział mu Krzychu, stojący przy otwartej lodówce. – Do środka sobie zajrzyjcie. Co za gówno!

Zrobiliśmy to i od razu przeszły mnie ciary z obrzydzenia, w żołądku zawirowało. W środku znajdowały się stare resztki – chyba po chlebie, czy też jakimś placku. Cała ta breja była zielona od pleśni i pełna wijących się w niej pulchnych, białych robaków. Odór jaki wydzielał się z tej lodówki był kwaśny i ostry. Seba podszedł, wsadził swój głupi łeb do środka, powąchał to wszystko i cofnął się z uśmieszkiem.

– Ty to jesteś nienormalny – rzucił mu Krzychu.

– Nie ma co się podniecać – oznajmiłem i zacząłem szukać po kuchni jakiejś foliowej torby czy czegoś takiego.

Kiedy ją znalazłem, sprzątnąłem ten syf i wyrzuciłem do kosza pod zlewem. Chłopaki w tym czasie ogarnęli szkło i kiedy wróciłem do salonu, czekał na mnie napełniony po brzeg czystą kieliszek.

– Twoje zdrowie Sebuś! – zaintonował Maciek.

Wypiliśmy szybko pierwszą kolejkę i od razu poprawiliśmy na drugą nóżkę. Sebek wstał i podszedł do kaloryfera, oznajmiając wcześniej, że jest tutaj cholernie zimno.

– To załóż buty! – wyrzucił mu Krzychu. – Nie jesteś u siebie, co ty w tych skarpetach. łazisz

– No ale tak po dywanie?

– Ty to jednak wieśniak jesteś, bez kitu!

Krzychu wstał i zaniósł trochę alkoholu do lodówki, a my poszliśmy obejrzeć sobie ten przybytek. Czyli wyglądało to tak, że w kilka minut obeszliśmy cały dom, sprawdzając czy jest coś podejrzanego. Ja wszedłem do starej sypialni. W pokoju panował mrok, widziałem zaciągnięte firany na oknie, więc instynktownie poszukałem włącznika dłonią. Ściana była cholernie zimna w dotyku i niezwykle gładka niczym tafla lodu. Po chwili światło ukazało mi duże podwójne łoże, starą meblościankę, stolik nocny, dwa krzesła i stoliczek. Właściwie nic ciekawego i niezwykłego tutaj nie znalazłem. Zanim jednak wyszedłem, moją uwagę przykuło największe zdjęcie stojące na półce. Zbliżyłem się, żeby lepiej się mu przyjrzeć. Było czarno-białe i przedstawiał dwoje ludzi, chyba małżeństwo w dniu ślubu. Kobieta wyglądała na strasznie brzydką, miała wykrzywioną twarz, może za sprawą jakiejś choroby. Facet nie wyglądał na najszczęśliwszego na świecie i nie mogłem mu się dziwić. Zgasiłem światło, wyszedłem z pokoju i wróciłem do salonu.

– Coś ciekawego? – zapytał mnie ze znudzeniem Maciek.

– Nic.

– Byłem na dole, w piwnicy. I też nic. No może poza tym, że są tam zamknięte drzwi na klucz. Poszukałem go chwilę, ale nigdzie nie znalazłem.

– Pewnie ten właściciel trzyma tam jakieś sprzęty czy coś.

– Może być.

Sebek i Krzychu też wrócili, oznajmiając że gówno znaleźli. Usiedliśmy znowu do wódki i z braku laku zaczęliśmy grać w karty, w pokera, ale nie szło nam za dobrze, znaczy mi nie szło i przegrałem całą stówę. Po jednej z partii Krzychu podniósł się i powiedział, że trzeba rozkręcić jakoś tę imprezę i wyciągnął zapakowaną w folię trawę. Miał też lufki.

– Co to za towar? – zapytał Maciek.

– Najlepszy – oświadczył ze śmiechem Krzychu, zaczynając nabijać lufkę.

– Będą po tym jazdy?

– No może kurwa w końcu zobaczymy jakiegoś ducha!

Ja, Sebek i Krzychu wypaliliśmy trochę, ale Maciek się wzbraniał, zawsze tak było. Nie męczyliśmy go jakoś długo, jego sprawa. Kiedy Sebek połknął kometę, uznaliśmy, że na razie wystarczy. W międzyczasie zamówiliśmy pizzę.

Potem włączyliśmy jakiś kanał z muzyką i w ekranie TV poleciały tańczące modelki. Rozwaliłem się na kanapie i zacząłem bezrefleksyjnie gapić się na migające, kolorowe obrazki.

– Zobacz tą jak się rusza! Ja cię kręcę! – rzucił Sebek z błyskiem w oczach.

– Noo, niezła jest – zawtórował mu Krzychu. – Niezłe ma balony.

– Słuchaj stary – zapytał mnie Sebek, nie odrywając oczu od półnagich pań w telewizorze. – Chyba nie zamówiliście jakichś panienek, co?

– A co? Chciałbyś jakieś dupy? – zapytałem.

– No nie – przyznał speszony. – Jasne, że nie. Tak tylko pytam.

– Kasia urwałaby ci chyba łeb – zaśmiał się Krzych. – Albo nawet dwa łby!

Z nudy spojrzałem na zegarek. Minęły dopiero trzy godziny od momentu, kiedy przyjechaliśmy do tego domu. Wyobrażałem sobie to trochę inaczej, ale z drugiej strony... Przecież nie mogłem liczyć na to, że będą tutaj naprawdę jakieś duchy. Chyba wszyscy wydawali się zawiedzeni, kasa wyrzucona w błoto. Daliśmy się złapać na haczyk jak głupia ryba. Zacząłem się zastanawiać, ilu frajerów już orżnął ten cały gość w ten sposób. Nawiedzony dom, też mi coś. Tysiak za noc w tej zwyczajnej ruderze. Całkiem niezły biznes. Przynajmniej mogliśmy w spokoju spalić i napić się wódy. I tak też zrobiliśmy. Poszła następna kolejka, potem zaciągnąłem się solidnie z lufy, pozwalając by dym zagościł w moich płucach na dłużej. Właściwie to czułem się dobrze, zrelaksowany. Zamknąłem na chwilę oczy.

Ale nagle w całym salonie wybrzmiał dziwny dźwięk, długi, przeciągły zgrzyt i pisk, który zupełnie mnie zaskoczył. Rozejrzeliśmy się po sobie, potem po salonie i dopiero Maciek zauważył, że jest tutaj zegar naścienny. Stary, wykonany z drewna, posiadający rzeźbienia w motywy roślinne i zwierzęce. Nie wiem jakim cudem umknął nam wcześniej.

– To ten cholerny zegar! – zawołał. – Nieźle się wystraszyłem.

– Niezły staroć – zauważył Sebek. – Ciekawe ile jest wart?

– Pewnie nic, inaczej by tu nie wisiał – odpowiedziałem mu i po chwili podszedłem do zegara, chcąc mu się lepiej przyjrzeć.

Był podpisany. Czcionka była dziwna i szło to chyba "Szed". Ale coś jeszcze mi tutaj nie grało. No tak, pomyślałem. Wskazówki wskazywały północ.

– Ej mordy, która jest godzina? – rzuciłem w eter.

Maciek wyciągnął swój telefon i oznajmił, że u niego dopiero ósma. U mnie też była ósma. Kazałem im zwrócić uwagę na zegar. Nie bardzo ich to obeszło.

– I tak na zewnątrz jest czarno jak w dupie, więc co za różnica? – wyrzucił Krzychu. – I gdzie jest do cholery ta pizza? Głodny już jestem.

Wróciliśmy do grania w karty, tym razem już nie za hajs. Znów poszła wódka i trochę trawy. W pewnym momencie Sebek wstał od stolika i poprosił mnie o klucze do auta. Dzwoniła jego przyszła żona, Kasia. Chciał z nią porozmawiać na osobności, więc poszedł do samochodu. Drzwi od domu trzasnęły i zostaliśmy we trzech.

– Ale on ma przejebane, co? – oznajmił Krzychu. – Pantofel niezły jest z niego.

– Jego sprawa – oznajmiłem.

Przez chwilę milczeliśmy, wpatrzeni w grający telewizor. Oglądaliśmy teraz jakiś głupkowaty reality-show, pełny kobiecych tyłków i męskich mięśni. Ludzie skakali do wody bez celu, a potem z niej wychodzili i realizator serwował nam ponownie ujęcia kawałków gorących ciał.

Maciek poruszył się nerwowo, rozejrzał po salonie, a potem zerknął na sufit. Spojrzałem na niego pytająco.

– Ej słyszeliście to? – zaczął przejętym głosem.

– Co niby? – zapytał Krzychu.

– Weź ścisz telewizor.

Zrobiłem to i wytężyliśmy słuch. Trwało to kilka chwil. Może minutę.

– Ja nic nie słyszę stary – powiedział Krzychu. – Zbakałeś się, to wszystko.

– Przecież ja nie paliłem...

I w tej samej chwili chyba wszyscy to usłyszeliśmy. Coś walnęło. Nad naszymi głowami. Sekundę później znowu. Potężne dudnienie. Jakby coś, albo ktoś upuścił na podłogę spory ciężar. I zrobił to kilka razy.

– Co to kurwa jest? – zapytał Maciek.

– Może Sebek – oznajmił Krzychu.

– Seba jest przecież w aucie – odparłem.

Nikt z nas nie chciał chyba tego powiedzieć, ale trzeba było tam iść i sprawdzić. Podnieśliśmy się chyba jednocześnie, ale poszedłem po schodach jako pierwszy. Zapaliliśmy wszędzie światła i rozejrzeliśmy się dokładnie. Korytarz na górze był pusty, łazienka wydawała się nienaruszona, a dwa pokoje, które ciągle jeszcze remontowano, stały praktycznie puste. Otworzyłem drzwi do salonu i zapaliłem w nim światło. Wszystko wyglądało jak poprzednio, tak mi się wydawało. Chociaż nie, pomyślałem. Coś było inaczej. To zdjęcie, które wcześniej mnie zainteresowało, leżało teraz na podłodze. Nie wszedłem jednak go podnieść. Zostawiłem je tak, zgasiłem światło i zamknąłem drzwi. W każdym razie nie dowiedzieliśmy się co, to za dźwięk nas tak przestraszył. Potem usłyszeliśmy głośne trzaśnięcie na dole. Maciek od razu pognał po schodach.

– To tylko Sebek wrócił! – wykrzyczał do nas.

Potem słychać było, że coś do niego mówi przejętym głosem. Pewnie sprzedawał mu rewelację o niezlokalizowanym dźwięku, który słyszeliśmy.

Zeszliśmy na dół.

– Gdzie ten Sebek? – zapytałem. – Nagadał się już?

– Poszedł prosto do kibla – odparł Maciek.

– Walić Sebka kurde. Ważna jest pizza – wyrzucił wkurzony już Krzychu.

– Co ty o żarciu pieprzysz, jak tu duchy są? – oznajmił z przejęciem Maciek.

– Ta. Duchy. Proszę cię. Pewnie nam się przesłyszało.

Maciek spojrzał na mnie, szukając chyba jakiegoś oparcia, ale ja tylko wzruszyłem ramionami. Słyszeliśmy, albo chcieliśmy coś usłyszeć. Równie dobrze mogło nam się to wydawać. I pewnie tak było.

Znów usiedliśmy do stolika, a Maciek wziął pilot od TV i włączył dźwięk. Krzychu złapał za kończącą się już butelkę wódki i rozlał nam do kieliszków.

– Sebek kurwa wyłaź z tego kibla, bo już polane jest! – rzucił Krzychu w stronę kibla. – Gdzie on do tego kibla poszedł?

– No tu na dole – oświadczył Maciek, starając się stłumić ziew.

Krzychu wstał i poszedł do kuchni, po kolejną butelkę. Chwilę później do nas krzyknął:

– Jak kurwa Sebek jest w kiblu, jak widzę z okna, że w aucie siedzi i dalej pierdoli przez telefon!

Maciek spojrzał na mnie zdziwiony, a jego oczy zdradzały zdezorientowanie.

– Przecież widziałem jak do kibla wchodził... – wyznał.

Wstałem z miejsca i udałem się do łazienki na dole. Przez przeszklone drzwi widać było, że świeci się tam światło.

Co jest kurwa, pomyślałem i zapukałem energicznie. Cisza.

– Sebek, stary, jesteś tam?

Nadal było cicho.

Złapałem więc za klamkę i otworzyłem drzwi. W środku okazało się być pusto.

– Pewnie się odlał i wrócił do auta – oznajmił Krzychu, stojący teraz za moimi plecami. – Dobra dawajcie. Pijemy bez niego.

Ponownie wróciliśmy do salonu i napoczęliśmy nową butelkę. Nagle Maciek zerwał się z miejsca i stanął na środku pokoju. Wydawał się bardzo przejęty, nabuzowany.

– Kurde coś tu nie gra. Przecież widziałem jak Sebek właził do kibla i nie wychodził z niego, bo niby kiedy?

– No jakoś może wyszedł, wyluzuj mordo. Przyjdzie, to go zapytamy.

Chwilę później usłyszeliśmy zwalniający na ulicy samochód i Krzychu poszedł do okna wyjrzeć.

– No w końcu! – wykrzyczał Krzychu. – Jest ta pieprzona pizza, ile można było czekać!

Kilka chwil później rozbrzmiał dzwonek do drzwi, a w nich pojawił się gość z czterema pudełkami pizzy. Krzychu zaprosił go do środka, bo nie miał przy sobie portfela. Facet jednak nie miał zamiaru wchodzić do domu. Poczekał w progu.

Nagle Maciek wyszedł do korytarza, spojrzał na tego gościa i oznajmił głośno:

– Ten dom jest nawiedzony.

Facet tylko na niego popatrzył, ale nie skomentował. Pewnie myślał, że niezłą już mamy bombę. Zastanawiałem się czy czuć było też trawę w powietrzu. I pewnie tak, bo sporo wypaliliśmy W każdym razie zapłaciliśmy mu, wzięliśmy pizzę, a on odjechał z piskiem opon, jakby gonił go sam szatan. Wyszedłem na dwór, do auta. Sebek nadal siedział w środku, lampkę przy podsufitce miał zapaloną, dlatego dobrze go widziałem. Podszedłem i otworzyłem drzwi.

– Dawaj stary, pizza już jest – odezwałem się cicho, nie chcąc by Kaśka usłyszała mnie po drugiej stronie.

– Jeszcze chwila – odparł mi. – Sekunda dosłownie.

Pokręciłem głową i przymknąłem drzwi. Rozejrzałem się po okolicy. Za płotem mieliśmy cmentarz na którym błyszczało kilka różnokolorowych świateł palących się zniczy. Domy naprzeciwko również jeszcze nie spały. Odwróciłem się i spojrzałem na nasz niby nawiedzony przybytek. Coś mi w nim nie grało. Załapałem w końcu co. Światło na górze. Moją uwagę przykuło światło zapalone na górze, światło z sypialni. Zdziwiło mnie to mocno. Co tam robią chłopaki? Nagle zobaczyłem ruch w tym oknie, jakby przechodzący cień. Zniknął tak szybko, jak się pojawił. I światło zgasło.

– Co jest do kurwy... – powiedziałem do siebie.

W tym samym momencie drzwi auta otworzyły się i wysiadł z nich Sebek.

– No sorry – zaczął. – Kasia też ma panieński i niezłe cyrki się tam dzieją. Podobno ma przyjechać jakiś striptizer...

Mruknąłem tylko coś w odpowiedzi i wróciliśmy do domu. Myślałem o tym świetle w oknie na górze. Mógł być to tylko Maciek albo Krzysiek. I pewnie tak było. Może znowu coś tam stuknęło i poszli sprawdzić. Miałem właśnie zapytać jednego z nich, gdy Krzychu wyskoczył do nas z mordą:

– A to chuj jeden!

– Co jest? – zapytałem zaskoczony.

– Kurwa, zobacz jaką nam pizzę przywieźli! – rzucił wściekły. – Jakaś pleśń, jakieś robaki! No ja pierdolę co to ma być?!

Przeszliśmy szybkim krokiem do salonu. Wziąłem jeden karton z pizzą i otworzyłem go. Ze środka wyleciało kilka much, bzyczących wyjątkowo natarczywe. Odgoniłem je ręką i przyjrzałem się żarciu. Faktycznie pizza wyglądała na zgniłą.

– Zaraz do nich zadzwonię i im kurwa wygarnę – rzucił Krzychu, wyciągając telefon.

Trzasnął drzwiami i wyszedł na zewnątrz.

– Coś tu jest bardzo, ale to bardzo nie tak – oznajmił Maciek, siadając na kanapie. Potem spojrzał na Sebka i zapytał go. – Byłeś w kiblu?

– Co?

– Pytam czy byłeś w kiblu jakieś dziesięć minut temu. W tym tutaj, na dole.

– Cały czas siedziałem w aucie.

– Ja pierdolę...

Maćka zaczynało nosić. Podniósł się i przeszedł nerwowo po pokoju, zrobił ze trzy kółka w okół kanapy. W końcu zatrzymał się przy oknie. Sprawiał wrażenie przestraszonego. Podszedłem do niego i złapałem go za ramię.

– Stary uspokój się, co jest? – zacząłem, ale wyrwał mi się i wydarł.

– To kogo ja kurwa widziałem w takim razie?! Kto wszedł do tego pieprzonego kibla?!

Nie potrafiłem mu na to odpowiedzieć. Faktycznie paliło się światło w łazience, sam to widziałem, ale przecież żadnego Sebka tam nie znalazłem. Tylko Maciek go wtedy widział, rzekomo widział. Pewnie miał jakieś jazdy po alkoholu i trawie, zdarza się. Mogło być. Zawsze miał słabą głowę. Powiedziałem mu o tym, o tym, co sądzę o tej całej sprawie.

– Przecież ja nie paliłem! – wyrzucił i znowu usiadł na kanapie. Z nerwów zaczął poruszać prawą nogą. Potem wsadził palce do ust i obgryzał paznokcie. Wzrok miał mętny, zagubiony.

– Co tu się działo, kiedy siedziałem w aucie? – zapytał mnie Sebek.

Opowiedziałem mu o hałasie na górze i o tym, że Maciek widział go wchodzącego do łazienki. No i jeszcze ta spleśniała pizza na dodatek.

– Coś tu jest bardzo nie tak – powiedział znowu Maciek, podnosząc na nas wzrok. – Cholera ten dom naprawdę jest nawiedzony.

– Co ty pieprzysz... – wyrzuciłem i w tym samym momencie po salonie znowu rozległ się ten dźwięk.

To zegar przypomniał o swojej obecności.

Podszedłem do niego i nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem. Wskazówki pokazywały godzinę trzecią, kiedy w telefonie minęła dopiero godzina. Ten staroć musiał mieć rozregulowany mechanizm, sprężyna czy coś musiała szwankować...

Nagle Maciek, bez żadnego ostrzeżenia, zerwał się z miejsca i poszedł żwawym krokiem w głąb domu.

– Gdzie on idzie? – spytał Sebek.

– Skąd ja mam to wiedzieć...

Miałem zamiar pójść za nim, kiedy rozległo się pukanie do drzwi.

– Co znowu do kurwy? – rzuciłem i podszedłem do wejścia.

Otworzyłem drzwi. W nich stała jakaś kobieta w szarym płaszczu.

– Pani do kogo? – zapytałem zaskoczony.

Miała ciemne, proste włosy, czarne niczym węgiel oczy podkreślone cieniami, a usta tak czerwone jak świeża krew. Posłała mi zalotny uśmiech i odezwała się:

– Podobno mamy tutaj przyszłego pana młodego – oznajmiła, a jej głos choć przyjemny, miał w sobie coś z otaczającej nas zimnej nocy. – Przyjechałam zgodnie z umową.

– Jaką umową? – spytałem chyba bardziej siebie niż ją.

Nie miałem pojęcia, co jest grane. Czyżby Krzychu zorganizował nam tutaj jakaś panienkę? To brzmiało jak on, ale czemu nic by nie powiedział? Cholerna niespodzianka, cholerny idiota.

– Wpuści mnie Pan do środka czy mam tutaj tak marznąć?

W jej oczach czaiło się coś nieprzyjemnego. Oczywiście jednak ją wpuściłem, chociaż jej wizyta graniczyła z absurdem, taki banał, nieśmieszny żart. Nie mogłem zwyczajnie uwierzyć, że zaprosili prostytutkę na naszą posiadówę. A jednak była tu, zapach jej słodkich perfum unosił się w powietrzu.

– Co to za kobieta? – zapytał Sebek podnieconym głosem, kiedy tylko spostrzegł naszego gościa.

– Taka jedna Pani – oznajmiłem zrezygnowany. – Chyba Krzychu postanowił ci zrobić niespodziankę, bo ja nic o tym nie wiem.

Kobieta przeszła z gracją do salonu i słychać było stukot jej szpilek. Po chwili uśmiechnęła się do nas i zgrabnym ruchem zrzuciła z siebie płaszcz. Pod nim miała tylko czarną, koronkową bieliznę, która przylegała idealnie do tego wręcz nieziemskiego ciała. Ile on musiał za nią dać, pomyślałem. Przecież widać, że to jakaś laska z najwyższej półki...

Usiadła na kanapie i poprosiła, żebyśmy zrobili jej drinka. Sebek poleciał do kuchni jak na skrzydłach. Znałem go i wiedziałem, że nieziemsko podjarał się tą niespodzianką. Oznajmiłem tej kobiecie, że jak wrócę to wyjaśnimy całą tę sytuację.

– Sądzę, że nie będzie chyba czasu na rozmowy – podsumowała mnie, zakładając nogę na nogę.

Nie wiedziałem co mam powiedzieć na jej tajemnicze słowa, dlatego odwróciłem się i poszedłem za Sebkiem do kuchni, chcąc ustawić go do pionu.

– Tylko nie zrób niczego głupiego – powiedziałem mu.

– Ale o co ci chodzi?

– O to, że masz narzeczoną i będziesz się żenił. Nie wiem czyj to pomysł, ale domyślam się, że Krzycha. Jak go znajdę to powiem mu, że ma to odkręcić. Ty w tym czasie trzymaj łapy przy sobie, jasne?

Sebek pokiwał głową, że się zgadza. Nie wiedziałem czy mogę mu ufać, musiałem zaryzykować. Coraz mniej podobał mi się ten wypad. Zacząłem myśleć nawet, czy nie zawinąć się stąd w cholerę. Zamówić taksę i zabrać tych wszystkich głąbów do domu. Postanowiłem więc pójść do Maćka i obgadać z nim całą sprawę. Powinniśmy się stąd zabierać, a on na pewno mnie poprze.

Sebek udał się się z pełną szklanką do czekającej kobiety, a ja wyszedłem na korytarz i zobaczyłem palące się światło nad schodami prowadzącymi do piwnicy. Zszedłem po nich, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Nie miałem pojęcia czego Maciek tam szukał i nic mnie to nie obchodziło. Przestało mnie to wszystko już bawić. Na całe szczęście znalazłem go tutaj na dole.

– Słuchaj stary, chyba najlepiej będzie jak się stąd zabierzemy, to wszystko poszło za daleko. – rzuciłem do kolegi, stojącego tyłem, a przodem do tych zamkniętych drzwi. – Krzychu zamówił Sebkowi prostytutkę, dasz wiarę?

On jednak totalnie mnie zignorował.

– Wiesz, co jest za tymi drzwiami? – Usłyszałem jego głos.

Z tym, że ten głos wydawał mi się zupełnie inny niż Maćka. Niski i chrapliwy, jakby chory. Momentalnie przeszły mnie ciarki, podskoczył poziom adrenaliny. Wisząca na niskim suficie żarówka zamrugała niebezpiecznie.

– Niby co? – rzuciłem, zbierając w sobie resztki odwagi.

Maciek, a właściwie nie on, tylko obca postać odwróciła się do mnie powoli. Miała twarz tej brzydkiej kobiety ze zdjęcia w sypialni, szarą, wygiętą nienaturalnie twarz. Ta kobieta, to coś, wykrzywiło usta w ohydnym uśmiechu. Potem z jej gardła wyrwał się pisk:

– DIABEŁ!

I rozległ się śmiech jak odgłos miliona kruków i ogarnęła wszystko ciemność. Odwróciłem się i upadłem. Uderzyłem kolanem w coś twardego, ale nie czułem bólu. Po omacku, na czworaka, wspinałem się po schodach, czując na sobie oddech i dotyk lodowatych palców tego czegoś. Ten śmiech niczym pocałunek śmierci rozwalał mi czaszkę, rozwalał mi mózg. Kiedy dopadłem do drzwi i wyskoczyłem na podłogę, wszystko ucichło. I było cicho. Sekundę. Dwie. Miałem nad sobą tylko biały sufit i ciszę. Chyba zemdlałem, nie pamiętam. Bo kiedy się ocknąłem, czy też odzyskałem świadomość, dotarł do mnie agonalny jęk Sebka.

– Proszę... Nie...

Podniosłem się z podłogi i chwiejnym krokiem, udałem do salonu. Kobieta, która do nas przyszła siedziała na kolanach Sebka. Ale to nie była teraz żadna kobieta. To był Maciek. Maciek, który siedział na nogach Sebka i widać było, że zaciska dłonie na jego szyi. Dusił go.

– Ty pierdolona zjawo! – mówił w amoku. – Zabiję cię ty suko! Uduszę cię!

Podbiegłem do nich, zrzuciłem Maćka z Sebastiana i docisnąłem go do podłogi. Przez chwilę rzucał się jak opętany, ale kiedy dostał ode mnie dwa czy trzy razy otwartą dłonią w twarz, opamiętał się.

– Co jest? – zapytał mnie autentycznie zdezorientowany.

Jego oczy wydawały się dzikie i przerażone. Oczy zwierzęcia uwięzionego w potrzasku, oczy ofiary.

– Zabieramy się stąd kurwa! – wyrzuciłem stanowczo. – To miejsce, ten dom... Spieprzamy stąd natychmiast.

Zebraliśmy się, zostawiając ten dom jak był – z włączonym telewizorem, z zapalonymi światłami i otwartymi drzwiami. Wyskoczyliśmy na zewnątrz i zawołaliśmy Krzycha. Ten stał przy aucie i palił papierosa w spokoju.

– Co wy kurwa? – zaczął, widząc nas w opłakanym stanie.

– Zabieramy się stąd. Natychmiast.

– Że co?

Nie słuchałem go, tylko wsiadłem do auta i wsadziłem kluczyki do stacyjki.

– Hej stary, co ty? Przecież jesteś najebany... – oznajmił Krzychu, dopadając do drzwi.

– Nie mniej niż ty.

– Co was ugryzło, co? Co się stało?

– Opowiemy ci po drodze. Wsiadajcie.

– Jeszcze raz powtarzam, że nigdzie nie pojedziemy w tym stanie. Wyluzuj.

Odetchnąłem głęboko. Miał rację. To byłaby głupota jechać w tym stanie. Ale kiedy spojrzałem na dom, na to, że światło w sypialni ponownie się paliło i zobaczyłem w nim czarną postać, teraz jednak wyraźnie stojącą w oknie, kiedy wszyscy czworo byliśmy na zewnątrz, nie dałem za wygraną. Musieliśmy stąd wiać. Teraz, zaraz. Natychmiast.

– Dobra, kurwa – rzucił Krzychu, spoglądając z przerażeniem w okno. – Ale ja pojadę. Mój stary to najlepszy prawnik w mieście, mogą mi naskoczyć. Odjedziemy tylko kawałek z tej rudery i zatrzymamy się gdzieś na jakiejś stacji, nie wiem. Byle dalej stąd.

Zgodziliśmy się z nim, wsiedliśmy do auta i odjechaliśmy w cholerę.

– Wiesz w ogóle w którą stronę jechać? – zapytał go Sebek, siedzący z tyłu.

– Wiem. Jak najdalej stąd.

Droga przed nami była ciemna, nie wiedzieć czemu wszystkie lampy były pogaszone. Domy również wydawały się martwe. Żadnego światła. Tylko pochłaniająca wszystko czerń. Gęsta jak smoła czerń pochłaniająca nas żywcem.

– Czy wy też słyszycie bicie kościelnych dzwonów? – Rozbrzmiał głos Maćka.

Odwróciłem głowę i spojrzałem na niego. Oczy miał zamknięte i mimo tego, uniósł nagle dłoń i wskazał na coś przed nami. Przeniosłem tam wzrok. Czarna postać wyszła na ulicę, pojawiła się jakby znikąd. Krzychu nie zdążył zareagować odpowiednio. A potem to trwało sekundę. Auto wpadło w poślizg, odbiliśmy na lewo i zanim uderzyliśmy w drzewo, sam zamknąłem oczy i mocno wbiłem się w fotel. Bardzo mocno. Prawie w nim utonąłem. Potężne uderzenie rzuciło mną jak lalką. Utonąłem. Umarłem.

Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem roześmiane twarze moich kolegów, siedzących tuż obok mnie. Pochyliłem się do przodu, przestając opierać plecy na kanapie. Zamrugałem parę razy, złapałem ostrość obrazu. Wziąłem dwa głębokie wdechy. Chłopaki unieśli kieliszki do góry i zerknęli na mnie. Chwyciłem za swój i po chwili przez gardło przelał mi się płynny ogień. Potem wstałem i odwróciłem się w stronę wiszącego, starego zegara. Nie było go jednak. Zniknął. Wyparował.

– Chłopaki gdzie jest ten zasrany zegar?

– Jaki zegar?

Nie mieli pojęcia o czym mówię.

A potem Krzychu zaczął nabijać lufkę wyciągniętym z kieszeni towarem.

– Krzychu skąd masz to gówno? Co to w ogóle jest?

– Z pewnego źródła, nie sraj w gacie. A nazywają to diabłem.

– Diabłem?

Krzychu pokiwał głową i uśmiechnął się. Nie poznałem tego uśmiechu.

Nagle nad moją głową rozbrzmiał osobliwy dźwięk. To były kroki. Na górze słychać było czyjeś kroki.

– Słyszeliście to? Kto tam jest do cholery? – zapytałem ich.

– Diabeł – skwitował spokojnie Maciek, zaciągając się powoli.

Czerwony punkt rozbłysnął na końcu lufy niczym namiastka piekła, a ekran telewizora nadawał tylko ogłuszający, biały szum.

Maciek wypuścił dym w moją stronę i podał mi lufkę z krzywym uśmiechem. Wziąłem od niego kawałek szkła i wybuchłem histerycznym śmiechem. Oni też zaczęli się śmiać. Śmiałem się i był to śmiech przerażenia, bo Maciek przecież nigdy nie palił...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Opowiadanie w Śląsku

Na łamach czasopisma "Śląsk" zostało opublikowane moje opowiadanie pod tytułem To nie ma nic wspólnego z miłością . To dobre czaso...