Do piekielnego dna
Największy błąd jaki może zrobić facet po wejściu do baru, to podrywanie pracujących tam dziewczyn. Doskonale o tym wiedziałem, każdy to przecież wie, bo to wiedza powszechna. Sami jednak rozumiecie jak jest kiedy się pije, głowa staje się coraz cięższa, umysł proporcjonalnie lżejszy, a język wpada w nieskrępowaną samowolę. Wtedy nietrudno o kłopoty i robienie oczywistych głupstw. A jeżeli uważacie, że jesteście na tyle wyjątkowi, że wasza gadka ruszy magicznie jakąś barmankę czy kelnerkę to tkwicie w dużym, smutnym błędzie.
Siedziałem przy samym barze na stołu pokrytym popękaną, czarną skórą. Piłem piwo, bo co innego cholera mogłem tutaj niby pić. Powietrze było gęste od szarego, papierosowego dymu – to ten typ baru. Za ladą stała Kamila. Takie imię od niej wyciągnąłem, ale nie byłem pewien czy nie wcisnęła mi kitu. Kamila miała białe farbowane włosy kończące się przy ramionach i ciemne brwi razem z oczami. Okrągłą, przyjemną twarz i srebrny kolczyk w niedużym nosie. Do tego piersi i tyłek na miejscu. W sam raz.
Oglądałem ją sobie znad kufla bardzo długo. Przez cały ten czas próbowałem do niej zagadać. Rzucałem jakieś uwagi, które okazywały się drętwe. Na żartach się nie znałem, ale też próbowałem coś sprzedać. Nic z tego nie wychodziło. Wyraźnie nudziłem ją masakrycznie.
– Ilu takich natrętnych gości jak ja masz w tygodniu? – zapytałem ją w końcu.
– Całą masę – parsknęła na odczepne.
– A ilu o to pyta?
– Tylu samo.
Wiedząc, że nic z tego nie będzie, zszedłem ze stołka i rzuciłem jej słony napiwek. Niezbyt mnie było stać na takie gesty, ale chyba wypadało to jakoś zrekompensować. Na do widzenia jeszcze raz obejrzałem sobie jej cudowną dupcię w czarnych legginsach. Cholera jasna, że też goście tacy jak ja, nigdy nie dostają podobnych słodkości. Zanim wyszedłem, podbił do mnie koleś, który chyba robił tutaj za ochronę.
– Jeszcze raz będziesz zaczepiał Panie to inaczej pogadamy – rzucił groźnie.
– Że co?
– Mówię, żebyś się tu już więcej nie pokazywał.
– A co ona twoja matka, czy jak?
– Nie. Dziewczyna.
Machnąłem zrezygnowany na niego ręką. Pieprzony białorycerz się znalazł.
Wylazłem stamtąd i po kilku krokach jakiś dwóch kolesi spytało mnie o ogień. Dziwne typy. Sądzili chyba, że sfrajerzę – ich głupie, naiwne łby. Nie miałem. Chuj im w dupę. Ruszyłem przed siebie, ulicą oświetloną przez wysokie lampy. Warkot aut był nie do zniesienia. Postanowiłem udać się na przystanek, a z niego pojechać do akademika, w którym mieszkałem. W autobusie nie wydarzyło się nic ciekawego poza rzygającym w rogu nastolatkiem o zielonych włosach. Banda jego mieszanych płciowo kumpli zaśmiewała się w głos. Wysiadłem i powłóczyłem do starego, szarego klocka o trzech piętrach. W prawie wszystkich oknach paliło się światło. Był przecież piątek wieczór, więc mnie to kurwa nie dziwiło. Wszedłem do środka, ale portier zatrzymał mnie z zaskoczenia. Pieprzony czujny cieć, lepszy niż najdroższy system alarmowy.
– STAĆ! – krzyknął przejęty i wylazł ze swojej prowizorycznej strażnicy.
– O co chodzi? – spytałem znużony.
– Pan tutaj mieszka?
– Oczywiście, że tak. Co za głupie pytanie.
– Pytanie jak pytanie.
– Dwa dni temu też mnie pan zatrzymał.
Popatrzył na mnie przez chwilę, przyglądał mi się z uwagą – może w końcu mnie zapamięta, mieszkałem tutaj już od przeszło dwóch miesięcy. Oczy tego starszego faceta miały dziwny, rozgorączkowany wyraz. Czoło brzydko mu się marszczyło. Na nosie wyrastał czarny, długachny włos, wywołujący odruch wymiotny. Właśnie. Zachciało mi się rzygać. Prawie shaftowałem się na niego. Połknąłem jednak kwaśnego bełta.
– Czy Pan coś pił? – spytał zaskoczony.
– Pił? – odbiłem.
– Jest pan pijany?
– Nigdy w życiu.
– Przecież widzę.
– Jak Bozię kocham, że nie.
W końcu ruszył do siebie, a ja poszedłem na schody, po których wspięcie się na ostatnie piętro zajęło mi znacznie więcej czasu niż zazwyczaj. Wydawało mi się, że są ruchome. Uciekały spod moich nóg. Raz prawie się wywaliłem. No i nagle, nie wiadomo kiedy, natknąłem się na Baśkę.
– Cześć – rzuciła z uśmiechem, zatrzymując się.
– No – odbąknąłem.
– Co ci jest?
– Za dużo wypiłem.
– Idziesz do siebie?
– Chyba tak.
– Spać?
– Nie wiem. Może.
Przyjrzałem się jej w przelocie. Na twarzy miała ostry makijaż. Usta wymalowała tak, że wydawały się dwa razy większe niż zazwyczaj. Biała koszulka kończyła się nad pępkiem, czarna spódniczka w połowie ud. Poza tym nic ciekawego w niej nie było. Ciemne blond włosy z jaśniejszymi pasemkami, związane w koński ogon. Małe piersi i średni tyłek. Baśka jak Baśka, żadna mi nowość. Byliśmy na jednym roku, nawet się lubiliśmy. Poza tym dziewczyna lubiła seks, podobno. Ja się nigdy nie załapałem, chociaż odnosiłem wrażenie, że wystarczyło zapytać. Tak jak teraz. A może to tylko alkohol. Czasami wydaje nam się, że coś wiemy, a tak naprawdę gówno tam wiemy.
– Mogę do ciebie wpaść za kilka minut jak chcesz – oznajmiła, osobliwie mi się przyglądając.
– Po co? – spytałem głupio.
– Po co, po co. Nie wiem. Pogadać. Napić się. Jest piątek wieczór, wciąż nie ma północy – wyjaśniła pogodnie.
– Zobaczę.
– Mieszkasz pod 304?
– Tak jest.
– No to może wpadnę. Narka.
– Trzymaj się.
Poszła na dół, a ja wspiąłem się ostatnich kilka schodków i stanąłem przed drzwiami. Szukałem klucza w spodniach. Nie mogłem go znaleźć. Do chuja. Gmerałem we wszystkich dziurach i nic. Chyba go zgubiłem.
Ktoś przeszedł obok mnie i zapytał czy wszystko gra. Odparłem, że tak, że nie jego biznes i że może wypierdalać. Gość mnie wyśmiał, a ja w końcu znalazłem ten cholerny kluczyk. Wsadziłem go do otworka i przekręciłem. Tak jest. Wsadziłem i przekręciłem, a nie wyjąłem. Tak to się robi.
W środku nie było nikogo. I całe szczęście. Poszedłem do łazienki, zapaliłem światło i wsadziłem swój zmęczony łeb do kibla. Wyrzygałem się, od razu mi ulżyło. Obok toalety, na brudnej posadzce, przebiegł duży karaluch. Urwałem dwa listki papieru toaletowego i z furią tygrysa dopadłem go. Miałem jebanego. Zabiłem. Spuściłem go potem w kiblu.
– Bon voyage – rzuciłem na pożegnanie.
Potem przepłukałem usta zimną wodą i wyszedłem z klopa. Zgasiłem światło. Ciemny pokój wypełnił się pomarańczową łuną, mającą swoje źródło w kloszu miejskiej lampy. Zdjąłem buty, rozebrałem się i wpakowałem do wyra. Drugie łóżko, stojące pod przeciwną ścianą, stało puste, idealnie zasłane. Nie było mojego współlokatora, pieprzonego pedanta. I dobrze. Pewnie pojechał do domciu, do swojej mamusi. Cwel jeden. Nienawidziłem gnoja. Ze wzajemnością oczywiście.
Chyba urwał mi się film, bo ocknąłem się na odgłos pukania do drzwi. Podniosłem się i chwiejnym krokiem podszedłem tam. Otworzyłem. Na korytarzu stała Baśka. W tej swojej kusej koszulce i fajnej spódniczce. Nogi błyszczały jej w świetle żarówki.
– Śpisz? – spytała prześmiewczo.
– Tak.
– A co powiesz na to?
Wyciągnęła zza pleców pół litra czystej Żubrówki. Miła dziewczyna.
– O Jezu… – wyjęczałem.
– Daj spokój. Będzie fajnie. Obiecuję
– Okej. Wchodź.
Wpuściłem ją do środka i zajrzałem do szafek w poszukiwaniu jakiegoś szkła. W małej lodówce była butelka 7UP, należąca do mojego ukochanego frajera. Wziąłem ją i zrobiłem nam po drinku. Potem poszliśmy do pokoju. Ja usiadłem na swoim łóżku, ona na tamtym idealnie posłanym. Już nie było idealnie posłane. Baśka napiła się i od razu potem skrzywiła.
– Cholernie mocny mi zrobiłeś!
– Nie ma za co.
Zeszła z tamtego łóżka i usiadła obok, przycisnęła swoje chude, gładkie udo do mojego. Poczułem ostry zapach jej perfum, a może dezodorantu. W każdym razie nie najgorszy. A co mi tam cholera, pomyślałem. A potem ją pocałowałem. W usta. Długo i namiętnie. Dzieci kwiaty zamieniły nas w łatwą generację.
– Internet miał nam ułatwić życie, miał zrobić z nas nadludzi, pozwolić latać w kosmos, dać dostęp do nieograniczonej wiedzy, a my tymczasem wchodzimy głównie na strony z pornosami i się masturbujemy. Niezłe z nas małpy – wypaliłem bez powodu.
– Nigdy o tym nie myślałam, ale chyba masz rację – przyznała.
Wypiliśmy swoje drinki, w międzyczasie się dużo całując. Gadaliśmy też trochę o duperelach i studiach. W końcu ja poszedłem zrobić po nowym, a ona schowała się w łazience. Dźwięk lecącej z kranu wody sprawił, że zachciało mi się spać. Kiedy wyszła, oznajmiła mi:
– Widziałam w łazience karalucha.
– W całym akademiku jest ich pełno, nic nowego.
– U mnie w pokoju nie ma.
– Nie?
– No nie.
Wróciliśmy na moje wyro. Ona napiła się znowu, ale ja powąchałem tylko szklankę i od razu mi się cofnęło. Za dużo dzisiaj wypiłem, zdawałem sobie z tego sprawę. Ale popadłem w dziwny stan, osobliwe szaleństwo. Chciałem więcej i więcej, do odcięcia, do końca, do piekielnego dna. Przemogłem się więc i wypiłem od razu połowę, jakoś przeszło przez gardło. Dziewczyna utkwiła we mnie swoje jasne oczy.
– Hmh? – zamruczałem tylko jako pytanie, bo wiedziałem, że każde nowe zdanie powstające w głowie, wyjdzie z moich ust kompletnie odmienione.
– Masz gumki? – spytała niby obojętnie.
Pokiwałem głową, że tak. Potem wstałem, sięgnąłem do portfela i wyjąłem jedną prezerwatywę. Położyłem się obok niej. Baśka odłożyła szklankę z wypitym drinkiem na parapet. Pocałowała mnie krótko w usta, a następnie pochyliła głowę i zaczęła gmerać przy moim kroczu. Pomogłem jej trochę i po chwili mój miękki jeszcze penis wylądował w kobiecych ustach. Przez moment patrzyłem jak jej wargi obejmują, będącego jak z gumy małego. Zajmowała się nim przez chwilę i coś tam drgnęło. Pomyślałem nagle o niesprawiedliwości w tych kwestiach. Przecież w drugą stronę to faceci nie bardzo. Nie widzi nam się jakoś lizać przygodnych cipek. Chyba nie robimy tego ze strachu. W każdym razie udało jej się postawić mnie do pionu. Zdjęła majtki i rzuciła je na podłogę. Potem nabiła kondom na pal, podciągnęła swoją spódniczkę i usiadła na mnie okrakiem. Wszedłem w nią bez oporu, było to całkiem przyjemne. Ściągnęła przez głowę koszulkę, potem stanik i siedziała teraz na mnie naga. Jej piersi naprawdę były małe i spiczaste, z drobnymi brodawkami. Jeździła po mnie i jeździła. Chyba sprawiało to Baśce dużą frajdę, bo co jakiś czas stękała zadowolona. Prawdopodobnie osiągnęła orgazm, nie jestem pewien, bo straciłem rachubę czasu. W końcu przyszła moja kolej. Położyła się na plecach i rozłożyła nogi, a ja zadarłem tę spódniczkę do góry. Nie bardzo przyglądałem się jej cipce, raczej miała ogoloną na zero. Wszedłem w nią i zacząłem dymać jak zwierzak. Pchałem i pchałem, mocno i szybko, chcąc mieć to już za sobą. Nie patrzyłem na nią, tylko obok, w sumie to zamknąłem oczy. Długo nie mogłem skończyć z powodu swojego stanu. Obawiałem się, że nic z tego nie będzie. Tkwiłem między jej nogami i cały czas, sumiennie waliłem ją niczym zaprogramowany. Chyba jej to nie przeszkadzało. Kiedy w końcu zacząłem się spuszczać to myślałem, że nigdy nie skończę. Wszystko ze mnie wyszło. Cały zły wieczór, ta nieudana akcja z barmanką o imieniu Kamila, ogólne kiepskie samopoczucie, słaba praca i dziesiątki odsyłanych opowiadań. Kij w oko całemu światu. Byłem przez kilka sekund królem. Wystarczy.
Potem zaliczyliśmy osobno łazienkę, poleżeliśmy też mało gadając. Oznajmiła mi w końcu, że był to miły wieczór, ale musi do siebie wracać.
– Nie ma sprawy. Mnie też było miło.
Chwilę oglądałem ją jak wychodzi. Nie zapaliła światła. W końcu drzwi się zamknęły i zostałem całkiem sam. Dopiłem drinka do końca. Potem się położyłem. Nie mogłem jednak spać. Szumiało mi w głowie, cholerny helikopter. Do tego pieprzone światło wpadało przez okno. Podniosłem się z wyra i zasłoniłem rolety, a potem pognałem do kibla. Znowu rzygałem, tym razem nie widziałem żadnego karalucha. Wróciłem i znowu się położyłem. Totalna, nieprzenikniona czerń i ja w niej. Teraz było całkiem dobrze. Lepiej niż zwykle.
Zasnąłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz