czwartek, 4 listopada 2021

Miłość to brzydkie słowo

Miłość to brzydkie słowo

Krople deszczu bębnią o szybę uspokajająco, kiedy siedzę w aucie i przyglądam się rozświetlonemu niczym sylwestrowa noc marketowi i jest w tym coś z oglądania dobrego filmu. Okryty błogim ciepłem nie mam ochoty wychodzić, fotel jest wygodny, a w radio kojący głos prowadzi audycję o gołębiach. Nie za głośno i nie za cicho, w sam raz dla mojej zmęczonej, zatrutej wczorajszym dniem głowy.

"Gołąb miejski jest szeroko rozpowszechnionym gatunkiem lęgowym w Polsce, wyprowadzającym do pięciu lęgów w roku. Gniazdo zakłada na lub w budynkach. Gniazduje pojedynczo lub kolonijnie. Składa jednorazowo dwa jaja, które wysiaduje samica na zmianę z samcem przez szesnaście do dziewiętnastu dni, ponadto samiec może pomagać w wysiadywaniu potomstwa. Jaja są składane przez cały rok, także w okresie zimowym. Gołębie są w głównej mierze gatunkiem monogamicznym, łączą się w pary na całe życie..."

Mój wzrok przykuwa ruch, rodzina w większym składzie – gnają od drzwi w kierunku swojego samochodu, nieudolnie starając się osłonić przed siekącym z nieba potopem. Siedzący przy wejściu facet na wózku, szary ubraniem i duchem, apatycznie wyciąga dłoń, ale mijają go obojętnie. Potem ktoś inny, skryty pod parasolem, przechodzi obok i jeszcze kolejny człowiek ma go gdzieś. Wzdycham ciężko – i zanim jeszcze wychodzę z auta – sięgam do portfela i odnajduje jakieś ostatnie drobniaki. Chłód i deszcz uderzają mnie momentalnie, więc inhaluje się wilgotnym, ostrym powietrzem i idę, zarzucając kaptur na głowę. Kiedy przechodzę obok inwalidy, wrzucam mu do plastikowego kubka kilka monet. Jest przezroczysty i doskonale widzę, że facet nie uzbierał tam za wiele.

Automatyczne drzwi otwierają się i za chwilę zamykają za mną z tym samym subtelnym szumem. W markecie jest cicho i doskonale słyszę irytującą muzyczkę zapętloną jak wąż, który zjada swój własny ogon. Biorę koszyk i ruszam przed siebie, doskonale wiedząc co, gdzie i jak, bo niestety znam to miejsce aż za dobrze. Robię standardowe zakupy pierwszej pomocy dla mojego chorego ciała i duszy w jeszcze gorszym stanie. Zatrzymuję się przy regałach z alkoholem i łapię za butelkę dyskontowego bourbonu, za ostatnią butelkę na składzie. Jakiś facet obok mnie schyla się i chwyta za dwa plastikowe jabole. Zastanawiam się nad tym, czy mnie też kiedyś to czeka, ale nie chcę jednak o tym myśleć, więc zabieram się z tego działu i wymijam kobietę w szarym płaszczu. Po chwili zatrzymuję się, jakbym zaciągnął ostro ręczny hamulec. Ona też podnosi głowę i spogląda na mnie swoimi niebieskimi oczyma. Są pełne zaskoczenia.

– Jak się masz Julia – zaczynam, a na mojej twarzy pojawia się autentycznie szczery uśmiech. – Dawno się nie widzieliśmy, co nie?

– Chyba gdzieś ze dwa lata, prawda? – odpowiada, uciekając w te same emocje co ja.

Czyli jest miło, nadal się lubimy, to dobrze, myślę sobie. Spoglądam na jej koszyk pełen gotowego, śmieciowego żarcia i dwie duże butelki taniego, różowego wina. Wychodzi na to, że Julia się trochę zapuściła, ale po chwili to ona spogląda na moje zakupy i jestem w defensywie. Więc ona się zapuściła, a ja za dużo piję. Wychodził sprawiedliwy remis.

– Co tam u ciebie słychać? Co robisz, gdzie teraz pracujesz? – pytam ją, odsuwając do tyłu swój kosz, co podszyte jest małym wstydem. Ona robi to samo.

– W fotowoltaice – odpowiada krótko.

– Sprzedajesz fotowoltakię? Chodzisz od domu do domu? – Moja twarz pewnie wyraża teraz za dużo.

– Nie, nie – śmieje się. – Pracuję w biurze. W papierach.

– Całe szczęście. Bycie akwizytorem to kiepska robota. Coś o tym wiem.

Stoimy na środku alejki i jakaś starsza kobieta chce między nami przejść, więc rozsuwamy się bez słowa, a ona rzuca coś o braku kultury i stodole. Julia podnosi znowu na mnie swoje oczy. Przyglądam się jej chwilę, jej okrągłej twarzy z różem na policzkach. Jest w pełnym makijażu i zawsze chodziła w ten sposób, chodziła tak, odkąd pamiętam. Raz ją tylko widziałem bez i nie prezentowała się wtedy zbyt korzystnie, przynajmniej tak coś kojarzę. Ale o mojej twarzy można by powiedzieć to samo – z tym że ja nie chodzę umalowany, więc wypadam znacznie gorzej na co dzień. Z Julią znamy się od studiów, nasi eks byli znajomymi, także poznaliśmy się pewnie na domówce czy coś w tym stylu. Wiem, że jest teraz sama, już od dłuższego czasu jest sama, rozstała się z narzeczonym. Mimo to pytam ją jak ostatni palant:

– Wciąż nikogo nie masz?

– Nie. Jakoś brakuje mi czasu na głębszą relację.

– Szkoda.

– Nie, dlaczego? Właściwie mam się bardzo dobrze. Przyzwyczaiłam się do bycia samą. Tak jest wygodnie.

Coś o tym wiem, więc uśmiecham się blado.

– A ty? Co tam u ciebie? – pyta mnie i pewnie głównie chce być miła.

– Wciąż licha praca i marzenia o karierze pisarza. Wszystko po staremu, stara bieda jak to się kiedyś mówiło.

– I też jesteś sam?

– Sam jak palec.

Nadal wymieniamy uprzejme uśmiechy małolatów, oczy nam iskrzą od zmieszania, postawę mamy trochę wycofaną, ale głowę pełną pędzących myśli. Niektórzy uważają, że nasz los jest z góry przesądzony, że za rękę prowadzi nas przeznaczenie czy jakiś wyższy byt. Myślę jednak, że czegoś takiego nie ma, musimy radzić sobie sami. Powinniśmy po prostu wykorzystywać okazje, które nadarzają nam się z rzadka. Chociażby tylko zapełniały one pustkę jednego dnia.

– Słuchaj Julka, robisz coś dziś wieczorem? – zadaję jej pytanie, przejmując inicjatywę.

– Wiesz co, nie, ale chyba nie możemy... – odpowiada, uciekając wzrokiem i jest w tym skrępowana niczym spłoszona sarna.

– Nie możemy co, niby? Znamy się przecież nie od dzisiaj Julia. Chyba ludzie, którzy się znają i lubią, mogą razem wyjść, nie wiem, na przykład do kina.

– Ale dziś wieczorem?

– Pewnie. Jest sobota, to idealny czas, żeby iść do kina.

– Sama nie wiem...

– Nadal mieszkasz tam gdzie pamiętam?

– Tak.

– W takim razie będę u ciebie za godzinę. Co ty na to?

Julia spogląda na mnie, a jej twarz wyraża konsternacje, na pewno bije się z myślami, rozważa wszystkie za i przeciw. Kobiety są bardziej emocjonalne i to banał, ale tak jest. Potrzebują czegoś więcej niż impulsu. Ty zrobisz kilka kroków na ślepo, one rozważą dopiero jeden.

– Taki wypad dwójki znajomych? – pyta mnie niepewnie.

– Coś w tym stylu. Totalnie na luzie.

– No to chyba tak, chyba w porządku. Możesz po mnie przyjechać, jeżeli chcesz.

Zbliżam się do niej i wykonuję gest, chcę ją objąć i robię to i śmieję się na głos niczym człowiek niespełna rozumu, bo coś we mnie drgnęło, bo czuję się lepiej niż kilka minut temu. Żegnamy się i odchodzę w kierunku kas, a potem pani kasjerka pyta mnie o dowód, chociaż wyglądam bliżej trzydziestki niż siedemnastu, ale mniejsza z tym. Pracowałem kiedyś jako tajemniczy klient w mieście i może to ma z tym jakiś związek. Wychodzę ze sklepu, a gość na wózku ponownie wyciąga do mnie rękę po drobne, memlając coś pod nosem. A facet ma przecież tylko to jedno zadanie – zapamiętać twarz ludzi życzliwych – ale nie wywiązuje się z niego albo to czysta desperacja. Wsiadam do auta, odpalam je i tym razem w radio leci stare When I Come Around Green Day'a, które zostawiam, bo jest mi wszystko jedno, bo przypomina słoneczną Kalifornię, gdy za szybą leje przygnębiający polski deszcz.

Wracam do siebie na chatę, ściągam buty, idę do kuchni i wkładam flaszkę imitującą Jacka Danielsa do lodówki. Potem biorę prysznic, psikam męskim zapachem, przebieram się w coś sensownego i widzę, że za oknem przestaje padać. Godzina mija mi błyskawicznie i jestem już pod blokiem, w którym mieszka Julia. Docieram pod jej drzwi i zamiast zadzwonić, pukam. Otwiera mi natychmiast, nie każąc w ogóle na siebie czekać i prezentuje się lepiej niż myślałem, że będzie. Ma na sobie czarną sukienkę, jej rozpuszczone włosy sięgają pleców, a oczy okala paleta brązów.

– Mieliśmy iść całkiem luźno – oznajmiam, wchodząc do jej mieszkania.

– Do ludzi nigdy nie wychodzę na luzie, nie zniosłabym krzywych spojrzeń – wypala z brutalną szczerością. – Wejdziesz na sekundę? Dokończę kieliszek wina.

– W porządku.

Julia kazała mi się rozgościć, więc rozsiadam się u niej w salonie niczym król i oglądam przelotnie mieszkanie, które jest takie, jakim je sobie zapamiętałem. Zniknęły jedynie wspólne zdjęcia z byłym chłopakiem, ale to mi nie przeszkadza. Czułbym się jak katolik pod bacznym okiem Jezusa wiszącego na ścianie, na krzyżu.

– Nie myślałem, że jeszcze tutaj wrócę – oznajmiam.

– No ja tym bardziej – wyrzuca gdzieś z głębi mieszkania i słyszę szum wody w kranie.

Po chwili wraca z kieliszkiem w dłoni i wypija sporo, przechyla praktycznie na raz. Potem siada obok mnie, prezentuje swoje wciąż zgrabne nogi ukryte pod cienką warstwą nylonu i pyta na jaki film idziemy. Odpowiadam jej, że na ten o codzienności w PRL-u, Zupa nic.

– Komuna wiecznie żywa – kwituje i wykańcza wino z grymasem na twarzy. – Dobra. Możemy się zbierać.

Zbieramy się więc, chociaż tak naprawdę wolałbym zostać na tej kanapie, otworzyć z nią kolejną butelkę wina i odpłynąć beztrosko w dal. Droga do centrum handlowego mija nam przyjemnie, Julka wspomina kilka sytuacji z naszego poprzedniego życia i uśmiecham się mimo woli, bo są to promienie słońca dla ciemnych chmur kłębiących się w mojej głowie od dawna. Kiedy docieramy na miejsce, parking jest wypchany jak śmietnik po weekendzie, ale na szczęście kino już nie. Kupuję nam bilety, popcorn i dwa kubki pepsi z plastikowymi słomkami, które kiedyś uśmiercą ziemię i nas samych. Kasjer życzy nam udanego wieczoru i stwierdzam, że rzeczywiście może tak być. Stajemy w krótkiej kolejce do jednego chudego wykidajły, który sumiennie i skrupulatnie ogląda bilety klientów.

– Ciekawe co by pomyśleli nasi eks, widząc nas teraz razem... – wysuwa niepewnie Julia.

– Mam to głęboko w dupie.

– Serio?

– Pewnie. Nie muszę się przed nikim tłumaczyć z tego co robię.

Wykidajło w za dużych okularach i rudej grzywce wpuszcza nas uprzejmie do środka, więc kroczymy drogą zbawienia do sali kinowej. Rozglądam się po małym tłumie i widzę, że wszyscy sprawiają wrażenie skacowanych czy też permanentnie zmęczonych. Miejsca na widowni mamy na górze, ale nie w ostatnim rzędzie. Siadamy, wpuszczam Julkę pierwszą, i już widzę, że koleś, który rozwalił się na samym środku, będzie sprawiał problemy. Na łbie ma czapkę Jankesów, butelkę pod nogami i adidaski z dziesięciocentymetrową podeszwą. Obrzucamy się groźnymi spojrzeniami. Chwilę później wiem, że miałem rację. Facet nadaje na cały regulator do swoich ziomków, raz po raz wybucha śmiechem, ale ciągle jeszcze lecą reklamy. Patrzę po ludziach, ale wszyscy udają, że gra gitara. Julia opowiada mi w międzyczasie o tym, co działo się u niej przez te dwa lata. Mieszkanie jest jej własnością – dostała je od rodziców – były chłopak szybko znalazł sobie jakąś nową dupę, ukończyła studia na piątkę i zapisała się ostatnio na siłownie, kupiła karnet, ale mamy już prawie koniec miesiąca, a zostało jej sześć wejść. Mówię jej, żeby się tym nie przejmowała. O sobie mówię niewiele, bo nie ma o czym gadać.

Światła gasną i zapada ciemność, jeszcze dwa trailery nowości i film rusza. Ale ten typ siedzący za nami, ani na moment nie milknie. Pieprzy coś o swoim aucie. Julia spogląda na mnie błagalnym wzrokiem i nie wiem czy chce, żebym coś zrobił, czy to zignorował. Facet mocno mnie wkurwia, mieli ozorem niczym katarynka. Daję mu jeszcze kilka sekund i odwracam się do niego.

– Zamknij mordę gościu – rzucam z udawanym spokojem, bo w środku jestem już mocno rozgrzany.

– Ktoś tu ma kija w dupie – odpala koleś, patrząc po swoich ziomkach z uśmieszkiem.

– Zaraz tego kija wsadzę ci tak mocno, że się posrasz z bólu.

– Ooo, już się boję, co nie chłopaki?

Chłopaki zaśmiewają się lekko, ale ostrożnie. Jest ich czterech, mała banda, ale wyglądają raczej na frajerów. Do tego są zjarani i napici, tylko ten w środku ma się chyba za jakiegoś pieprzonego King Konga – może to konsekwencje fazy. Niscy faceci zwykle mają jakieś pojebane kompleksy i na każdym kroku muszą udowadniać, że między nogami naprawdę są mężczyznami. Tak przynajmniej było z kilkoma dyktatorami.

– Siedź cicho i oglądaj film. Nie jesteś sam na tej sali, pomyśl trochę – mówię do niego, odwracam się i staram patrzeć na wielki ekran.

Gość nachyla się do mnie, czuję jego śmierdzący wódą oddech. Wiem, że za chwilę będzie coś mówił. Nie patrzę na niego, rozgrywam to chłodno.

– Ej ziomuś – zaczyna. – Ziomek, kurwa, ziomek. Zgrywasz bohatera przed dupą, co?

– Weź zamknij ryj i oglądaj film, bo cię stąd wyniosę.

– Że co?

– Złapie cię za te krótkie nóżki i wyniosę głową w dół. Jak jakiegoś kurczaka.

– Ty kurwa...

Facet chce mi wygarnąć ze swojego małego móżdżku, ale ktoś nie pozwala mu dokończyć wyrafinowanej obelgi. Jakaś starsza kobieta wtrąca się do naszej miłej konwersacji z furią zimy. Wyprowadzona z równowagi emerytka, pełna osobliwej siły.

– Niech Panowie już przestaną gadać! Ma być cisza albo zawołam ochronę!

O dziwo to podziałało. Gość przeprasza pod nosem i zamyka się na resztę seansu. Nie zrozumiany niczym Batman, chciałem być bohaterem, lecz zostaję złoczyńcą, bo zły wzrok tej kobiety razi głównie mnie, a nie tamtego. Do końca filmu panuje spokój i cisza i to jest ważne. Julka patrzy na mnie i posyła mi nieznaczny uśmiech, potem robi to jeszcze trzy czy cztery razy. Chyba jest zadowolona, że wyszło jak wyszło. Przez półtorej godziny nasze dłonie kilka razy dotykają się w czasie nurkowania do popcornu, ale zawsze cofamy je, kwitując wszystko nerwowym śmiechem. Kiedy pojawiają się napisy końcowe i nastaje światłość, tamci goście nad nami wychodzą jako jedni z pierwszych. Nie mają odwagi na mnie spojrzeć, są wydygani jak zbite psy. Natomiast mały koleś w czapce, zatrzymuje się obok mnie i oznajmia, że będzie czekał na mnie na parkingu, że sobie pogadamy w cztery oczy. Kiedy trafiamy do tej betonowej stajni, nigdzie tego faceta nie widzę. Może to i lepiej.

Miasto powoli usypia w elektrycznym świetle lamp, kiedy wracamy nieśpiesznie do Julii. Parkuję na jej osiedlu i nie gaszę auta. Za bardzo nie muszę czekać, oferta pada z jej ust dosyć szybko.

\ – Czyli, co? Wejdziesz, jeszcze? Posiedzimy?

Idziemy więc do jej mieszkania, ale wcześniej zahaczamy o monopolowy i biorę jakąś lepszą butelkę wina, rzucam się, bo jest przecież okazja. Po drodze kroczymy obok siebie, blisko, ale osobno i jest w tym coś dobrego i ciepłego. Kiedy wchodzę do jej mieszkania, Julia pozwala mi nas obsłużyć, a samemu idzie do toalety. W kuchni ma wyjątkowy porządek – moje mieszkanie to brutalne przeciwieństwo. Biorę dwa kieliszki, wyciągam korek i nalewam nam czerwonego wina. Zabieram to i idę do salonu. Rozkładam się i włączam kanał z muzyką, klasyka rocka, puszczam Happysad, bo wiem, że lubi, a potem Strachy na Lachy, bo też tego słucha. Julia wychodzi chwilę później z łazienki i stwierdzam, że poprawiła makijaż i usta. Czuję się doceniony tym małym gestem z jej strony, prawie jakbym był na randce. Ale na szczęście to co innego. Dziewczyna staje w drzwiach i patrzy na mnie przez chwilę, przez co robi się niezręcznie, więc rzucam do niej ze śmiechem:

– Siadaj obok, no dalej Julka!

Czyli obciągając niewinnie sukienkę za kolana, składa swoje pośladki na kanapie zaraz obok mnie i łapiemy za wino. Pijemy. Tematy wypływają same. Dziwi mnie lekkość tego wszystkiego. Nadajemy na wspólnych falach, co mnie przeraża.

– Uważałam i nadal uważam, że to nie fair jak cię wszyscy potraktowali – oznajmia mi znad kieliszka, kiedy w telewizorze swoje ruchy prezentuje teraz wiecznie żywy Mick Jagger.

– Że jak niby? – pytam, autentycznie nie wiedząc do czego pije.

– No każdy się od ciebie odwrócił, wybierając jej stronę.

– To nic. Ludzie zawsze muszą wybrać jakąś stronę, bo ten sposób łatwiej jest im się odnaleźć. I mówię teraz ogólnie, niekonkretnie.

Julia śmieje się, więc też się uśmiecham kompletnie zdezorientowany.

– Gadasz jak jakiś pieprzony poeta – wykrztusza.

– Przepraszam, to po tym winie – odpowiadam z pokorą.

– A wiesz, że czytałam kilka twoich opowiadań? Tych wydrukowanych.

– Za to też cię przepraszam.

– Pewnie masz się za jakiegoś drugiego Dostojewskiego, co nie?

– Nie lubię być drugi i chyba nikt nie lubi. Każdy woli być tym pierwszym, szczególnie mężczyźni, wiesz o co mi chodzi. Ale tak na poważnie to raz na jakiś czas, może na sto lat, rodzi się gdzieś wielki pisarz, który rozumie swoje czasy i jest głosem tych czasów, głosem człowieka danej epoki, ale ja z całą pewnością nim nie jestem i w pewnym sensie to błogosławieństwo. Dlatego mogę sobie tutaj z tobą siedzieć, w spokoju pić wino i mieć czystą głowę. To przyjemne. Cieszę się, że na ciebie wpadłem.

– Ja też się cieszę, że się dziś spotkaliśmy.

Chwilę jeszcze na siebie patrzymy, potem jest to sekunda, impuls elektryczny i całujemy się i wiem, że dawno nikt mnie tak nie całował. Nasze języki są spragnione i wirują w głodzie pożądania, Julka smakuje winem i obietnicą. Szybko to jednak kończymy. Szkoda, ale tak trzeba.

– Nie psujmy tego – prosi mnie dziewczyna.

– Masz rację. Zapomnijmy o tym.

Julia podnosi się z kanapy i idzie do łazienki. Przez moment oglądam sobie jej pośladki schowane pod obcisłym, czarnym materiałem sukienki, ale przestaję szybko, bo czuję się nieswojo i niemal jak gwałciciel, czuję jakbym profanował sacrum. Kiedy wraca, znowu pijemy i śmiejmy się, udając, że nic nie miało miejsca.

– Boże już druga w nocy – oznajmiam nagle, kiedy patrzę na zegarek w telefonie. – Chyba będę się musiał zbierać.

Powoli wstaję, ale Julka łapie mnie za dłoń i chce, żebym został na noc, co mnie dziwi i nie. Liczę na to, że nie chodzi tylko o troskę. Oczywiście mówi, że mogę spać tutaj na kanapie. Sam. Godzę się na to. Dostaję od niej ręcznik i jakąś zapasową szczoteczkę, którą będę mógł sobie potem wziąć. Biorę prysznic i siedzę pod nim dostatecznie długo, by zdać sobie sprawę z tego, jak zalany jestem. Kiedy wychodzę o bosych stopach, kanapa nadaje się już do spania – czeka na mnie poducha i koc i zapalona nocna lampka. Kładę się, a Julia wychodzi ze swojej sypialni w czarnej sukience, bez nylonu na nogach. Jej łydki i uda są blade jak kreda. Dziękuję jej za wszystko, a potem odwracam się do spania. Kojący dźwięk puszczanej w łazience wody.

W nocy budzi mnie nagle hałas z łazienki, nieprzyjemny, złośliwy. Julka wymiotuje. Podnoszę się i mrużąc oczy, pukam miękko do drzwi. Cichy jej głos pozwala abym wszedł. Robię to i pochylam się nad nią. Widzę jaka jest blada, fryzurę ma w nieładzie. Jej głowa znów ląduje w muszli, a ja odgarniam jej włosy i pomagam jakkolwiek się z tym uporać, bo znam to aż do znudzenia. Kiedy kończy, podnosi na mnie wzrok i jest w nim coś przepraszającego.

– Zrobię ci gorzkiej herbaty – mówię łagodnie i idę do kuchni.

Kiedy woda w czajniku się gotuje, znowu słyszę agonalne jęki. Jest mi jej szkoda, autentycznie mi z tym źle. Dziewczyna wychodzi w końcu z toalety i idzie do swojego łóżka. Przynoszę jej gorący kubek, a także miskę na wymioty. Kubek stawiam na stoliczku obok, miskę pod łóżko. Spoglądam na Julię i uśmiecham się słabo.

– Nie patrz na mnie, wyglądam jak kupa – oznajmia i przykrywa się kołdrą, tak że widać tylko jej czoło.

– Otworzę ci okno – proponuję i robię to, nie czekając na odpowiedź. – Zostawić ci włączoną lampkę?

– Możesz zgasić.

Gaszę więc i mówię jej dobranoc i wracam do swojego posłania. Stojący pod telewizorem elektroniczny zegarek z czerwoną czcionką pokazuje, że jest kilka minut przed trzecią. Kładę się i wzdycham ciężko. Zamykam oczy. I słyszę jej głos:

– Chcesz do mnie przyjść?

Podnoszę się, przechodzę do jej sypialni i nie zapalając światła, włażę pod kołdrę, włażę do łóżka i kładę się obok. Leżymy tak chwilę i jest mi dziwnie, Julka oddycha równo, nieznacznie. Potem dotyka mnie dłonią, a ja obejmuję ją, przygarniam do siebie. Czuję słodki zapach jej ciała, czuję też osobliwy zapaszek wymiocin. Całuję ją w czoło, chcę być troskliwy, chcę być jak dobry przyjaciel.

– Myślisz, że mogłoby nam się udać? – pyta mnie nagle, uderzając w moje uczucia jak grzmot.

– Chodzi ci o miłość? – Z trudem zadaję to pytanie.

– Nie, daj spokój. Miłość to brzydkie słowo – odpowiada powoli. – Czy moglibyśmy spróbować po prostu być razem? Tylko spróbować co by z tego wyszło. Jak myślisz?

– Nie wiem Julia – mówię i boli mnie każde pojedyncze słowo. – Chyba nic by z tego nie wyszło. Przykro mi.

Ponownie ją całuję i czuję jak całe jej ciało drży, więc przyciskam ją do swojej piersi. W końcu zasypia, jest spokojna w swoim śnie. Patrzę na nią w półmroku, w słabym świetle miejskich lamp. Myślę o tym, co mogłoby być, ale się nie wydarzy. Między nami nic się nie wydarzy i wiem, że tak będzie lepiej. Ja zasypiam dopiero nad ranem.

Kiedy się budzę, promienie słońca wpadają do pokoju, a jej nie ma w łóżku. Po chwili słyszę odgłosy krzątania się w kuchni. Słyszę czajnik, słyszę skwierczący olej na patelni. I ona jakby wie, że właśnie wstałem, bo krzyczy do mnie z głębi mieszkania:

– Zrobię nam jajecznicę, mam nadzieję, że lubisz.

Odrzucam coś nieartykułowanego, mającego znaczyć, że tak, że oczywiście. Potem zatrzymuję się przed oknem i wyglądam na osiedle. Dwóch staruszków, chyba para, siedzi na ławce na wybetonowanym kwadracie i karmi gołębie z papierowej torby. Przyglądam się im przez chwilę, bo wyglądają na prawdziwych, wyglądają jakby odnaleźli sens życia. Potem w pokoju unosi się miły zapach jedzenia. Jest w porządku. Odwracam się i idę do kuchni, do Julii. Dziewczyna podnosi głowę i uśmiecha się na mój widok. Ten dzień również zapowiada się w porządku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Z wizytką na dołku

Moje nowe opowiadanie znalazło się w majowym numerze e-eleWatora. Takie z humorem. https://e-elewator.org/e-e-8-marcin-waldemar-mielcarek/